Выбрать главу

— Trzymasz w ręku łuk refleksyjny, tak to się nazywa — wyjaśnił Halt, widząc jego zdumienie. — Nie masz jeszcze dość siły, by uporać się z pełnowymiarowym łukiem prostym, więc to podwójne wygięcie drzewca zapewni twoim strzałom dodatkową moc i szybkość, przy stosunkowo niewielkim naciągu. Nauczyłem się sztuki sporządzania takich łuków od Temudżynów.

— Kim są Temudżynowie? — Will spojrzał znad dziwnego łuku.

— To bardzo zawzięci wojownicy ze wschodu — wyjaśnił Halt — i przy tym prawdopodobnie najlepsi łucznicy na świecie.

— Walczyłeś przeciwko nim, panie?

— Przeciwko… a potem przez jakiś czas razem z nimi, u ich boku — odparł Halt. — Zadajesz zbyt wiele pytań.

Teraz, gdy Will oswoił się już z dziwacznym kształtem łuku, dostrzegł, że jest to pięknie wykonana broń. Łęczysko zrobione było z kilku warstw drewna sklejonego razem; ich słoje biegły w różnych kierunkach. Warstwy były różnej grubości, dzięki czemu uzyskano podwójne zakrzywienie łuku. Jego działanie polegało na współgraniu przeciwstawnych sił, co umożliwiało precyzyjne wyginanie łęczyska.

— Mogę spróbować? — spytał Will.

Halt skinął głową.

— Jeśli uważasz, że to dobry pomysł, proszę bardzo.

Will sięgnął po strzałę do kołczanu, który znajdował się w zawiniątku razem z łukiem i założył ją na cięciwę. Naciągnął łuk kciukiem i palcem wskazującym, celując w pień drzewa, znajdujący się jakieś dwadzieścia metrów przed nim.

Aj!

Mocna cięciwa uderzyła całym rozpędem w delikatną skórę wewnętrznej części przedramienia. Zabolało jak uderzenie biczem. Will krzyknął głośno i upuścił łuk, jakby ten go parzył.

Od razu na jego ręce pojawiła się gruba pręga. Czerwona i bardzo bolesna. Will nie miał pojęcia, gdzie podziała się strzała, zresztą mało go to w tej chwili obchodziło.

— To boli! — oznajmił, spoglądając z wyrzutem na zwiadowcę.

Halt wzruszył ramionami.

— Jesteś w gorącej wodzie kąpany, młodzieńcze — zauważył. — Może to będzie dla ciebie nauczka, żeby następnym razem wykazać nieco cierpliwości.

Sięgnął do zawiniątka i wyciągnął z niego długi rękaw ze sztywnej skóry. Wsunął go na lewe przedramię Willa jako ochronę przed uderzeniem cięciwy. Dopiero teraz Will uświadomił sobie, że Halt zawsze miał coś takiego na lewej ręce, a jemu nigdy nie przyszło do głowy spytać, do czego taki rękaw służy.

— Spróbuj jeszcze raz — polecił Halt.

Will wyjął następną strzałę i założył ją na cięciwę. Miał znów naciągnąć łuk, gdy Halt go powstrzymał.

— Nie tak, nie używaj kciuka. Strzała powinna znaleźć się między pierwszym i drugim palcem… o, tak.

Pokazał Willowi, w jaki sposób trzeba zakładać wycięcie w osadzie strzały na cięciwę, potem, jak naciągać łuk trzema palcami, trzymając strzałę między palcem wskazującym a serdecznym i w końcu, jak zwalniać cięciwę podczas strzału.

— No, lepiej — stwierdził. Gdy Will przyniósł wypuszoczoną strzałę, Halt tłumaczył dalej: — Staraj się używać także mięśni grzbietu, nie tylko ramion. Uczucie powinno być takie, jakbyś ściągał łopatki do siebie…

Rzeczywiście, w ten sposób łuk stawiał mniejszy opór. Poza tym, łatwiej było z niego mierzyć.

Will strzelił znowu. Tym razem pocisk przeleciał tuż obok drzewa, w które celował.

— Musisz sporo poćwiczyć — zauważył Halt. — Na razie go odłóż.

Ostrożnie i z uszanowaniem Will odłożył broń na ziemię. Był bardzo ciekaw, co jeszcze znajduje się w zawiniątku Halta.

— To są noże zwiadowcy — stwierdził Halt, podając Willowi podwójną pochwę, taką samą, jaką nosił u pasa przy lewym boku.

