Выбрать главу

Zasalutował niedbale — dotykając tylko jednym palcem czoła; między tak dobrymi przyjaciółmi służbowe formalności były zbędne. Odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się jednak, bo Rodney na zakończenie wymiany zdań dodał jeszcze:

— Miej chłopaka na oku — polecił — ale nie pozwól, żeby się zorientował.

— Jasne — zgodził się Karel. — Póki co, nie chcemy, żeby uważał się za kogoś wyjątkowego.

***

W tej akurat chwili Horace wcale nie miał przekonania, że traktowany jest w jakiś szczególny sposób, w każdym razie nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Miał za to wrażenie, że jakimś zrządzeniem losu bezustannie ściąga na swą głowę kłopoty.

Wieść o dziwnej scenie, jaka rozegrała się podczas ćwiczeń, rozeszła się po szkole. Jego towarzysze, nie zrozumiawszy jej znaczenia, byli przekonani, iż Horace w jakiś sposób naraził się dyrektorowi szkoły i teraz należało spodziewać się nieuniknionej kary. Wiedzieli przy tym, że w pierwszym semestrze, jeśli któryś z nich dopuści się wykroczenia, będzie za to odpowiadać cała klasa. W rezultacie atmosfera w dormitorium była, łagodnie mówiąc, dość napięta. Horace w końcu nie wytrzymał i opuścił sypialnię, zamierzając udać się nad rzekę, by uniknąć nieprzychylnych spojrzeń towarzyszy. Niestety, niemal natychmiast wpadł w otwarte ramiona Aldy, Bryna i Jerome’a.

Jego trzej prześladowcy usłyszeli mocno zniekształconą wersję opowieści o tym, co wydarzyło się podczas ćwiczeń. Uznali, że Horace został zganiony za nieudolność w posługiwaniu się mieczem i postanowili go za to ukarać na swój sposób.

Nawiasem mówiąc, dobrze wiedzieli, że ich postępowanie wcale niekoniecznie musiałoby zyskać aprobatę nauczycieli Szkoły Rycerskiej. Jednak Horace, jako nowicjusz, nie zdawać sobie sprawy, że sir Rodney i jego podwładni starali się zwalczać tego typu przejawy pastwienia się nad młodszymi kadetami. Tymczasem Horace uznał w prostocie ducha, że wszystko odbywa się zgodnie z założeniami wychowawczymi szkoły i pogodził się z takim stanem rzeczy, nie sprzeciwiając się prześladowaniom i obelgom.

Dlatego też i tym razem pozwolił trzem kadetom z drugiego roku zaprowadzić się nad brzeg rzeki z dala od zamku, poza zasięgiem wzroku nauczycieli — co było poniekąd ironią losu, bowiem tam właśnie zamierzał się wybrać, by uniknąć niechcianego towarzystwa.

Alda, Bryn i Jerome kazali mu wejść do rzeki, aż woda sięgała mu powyżej kolan, a potem stanąć na baczność.

— Dzidziuś nie umie posługiwać się mieczem — oznajmił Alda.

— Dzidziuś rozgniewał mistrza — podjął Bryn. — Dzidziuś nie nadaje się do Szkoły Rycerskiej. Takim dzieciom nie powinno się dawać miecza do zabawy.

— Zamiast tego dzidziuś powinien rzucać kamieniami — zakończył kpiącym tonem Jerome. — Dzidziusiu, weź kamień.

Horace zawahał się, rozejrzał się dookoła. Dno rzeki było kamieniste, schylił się więc, przy czym zmoczył rękaw i górną część kurty.

— Nie taki mały, dzidziusiu — Alda wykrzywił się w sarkastycznym uśmiechu. — Jesteś już przecież duży, dzidziusiu, więc weź duży kamień.

— Bardzo duży kamień — przytaknął Bryn, pokazując rękami, jak wielki głaz ma podnieść Horace. Chłopak schylił się znów i ujął dłońmi widoczny w kryształowo czystej wodzie pokaźnych rozmiarów kamień. Popełnił błąd, bo o ile pod wodą łatwo go było podnieść, to uniesienie kamienia nad jej powierzchnię sprawiło mu niemały kłopot. Stęknął od wysiłku.

— Pokaż go, dzidziusiu — polecił Jerome. — Podnieś do góry.

Horace wytężył siły — prąd w rzece był bystry, toteż niełatwo mu było utrzymać równowagę z takim ciężarem — a potem uniósł kamień na wysokość piersi, by prześladowcy mogli mu się przyjrzeć.

