— Jeśli uważasz, że to dobry pomysł, spróbuj.
Will zawahał się przez moment. To zdanie coś mu przypominało, jednak nie mógł się doczekać, by siąść na końskim grzbiecie i niecierpliwość wzięła górę nad ostrożnością. Wsunął stopę w strzemiono i zręcznie przerzucił ciężar ciała nad grzbietem konika. Wyrwij stał bez ruchu.
— Naprzód! — zawołał Will, uderzając piętami w jego boki.
Jeszcze przez chwilę nic się nie działo. A potem Will poczuł, jak przez całe ciało konika przebiegło coś na kształt drżenia.
Nagle Wyrwij wygiął grzbiet w łuk i skoczył w powietrze odrywając się od ziemi wszystkimi czterema kopytami jednocześnie. Następnie skręcił się gwałtownie na bok, wylądował na przednich nogach, a tylnymi wierzgnął gwałtownie w stronę nieba. Will przeleciał nad uszami kucyka, wykonał salto w powietrzu i walnął plecami o ziemię. Podniósł się z trudem, rozmasowując obolały grzbiet.
Wyrwij stał opodal z postawionymi uszami i przyglądał mu się z życzliwym zaciekawieniem.
Ejże, co ci strzeliło do głowy, żeby wyprawiać takie głupoty? — zdawały się mówić jego oczy.
Stary Bob opierał się o ogrodzenie i śmiał się, wielce uradowany. Will popatrzył na Halta.
— Co zrobiłem źle? — spytał. Halt przeszedł pod belkami ogrodzenia i zbliżył się do miejsca, gdzie stał Wyrwij, przyglądający się im obu z wyczekiwaniem. Zwiadowca podał wodze Willowi i położył rękę na jego ramieniu.
— Nic, o ile miałbyś do czynienia ze zwykłym koniem — powiedział. — Tylko że Wyrwij został wyszkolony jako koń zwiadowcy…
— Co za różnica? — przerwał Will, któremu jeszcze nie minęła złość. Halt uniósł dłoń, by go uciszyć.
— Różnica polega na tym, że każdego konia zwiadowcy trzeba spytać o zgodę, nim wsiądzie się na jego grzbiet po raz pierwszy — wyjaśnił Halt. — W ten właśnie sposób zostały wyszkolone i dzięki temu właśnie nie można żadnego z nich ukraść.
Will podrapał się po głowie.
— Nigdy nie słyszałem o czymś takim! — stwierdził. Stary Bob uśmiechnął się, podchodząc do nich.
— O tym słyszał mało kto — zauważył. — Dlatego nikt nie kradnie zwiadowcom koni.
— No dobrze — rzekł Will — a co trzeba powiedzieć do konia zwiadowcy, nim się wsiądzie na jego grzbiet?
Halt wzruszył ramionami.
— Każdy z nich reaguje na inne hasło — wskazał większego z wierzchowców. — Na przykład mój, nim pozwoli się dosiąść, musi usłyszeć słowa „permettez-moi”.
— Permettez-moi? — powtórzył Will niczym echo. — Co to za dziwne słowa?
— To po gallijsku, znaczy „pozwól mi”. Wiesz, jego przodkowie pochodzą z Galii — wyjaśnił Halt. — Jak brzmi hasło dla tu obecnego Wyrwija? — spytał, zwracając się do Starego Boba.
Bob przetarł oczy, udając, że nie może sobie przypomnieć. Następnie na jego twarzy zagościł uśmiech.
— Ach, tak, już pamiętam! — zawołał. — Nim wsiądzie się na jego grzbiet, trzeba go spytać następującymi słowy: „czy można?”.
— Czy można? — powtórzył Will, a Bob potrząsnął głową.
— Nie mów tego do mnie, młodzieńcze! Szepnij te słowa do końskiego ucha!
Will czuł się trochę niepewnie i obawiał się odrobinę, że tamci dwaj żartują sobie z niego, ale podszedł do Wyrwija i cichym głosem szepnął mu do ucha:
— Czy można?
Wyrwij zarżał cicho. Will zerknął ku mężczyznom; Bob skinął zachęcająco głową.
— Dalej, wsiadaj! Teraz Wyrwij nic ci nie zrobi.
Will bardzo ostrożnie usadowił się na kudłatym grzbiecie kucyka. Ciągle jeszcze czuł w plecach skutki poprzedniej próby. Siedział przez chwilę, ale nic się nie wydarzyło. Uderzył więc lekko piętami w żebra Wyrwija.
— Naprzód, koniku — powiedział cicho.
Wyrwij zastrzygł uszami i ruszył przed siebie, człapiąc niespiesznie.
Nadal mając się na baczności, Will pozwolił mu obejść wybieg raz i drugi, potem znów uderzył piętami. Wyrwij przeszedł w trucht. Will unosił się i opadał w strzemionach zgodnie z rytmem końskich ruchów.
Halt z uznaniem pokiwał głową. Chłopak jakby urodził się w siodle.
Zwiadowca rozwiązał krótki sznur, służący za zamknięcie, i otworzył bramę na oścież.
— Zabierz go na przejażdżkę — zawołał — i przekonaj się, na co naprawdę go stać!
Will posłusznie skierował konika ku bramie, a gdy wyjeżdżali na otwartą przestrzeń, raz jeszcze uderzył piętami. Natychmiast poczuł, jak mięśnie wierzchowca spięły się i Wyrwij niemal z miejsca ruszył szybkim galopem.
Wiatr świstał Willowi w uszach; pochylił się nad szyją konika, by skłonić go do jeszcze szybszego biegu. Rzeczywiście, Wyrwij zastrzygł tylko uszami i pognał z jeszcze większą prędkością.
Konik pędził niczym wiatr. Jego krótkie nogi poruszały się w takim tempie, że ktoś spoglądający z boku mógłby uznać, iż kucyk nie ma czterech kończyn, lecz co najmniej szesnaście. Zbliżali się do granicy lasu. Will nie bardzo wiedział, jak konik zareaguje, ale lekko pociągnął wodze z lewej strony.
Wyrwij natychmiast skręcił w lewo, drzewa znalazły się po ich prawej stronie; Will nadal ściągał nieco wodze, aż Wyrwij całkowicie zawrócił, pędząc teraz z powrotem ku wybiegowi. Will aż zachłysnął się z wrażenia, gdy zobaczył, jak bardzo się od niego oddalili. Halt i Stary Bob wyglądali teraz jak maleńkie figurynki. Jednak ich postacie rosły z każdą sekundą, gdy Wyrwij zbliżał się ku nim frunął ponad gęstą trawą.
Nagle Will ujrzał, że na drodze konika leży potężny zwalony pień, jednak nim zdążył poczynić jakikolwiek wysiłek, by go ominąć, Wyrwij zebrał się w sobie, spiął i przeskoczył przeszkodę. Will wydał głośny okrzyk, a konik zarżał krótko w odpowiedzi.
Znajdowali się już niemal u bramy wybiegu, toteż Will pociągnął lekko za wodze. Wyrwij w tej samej chwili zwolnił do cwału, potem do truchtu, a wreszcie do zwykłego chodu, aż zatrzymał się tuż przy boku Halta. Potrząsnął kudłatym łbem i znów zarżał. Will pochylił się i poklepał kucyka po szyi.
— Jest świetny! — rzekł bez tchu. — Szybki jak wiatr! Halt poważnie pokiwał głową.
— Może nie aż tak szybki — zauważył — ale biegać potrafi, to pewne. — Odwrócił się ku treserowi. — Nieźle się spisałeś, stary.
Stary Bob przekrzywił głowę i teraz on poklepał konika po szyi. Od najmłodszych lat zajmował się hodowlą, szkoleniem i przygotowywaniem koni dla zwiadowców, ten zaś zaliczał się do najlepszych okazów, z jakimi miał do czynienia.
— Potrafi utrzymać takie tempo przez cały dzień — zapewnił, dumny ze swego podopiecznego. — Tłuste konie bojowe padną i już nigdy nie wstaną, a ten będzie biegł i biegł. Trzeba też przyznać, że ten młodzik świetnie się trzyma w siodle, nieprawdaż, zwiadowco? Halt pogładził się po brodzie.
— Owszem, całkiem znośnie — przyznał. Bob był oburzony.
— Znośnie? Trudno cię zadowolić, panie! Chłopak radził sobie doskonale, sam widziałeś ten skok! — Starzec zerknął na Willa, siedzącego okrakiem w siodle i puścił do niego oko. — W dodatku nie szarpał za wodze, jak niektórzy. Nie porani delikatnego końskiego pyska.
Na dźwięk pochwał, wygłaszanych przez starego koniarza, Will rozpromienił się. Rzucił okiem na Haka, ale zwiadowca jak zawsze miał grobową minę.
On nigdy się nie uśmiecha — pomyślał Will. Już miał zsiąść, gdy nagle coś sobie uświadomił.
— Czy powinienem coś mu powiedzieć, zanim zejdę na ziemię?