Horace, zdenerwowany, przygryzł wargę. Czuł, że bardzo niewiele dzieli go od tego, by być usuniętym ze Szkoły Rycerskiej. Najpierw naraził się trzem kadetom z drugiego roku, którzy bezustannie zatruwali mu życie. Teraz zupełnie niepotrzebnie zwrócił na siebie uwagę starszego kadeta Paula i sir Mortona. No i w końcu samego Mistrza Sztuk Walki. Mało tego, nie miał pojęcia, na czym polegał jego błąd. Pamiętał, i to wyraźnie, że całą sekwencję wykonał dokładnie według komend.
— Czy pamiętasz sekwencję, kadecie Horace? — spytał Mistrz Rodney.
Kadet gorliwie skinął głową, a zdawszy sobie w następnej chwili sprawę, że nie jest to właściwy sposób zwracania się do przełożonego, odpowiedział:
— Tak, panie. To była piąta sekwencja, panie. Rodney odnotował, że Horace po raz drugi wymienił numer ćwiczenia. Gotów byłby się założyć, że żaden inny z uczniów nie byłby w stanie określić, którą sekwencję z podręcznika walki na miecze właśnie wykonał. Co więcej, podejrzewał, że starsi kadeci również mieliby z tym trudności. Sir Morton chciał coś powiedzieć, ale Rodney uniósł dłoń, by go powstrzymać.
— Powtórz ją dla nas — polecił. W jego oschłym głosie nie było słychać ani cienia zainteresowania, jakie wzbudził w nim ten rekrut. Wskazał dłonią słup treningowy.
— Zajmij pozycję. Wywołuj komendy i wykonuj. Zaczynaj!
Horace wykonał sekwencję bezbłędnie, wykrzykując nazwy poszczególnych uderzeń.
— Pchnięcie! Z boku! Z lewej! Z prawej! Z lewej zza głowy!
Ćwiczebny miecz walił w skórę w doskonałym rytmie, wszystkie uderzenia zostały wykonane bez zarzutu. Jednak tym razem — jak zauważył Rodney — dodatkowego ciosu nie było. Horace nie wykonał owego szybkiego jak błyskawica cięcia z boku. Mistrz miał wrażenie, że wie, dlaczego. Tym razem Horace skupiał się na prawidłowym wykonaniu ćwiczenia, natomiast poprzednio działał instynktownie.
Sir Karel, zdziwiony interwencją sir Rodneya w zwykłe, rutynowe ćwiczenia, podszedł ku nim wzdłuż szeregów uczniów czekających przy słupach treningowych na dalszy ciąg zajęć. Jego brwi uniosły się w niemym pytaniu, skierowanym do sir Rodneya. Jako członek rycerskiej starszyzny mógł sobie pozwolić na taką poufałość w stosunku do dowódcy. Mistrz Sztuk Walki znów uniósł dłoń. Nie życzył sobie, by w tej chwili cokolwiek rozpraszało uwagę Horace’a. Z drugiej jednak strony odpowiadało mu, że świadkiem tego, co — był tego pewien — za chwilę się wydarzy, będzie również sir Karel.
— Jeszcze raz — polecił tym samym oschłym głosem i Horace znów wykonał całe ćwiczenie. Gdy skończył, głos Rodneya zabrzmiał jak trzaśniecie z bicza: — Jeszcze raz!
I znów Horace wykonał piątą sekwencję. Tym razem, gdy tylko skończył, Rodney wykrzyknął:
— Trzecia sekwencja!
— Pchnięcie! Pchnięcie! Krok w tył! Zasłona! Wziąć cios na tarczę! Cięcie z boku! — wykrzykiwał Horace, wykonując jednocześnie kolejne ruchy.
Teraz Rodney mógł z bliska zobaczyć, z jaką lekkością porusza się ten chłopak na ugiętych nogach, jak sprawnie i nieomylnie działa miecz w jego dłoniach. Nie zdając sobie z tego sprawy, Horace wykonał tę sekwencję niemal o połowę prędzej niż pod komendę nauczyciela.
Kareł napotkał spojrzenie Rodneya i skinął głową z uznaniem. Rodney jednak jeszcze nie skończył. Nim Horace zdążył się zastanowić, znów kazał mu powtórzyć piątą sekwencję.
— Pchnięcie! Z boku! Z lewej! Z prawej! Z lewej zza głowy!
— Z lewej z boku! — krzyknął nagle sir Rodney i w tej samej chwili miecz Horace’a niemal sam z siebie wykonał to właśnie śmiercionośne cięcie.