— Może być, dzidziusiu — stwierdził Alda. — Unieś go nad głowę.

Horace z trudem dźwignął głaz, który z każdą sekundą wydawał się coraz cięższy, jednak udało mu się unieść go nad głowę ku satysfakcji dręczycieli.

— Dobrze, dzidziusiu — pochwalił Jerome, a Horace odetchnął z ulgą i zaczął opuszczać kamień na dół. — A co ty wyprawiasz? — oburzył się Jerome. — Powiedziałem, że jest dobrze. Więc tak ma zostać.

Horace wytężył siły i znów poddźwignął kamień nad głowę, wyprostowując ramiona. Alda, Bryn i Jerome wyrazili łaskawie swoją aprobatę.

— Teraz będziesz tak stał — powiadomił go Alda — dopóki nie doliczysz do pięciuset. Potem możesz sobie wracać do sypialni.

— Zacznij liczyć — rozkazał Bryn, zachwycony tym pomysłem.

— Jeden, dwa, trzy… — zaczął Horace, ale niemal od razu zakrzyczeli go.

— Nie tak prędko, dzidziusiu! Powoli i porządnie. Jeszcze raz, od początku.

— Jeden… dwa… trzy…

— Tak już lepiej. Policzysz teraz grzecznie do pięciuset, a potem możesz iść — powiadomił go Alda.

— Tylko nie próbuj szachrować, bo się o tym dowiemy — zagroził Jerome. — A wtedy wrócisz tu i będziesz liczył do tysiąca.

Trzej kadeci, śmiejąc się i dowcipkując, ruszyli ku swoim kwaterom. Horace tymczasem stał w wodzie, jego ramiona drżały od ciężaru kamienia, oczy były pełne łez upokorzenia. W pewnej chwili stracił równowagę i runął jak długi do wody. Potem, kiedy całe jego ubranie było już przemoczone, jeszcze trudniej było trzymać kamień nad głową, ale przemógł się i wytrzymał. Nie mógł być pewien, czy nie czekają gdzieś w ukryciu i nie obserwują go; wówczas za nieposłuszeństwo czekałaby go dodatkowa kara.

Jeśli tak być musi, to trudno — pomyślał. Obiecał sobie jednak, że przy pierwszej nadarzającej się okazji ktoś drogo mu zapłaci za te wszystkie upokorzenia.

Znacznie później, przemoczony do suchej nitki, z obolałymi rękami i bolesną zadrą w sercu, zakradł się do swej sypialni. Było już o wiele za późno na wieczorny posiłek, ale mało go to obchodziło. I tak był zbyt przygnębiony, żeby cokolwiek przełknąć.

Rozdział 14

Przeprowadź go kawałek — polecił Halt. Kudłaty kucyk spoglądał na Willa bystrymi oczami.

— Chodź — powiedział Will i pociągnął za lejce. Wyrwij natychmiast zaparł się przednimi nogami i nie ruszył się z miejsca. Will pociągnął mocniej, używając całego ciężaru ciała, by zmusić upartego konika do ruchu.

Stary Bob zanosił się od śmiechu.

— Przecież on jest silniejszy od ciebie! — zauważył. Will poczuł, że czerwieni się ze wstydu. Pociągnął mocniej. Wyrwij zastrzygł tylko uszami i ani drgnął. Nie sposób było go zmusić, by uczynił choćby krok.

— Nie patrz na niego — poradził spokojnym głosem Halt. — Trzymaj linę w ręce i idź do przodu. Pójdzie za tobą.

Will odwrócił się plecami do Wyrwija i ruszył przed siebie, mocno trzymając linę. Konik od razu podreptał za nim. Will spojrzał na Halta z uśmiechem. Zwiadowca wskazał ruchem głowy ogrodzenie po przeciwległej stronie wybiegu. Will spojrzał tam i ujrzał niewielkie siodło przewieszone przez górną belkę.

— Osiodłaj go — rzekł zwiadowca.

Wyrwij potulnie potruchtał za Willem. Chłopiec przywiązał wodze do ogrodzenia i umieścił siodło na grzbiecie kucyka. Pochylił się, by zapiąć pasy siodła pod brzuchem wierzchowca.

— Zaciągnij popręgi mocno i starannie! — poradził Stary Bob.

Gdy siodło było już umocowane na swoim miejscu, Will spojrzał z wyczekiwaniem na Halta.

— Czy mogę się na nim przejechać? — spytał. Zwiadowca w zamyśleniu pogładził się po brodzie, po czym odpowiedział: