Na myśl o ciasteczkach Willowi zaburczało w brzuchu. Był głodny, bo specjalnie zrezygnował ze śniadania, żeby zostawić sobie miejsce na obiecane przysmaki. Ciasteczka Jenny cieszyły się już w Zamku Redmont niemałą sławą.
Pojawił się w umówionym miejscu przed czasem, nikogo z kolegów jeszcze nie było. Zaprowadził Wyrwija w cień jabłonki. Konik zadarł łeb, spoglądając łakomie na jabłka, znajdujące się daleko poza jego zasięgiem. Will uśmiechnął się na ten widok i czym prędzej wdrapał się po pniu drzewa, zerwał jabłko i podał je swemu ulubieńcowi.
— Więcej nie dostaniesz — oznajmił. — Znasz opinię Halta na temat obżerania się, prawda?
Wyrwij potrząsnął niecierpliwie głową. Akurat pod tym względem jego zdanie różniło się zasadniczo od przekonań zwiadowcy. Will rozejrzał się. Nikogo z kolegów nie było jeszcze widać, toteż siadł w cieniu drzewa opierając się plecami o sękaty pień.
— Ejże, przecież to młody Will, nieprawdaż? — odezwał się tubalny głos.
Will czym prędzej zerwał się na równe nogi i uniósł dłoń do czoła w powitalnym, pełnym szacunku geście. Oto z zamyślenia wyrwał go baron Arald we własnej osobie, dosiadający wielkiego bojowego konia, a towarzyszyło mu kilku wysokich rangą rycerzy.
— Tak, panie — odezwał się Will głosem nieco drżącym ze zdenerwowania. Nie był przyzwyczajony do rozmów z dostojnym wielmożą. — Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Plonów, panie.
Baron skinął głową w podziękowaniu i pochylił się w siodle, ale rozmawiając z nim, Will i tak musiał mocno zadzierać głowę do góry.
— Muszę przyznać, młodzieńcze, że ledwo cię widać — stwierdził baron. — Czy Halt już zaczął uczyć cię swoich sztuczek, czy to tylko ten szary płaszcz?
Will okryty był peleryną w szare i zielone plamy, którą dostał kilka tygodni wcześniej od Halta. Zwiadowca pokazał Willowi, jak dzięki temu strojowi można łatwiej wtopić się w otoczenie. Między innymi, właśnie dzięki takiemu maskowaniu — jak stwierdził — zwiadowcy mogą poruszać się niepostrzeżenie.
— Raczej płaszcz, panie — odpowiedział Will baronowi. — Halt nazywa to kamuflażem. — Baron skinął głową, najwyraźniej określenie to nie było mu obce, choć Will usłyszał je po raz pierwszy bardzo niedawno.
— Tylko żebyś go nie wykorzystywał do niecnych celów, takich jak podbieranie ciastek z kuchni! — pouczył go z żartobliwą surowością, na co Will gorliwie pokręcił głową.
— O nie, panie! — odparł natychmiast. — Halt powiedział, że jeśli jeszcze raz zrobię coś podobnego, to tak skroi mi ty… — urwał i przestąpił z nogi na nogę w zakłopotaniu. Nagle uświadomił sobie, że słowo „tyłek” nie jest najwłaściwszym określeniem w konwersacji z tak dostojną osobą jak baron.
Wielmoża jednak skinął tylko głową, starając się powstrzymać uśmiech.
— Nie wątpię, nie wątpię — rzekł. — A tak w ogóle, jak dogadujesz się z Haltem? Podoba ci się nauka u zwiadowcy?
Will milczał przez chwilę. Tak naprawdę nie miał dotąd czasu się nad tym zastanowić. Wciąż zajęty był uczeniem się czegoś nowego, ćwiczeniami łuczniczymi, rzucaniem nożem i opieką nad Wyrwijem. Po raz pierwszy od trzech miesięcy nie miał mnóstwa pilnych zajęć i mógł sobie pozwolić na chwilę refleksji.
— Chyba tak — powiedział z wahaniem. — Tylko… — umilkł, a baron popatrzył na niego uważniej.
— Tylko co? — ponaglił.
Will znów przestąpił z jednej stopy na drugą, po raz niewiadomo który przeklinając swą niewyparzoną gębę, która wciąż stawiała go w tak kłopotliwych sytuacjach. Jakimś sposobem słowa same wymykały mu się z ust, nim zdołał się porządnie zastanowić, czy chciał je wypowiedzieć, czy raczej wręcz przeciwnie.
