— Zaprowadź go do wiaty. Bob pokaże ci, jak się nim opiekować i zakładać uprząż — stwierdził Halt. Następnie zaś — dodał, zwracając się do starca — zostaniemy na noc, jeśli to ci nie sprawi kłopotu, dobrze?
Stary koniarz był wyraźnie zadowolony z takiego rozwoju wypadków.
— Rad będę waszemu towarzystwu. Spędzam tyle czasu z końmi, że sam zaczynam się uważać za jednego z nich. — W tej samej chwili machinalnie sięgnął po jabłko, które zaczął jeść, zupełnie tak samo jak Wyrwij parę minut wcześniej. Halt spoglądał na niego z uniesionymi brwiami.
— Kto wie, może zjawiliśmy się w samą porę — zauważył. — W takim razie jutro przekonamy się, czy Will zdoła dosiąść Wyrwija, skoro już potrafi go schwytać.
Coś mówiło zwiadowcy, że tej nocy jego ucznia czeka niespokojny sen.
Nie mylił się. W chatce Starego Boba były tylko dwa pokoje, więc po wieczerzy Halt wyciągnął się na podłodze przy kominku, a Will umościł się na ciepłej, czystej słomie w stajni, nasłuchując cichego parskania obu koni. Księżyc wzeszedł, a potem zaszedł, a on wciąż nie spał, rozmyślając i zastanawiając się nad tym, co miał przynieść następny dzień. Czy zdoła w ogóle dosiąść Wyrwija? Nigdy dotąd nie jechał konno. Czy natychmiast spadnie na ziemię?
Czy się przy tym potłucze? Gorzej, czy się nie ośmieszy? Polubił Starego Boba i nie chciał się przed nim wygłupić. Przed Haltem również — z czego zdał sobie sprawę z niejakim zaskoczeniem. Wciąż jeszcze zastanawiał się, w którym momencie opinia Halta stała się dlań tak ważna, gdy wreszcie zapadł w sen.
Rozdział 13
Sam widziałeś. Co o tym sądzisz? — spytał sir Rodney Karel sięgnął po stojący na stole dzban i nalał sobie kolejny kufel piwa. Kwatera Rodneya urządzona była skromnie, wręcz po spartańsku, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, jak wysokie stanowisko zajmował na zamku. Mistrzowie Szkół Rycerskich w innych lennach korzystali ze swej pozycji i otaczali się luksusem, jednak Rodney był od tego jak najdalszy. W jego pokoju stał tylko sosnowy stół, służący za biurko, wokół którego ustawiono sześć zwykłych, prostych krzeseł.
Oczywiście, w rogu widniał kominek, bo choć Rodney był zwolennikiem umiaru i prostoty, nie zamierzał się umartwiać, a zimy w Zamku Redmont nie należały do łagodnych. Teraz jednak trwała pełnia lata, toteż grube, kamienne ściany zamkowych zabudowań zapewniały przyjemny chłód. Gdy nadchodziły mrozy, te same mury zatrzymywały ciepło płonącego w kominku ognia. Okno z wykuszem wychodziło na plac ćwiczebny Szkoły Rycerskiej. Naprzeciw niego znajdowały się drzwi, zasłonięte grubą kotarą, za którymi mieściła się sypialnia Rodneya, a w niej proste, żołnierskie łóżko i jeszcze kilka drewnianych mebli. Wystrój wnętrza był nieco bardziej wyszukany, gdy żyła jeszcze jego żona, Antoinette, lecz gdy umarła kilka lat przed opisywanymi przez nas wypadkami, pokoje na nowo przybrały swój kawalerski charakter i nie ostało się w nich nic, co służyłoby tylko ozdobie, a nie miało użytecznego charakteru.
— Widziałem — przyznał Karel. — Nie jestem pewien, czy powinienem wierzyć własnym oczom, ale w rzeczy samej, widziałem.
— Zaledwie raz — zauważył Rodney. — Tymczasem on czynił to po wielekroć, w dodatku przekonany jestem, że nie zdawał sobie z tego sprawy.
— Równie szybko, jak wtedy, gdy patrzyłem? — spytał Karel.
— Rzekłbym, że szybciej — odparł Rodney. — Włączał do sekwencji dodatkowe uderzenie, nie wypadając przy tym z rytmu. — Zawahał się przez chwilę, aż wreszcie wypowiedział na głos to, o czym obaj myśleli: — Ten chłopak to urodzony szermierz.