Sir Rodney usłyszał ciche okrzyki zdumienia, które wydali Morton i Kareł. Obaj zdali sobie sprawę ze znaczenia tego, co właśnie ujrzeli. Starszy kadet Paul, jak się zdawało, nie był równie spostrzegawczy. Dostrzegł tylko tyle, że uczeń wykonał dodatkowe polecenie ze strony Mistrza Sztuk Walki. Przy tym najwyraźniej wykonał je prawidłowo, z całą pewnością można było powiedzieć, że wie, który koniec miecza do czego służy. Jednak niczego więcej kadet już nie spostrzegł.
— Spocznij! — rozkazał sir Rodney; tym razem Horace opuścił koniec miecza na ziemię, opierając dłoń o głowicę rękojeści i stawiając stopę za mieczem, w paradnej pozycji na „spocznij”. — Powiedz mi, Horace — spytał bezbarwnym głosem mistrz — czy pamiętasz, że zanim się pojawiłem, dodałeś to cięcie boczne, wykonując piątą sekwencję?
Horace zmarszczył brwi, a potem jego oblicze rozjaśniło się: zaczynał coś z tego wszystkiego rozumieć. Nie był jeszcze pewien, ale teraz, skoro Mistrz Sztuk Walki mu to przypomniał, uzmysłowił sobie, że może rzeczywiście, w samej rzeczy dopuścił się takiego wykroczenia.
— Eee… tak, panie. Tak mi się zdaje. Proszę o wybaczenie. To niechcący. Jakoś tak… samo mi wyszło.
Rodney rzucił szybkie spojrzenie nauczycielom fechtunku. Widział po ich oczach, że doskonale pojęli, co się wydarzyło. Skinął w ich stronę głową, bez słowa nakazując, by zachowali w tej sprawie milczenie — przynajmniej póki co.
— No cóż, nic się nie stało. Ale odtąd pilnuj się i wykonuj tylko takie uderzenia, do jakich sir Kareł wydaje komendy, dobrze?
Horace wyprężył się na baczność.
— Tak jest, panie! Proszę o wybaczenie — dodał, zwracając się do sir Karela, który w odpowiedzi machnął niedbale ręką.
— Już dobrze. Tylko na przyszłość uważaj. — Karel skłonił się lekko sir Rodneyowi, wyczuwając, że mistrz zamierza już się oddalić. — Dziękuję, sir. Czy możemy kontynuować zajęcia?
Sir Rodney skinął głową.
— Tak, fechtmistrzu, proszę sobie nie przeszkadzać — zaczął już odchodzić, ale w następnej chwili odwrócił się, jakby coś sobie przypominając, i dodał niedbałym tonem: — A przy okazji, czy zechciałbyś odwiedzić mnie w mojej kwaterze po zakończeniu dzisiejszych lekcji?
— Oczywiście, sir — odpowiedział Karel, również tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Było jasne, że sir Rodney chce z nim omówić zjawisko, którego był świadkiem natomiast nie życzy sobie, żeby Horace zdał sobie sprawę z jego zainteresowania.
Sir Rodney niespiesznym krokiem oddalił się w swoją stronę, czyli ku głównej siedzibie Szkoły Rycerskiej. Za sobą słyszał wpierw rozkazy wykrzykiwane przez Karela, a w następnej chwili monotonne „łup, łup, łup-łup-łup” kijów walących o ćwiczebne słupy.
Rozdział 12
Halt przyjrzał się tarczy, do której strzelał Will kiwnął głową.
— Całkiem nieźle — stwierdził. — Zdecydowanie strzelasz coraz lepiej.
Will nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ze strony Halta była to doprawdy niezwykła pochwała. Zwiadowca zauważył zadowolenie chłopca i natychmiast dodał:
— Jeśli będziesz ćwiczył — to znaczy ćwiczył bardzo dużo — być może uda ci się osiągnąć mierny poziom.
Will nie był do końca pewien, co znaczy słowo „mierny”, ale chyba nie było to nic szczególnego. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a Halt zmienił temat:
— Dość już na dzisiaj strzelania. Idziemy — oznajmił i ruszył przed siebie wąską ścieżką biegnącą przez las.
— Idziemy? Ale dokąd? — dopytywał się Will, prawie biegnąc, by dotrzymać kroku zwiadowcy.
Halt spojrzał w górę, ku koronom drzew.
— Dlaczego ten chłopak zadaje tak wiele pytań? — spytał.