Will wziął ją do ręki: noże umieszczone były jeden nad drugim. Ten górny był krótszy. Miał grubą, solidną rękojeść zrobioną ze skórzanych, nachodzących na siebie krążków. Między głownią a rękojeścią znajdował się mosiężny jelec; głowica również była wykonana z mosiądzu.

— Wyjmij go — polecił Halt — ale uważaj, jest ostry.

Will wyciągnął krótszy nóż z pochwy. Miał on dziwny kształt; wąskie u nasady ostrze w trzech czwartych długości rozszerzało się, tak że od strony głowni nóż był cięższy, a kończyło się ostrym czubkiem. Will popatrzył ciekawie na Halta.

— To do rzucania — wyjaśnił zwiadowca. — Głownia szeroka na końcu równoważy ciężar rękojeści. Dzięki temu łatwiej jest trafić. Patrz.

Płynnym ruchem sięgnął do pochwy wiszącej u pasa, dobył noża i rzucił nim w pobliskie drzewo.

Ostrze z głuchym łoskotem wbiło się w pień. Will był pełen podziwu dla zręczności Halta i szybkości, z jaką wykonał ten rzut.

— Jak można się tego nauczyć? — spytał.

— Ćwicząc.

Dał Willowi znak, żeby obejrzał drugi nóż.

Ten był dłuższy. Rękojeść wykonano w taki sam sposób, jak w pierwszym nożu, podobnie jak krótki i solidny jelec. Głownia była ciężka i prosta, bardzo ostra po jednej stronie, ciężka i gruba po drugiej.

— To na wypadek, gdyby nieprzyjaciel zdołał się zbliżyć — wytłumaczył Halt — choć o ile masz jako takie pojęcie o strzelaniu z łuku, nigdy do tego nie dojdzie. Ten nóż również nadaje się do rzucania, a przy tym możesz za jego pomocą sparować uderzenie miecza. Został wykuty przez jednego z najlepszych kowali królestwa. Dbaj o niego i pilnuj, żeby zawsze był ostry.

— Będę pilnował — zapewnił półgłosem uczeń, przyglądając się z podziwem trzymanemu w ręce nożowi.

— Jest bardzo podobny do noży skandyjskich, tamtejsi żeglarze nazywają je „saksami”.

Will zmarszczył brwi na dźwięk nieznajomego sobie słowa, więc Halt wyjaśnił:

— To połączenie broni i narzędzia w jednym, coś w rodzaju żeglarskiego tasaka i zarazem ciężkiego noża. Miej jednak na uwadze — dodał — że pod względem jakości stali nasz oręż znacznie przewyższa broń skandyjską.

Will przyjrzał się nożowi dokładniej, zwracając uwagę na błękitnawy połysk klingi i wyczuwając doskonałe wyważenie broni. Skórzana okładzina rękojeści i mosiężny jelec mogły sprawić wrażenie, iż jest to najzwyklejszy duży nóż, jakich wiele, ale gdy przyjrzeć się uważniej, widać było, że ma się w ręce broń wyrafinowaną, o wiele subtelniejszą od ciężkich mieczy noszonych przez wojowników zamku Redmont.

Halt pokazał mu, jak przymocować podwójną pochwę do paska, żeby ręka odruchowo trafiała na rękojeści noży.

— A teraz — oznajmił — musisz tylko nauczyć się ich używać. Wiesz, co to znaczy, prawda?

Will skinął głową, szczerząc zęby w uśmiechu.

— Ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć — stwierdził.

Rozdział 11

Sir Rodney opierał się o ogrodzenie z bali otaczające obszar ćwiczeń i przyglądał się nowym kadetom Szkoły Rycerskiej, wprawiającym się w sztuce fechtunku. W zamyśleniu drapał się po brodzie, obserwując każdego z dwudziestu nowych rekrutów, lecz za każdym razem wzrok jego powracał do jednego z nich — barczystego, wysokiego chłopaka z sierocińca, którego przyjął na termin podczas ceremonii Wyboru. Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć jego imienia. Horace. Tak, Horace.

Ćwiczenia odbywały się według ustalonego schematu. Każdy z chłopców, ubrany w kolczugę i hełm oraz uzbrojony w tarczę, miał za przeciwnika solidny drewniany słup wysokości człowieka, owinięty słomą i obity twardą skórą. W przekonaniu Rodneya ćwiczenie szermierki mieczem nie miało sensu bez obciążenia w postaci tarczy, hełmu i zbroi, które zawsze towarzyszy walczącym podczas bitwy. Uważał, że chłopcy powinni od razu się do niego przyzwyczaić, ucząc się, jak sobie radzić z ograniczeniami ruchu powodowanymi przez te osłony.