Karel w zamyśleniu przechylił głowę. Widział to na własne oczy, nie było powodu się spierać. Skoro mistrz obserwował chłopaka przez dłuższy czas podczas ćwiczeń, z pewnością nie rzucał słów na wiatr. Określenie „urodzony szermierz” w języku zawodowych żołnierzy oznaczało człowieka obdarzonego niezwykle rzadką cechą, wyjątkowym talentem. Dla takich ludzi sztuka fechtunku nabierała całkiem innych wymiarów, stając się nie tyle umiejętnością, co szczególnym darem, instynktownym geniuszem.
Spośród takich właśnie ludzi rekrutowali się mistrzowie miecza. Doświadczeni wojownicy, jak sir Rodney czy sir Karel, należeli do wytrawnych szermierzy, jednak nie mogli równać się z maestrią fechtmistrza obdarzonego prawdziwym talentem, dla którego broń stanowiła nie tylko przedłużenie ciała, ale również nieodłączny element jaźni. W ręku kogoś takiego miecz osiągał doskonałą jedność oraz harmonię z umysłem szermierza, poruszając się szybciej niż świadoma myśl. Urodzeni fechtmistrze posiadali szczególną zdolność wyczucia rytmu i równowagi, nieosiągalną dla zwykłych śmiertelników.
Sprawiało to, że na nauczycielach, odpowiedzialnych za ich wyszkolenie, spoczywała szczególna odpowiedzialność. Naturalne uzdolnienia tego typu należało troskliwie pielęgnować i rozwijać, a służył temu specjalny, długoterminowy program ćwiczeń, dzięki któremu wojownik, z natury już dysponujący ogromnymi możliwościami, mógł przekształcić ten potencjał w niezrównane mistrzostwo.
— Czy na pewno? — spytał wreszcie Karel Rodneya, który wyglądał przez okno, przywołując w pamięci szybkie jak błyskawica dodatkowe uderzenia, wykonywane przez chłopca.
— Jestem pewien — odparł mistrz bez chwili namysłu.
— Musimy powiedzieć Wallace’owi, że od następnego semestru będzie miał nowego ucznia.
Wallace był głównym nauczycielem szermierki w Szkole Rycerskiej Zamku Redmont i to jemu w udziale przypadała odpowiedzialność ostatecznego szlifowania podstawowych umiejętności wpajanych przez Karela i innych. Gdy zaś trafiał się wyjątkowo uzdolniony uczeń — a Hora-ce niewątpliwie do takowych należał — udzielał mu wówczas prywatnych lekcji zaawansowanych technik szermierczych. Karel w zamyśleniu przygryzł dolną wargę, rozmyślając nad słowami sir Rodneya.
— Nie wcześniej? — zdziwił się. Od następnego semestru dzieliło ich jeszcze niemal trzy miesiące. — Przecież mógłby zacząć już teraz. Z tego, co widziałem, podstawy opanował do perfekcji.
Jednak Rodney potrząsnął głową.
— Nie poznaliśmy jeszcze tak naprawdę jego charakteru — stwierdził. — Zdaje się, że to chłopak do rzeczy, ale nigdy nic nie wiadomo. Jeśli miałoby się okazać, że z jakichś względów nie kwalifikuje się do dalszej nauki, nie chciałbym, żeby posiadł umiejętności, jakie może nabyć u Wallace’a.
Po namyśle Karel musiał zgodzić się z przełożonym. W istocie, Horace mógł zostać usunięty z grona uczniów z takiej czy innej przyczyny. Wówczas mógłby stanowić nie lada kłopot, o ile nie niebezpieczeństwo zwłaszcza, jeśli będzie miał już wstępne kwalifikacje zaawansowanego szermierza. Uczniowie usunięci ze szkoły często żywili silną urazę…
— Słusznie powiadacie, panie — zgodził się Karel. Dopił resztki piwa dwoma szybkimi łykami, odstawił kufel na stół i wstał. — Cóż, na mnie już czas. Mam kilka raportów do napisania.
— A kto nie ma? — rzekł z niejakim rozdrażnieniem w głosie sir Rodney; obaj przyjaciele wymienili gorzkie uśmiechy. — Nigdy bym się nie spodziewał, że prowadzenie Szkoły Rycerskiej wymaga aż tyle papierkowej roboty — stwierdził, a Karel żachnął się.
— Czasem wydaje mi się, że powinniśmy zapomnieć o szkoleniu rycerskim, wystarczy przecież cisnąć wszystkimi tymi papierami w nieprzyjaciela, a nigdy się spod nich nie wygrzebie.