— No… tylko że Halt nigdy się nie uśmiecha — wybąkał. — Wszystko traktuje tak strasznie poważnie.
Miał wrażenie, że baron znów przygryza wąsy.
— No cóż — rzekł feudał — być zwiadowcą to rzecz poważna, temu się nie da zaprzeczyć. Jestem pewien, że Halt dał ci to już do zrozumienia.
— O tak, i to wiele razy, panie. — Tym razem baron nie zdołał już zachować należytej powagi.
— Słuchaj go więc uważnie, młodzieńcze — polecił chłopakowi. — Nabywasz niezwykle ważnych umiejętności.
— Tak, panie. — Will z pewnym zdziwieniem zdał sobie sprawę, że naprawdę zgadza się ze słowami barona. Tymczasem wielmoża sięgnął po wodze. Nagle Willa coś tknęło; nim baron Arald zdążył odjechać, chłopak postąpił krok do przodu. — Proszę o wybaczenie, panie… — odezwał się niepewnym głosem. Baron znów odwrócił się w jego stronę.
— Tak?
— Panie, pamiętasz ten dzień, gdy nasze wojska pokonały Morgaratha?
Jowialne oblicze barona Aralda zachmurzyło się nieco. Zmarszczył brwi.
— Nieprędko o tym zapomnę, chłopcze — zapewnił. — Czemu pytasz?
— Panie, od Halta dowiedziałem się, że jeden ze zwiadowców przeprowadził kawalerię tajnym brodem na Slipsunder, dzięki czemu rycerze mogli zaatakować tyły wroga…
— To prawda — stwierdził Arald.
— Chciałbym wiedzieć, panie, jakie imię nosił ten zwiadowca? — dokończył Will jednym tchem, czując, jak się czerwieni, zawstydzony własną śmiałością.
— Halt ci tego nie wyjawił? — zdziwił się baron. Will rozłożył ręce.
— Powiedział tylko, że imiona nie są ważne. Że ważna jest kolacja, a imiona nie.
— Ty jednak jesteś innego zdania i nie zadowala cię odpowiedź twojego mistrza, co? — Baron jakby nachmurzył się znowu. Will przełknął nerwowo ślinę.
— Ja myślę, że to był właśnie Halt, panie — stwierdził. — Zastanawiałem się, dlaczego nie został jakoś udekorowany czy uhonorowany za swoje dokonania.
Baron zamyślił się na moment, nim powiedział:
— Cóż, masz słuszność — oznajmił. — To był Halt. A ja chciałem go wynagrodzić, ale on się na to nie zgodził. Powiedział, że to nie przystoi zwiadowcy.
— Ale… — zaczął Will, nic nie pojmując, lecz baron uniósł dłoń, by mu przerwać.
— Wy, zwiadowcy, rządzicie się własnymi prawami i obyczajami. Nie wątpię, że poznałeś już wiele z nich. Nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Póki co, słuchaj uważnie słów Halta i postępuj tak jak on, a czeka cię chlubna przyszłość.
— Tak, panie — Will znów zasalutował, a baron uderzył lekko wodzami szyję swego konia, zwracając go w stronę wesołego miasteczka.
— No, starczy tego — stwierdził. — Nie możemy tak gawędzić przez cały dzień. Muszę wybrać się na jarmark. Może w tym roku uda mi się wreszcie zarzucić tę przeklętą obręcz na którąś z tych przeklętych skrzynek!
Jego rumak postąpił kilka kroków, ale najwyraźniej nagle baronowi przyszło coś do głowy, więc powstrzymał go jeszcze na chwilę.
— Chłopcze! — rzucił przez ramię.
— Tak, panie?
— Nie mów Haltowi, że dowiedziałeś się ode mnie, kto poprowadził wtedy kawalerię. Nie chcę, żeby się na mnie obraził.
— Tak, panie — uśmiechnął się Will. Wielmoża odjechał, a chłopak znów usiadł i czekał na swych przyjaciół.
Rozdział 16
Jenny, Alyss i George pojawili się wkrótce potem. Zgodnie z obietnicą, Jenny przyniosła zawinięte w czerwoną szmatkę świeżo upieczone przez siebie ciasteczka. Rozłożyła je starannie na ziemi pod jabłonią, pozostali zaś zgromadzili się wokół niej. Nawet Alyss, zawsze tak pełna godności i dystyngowana, nie mogła się doczekać, by skosztować słynnego arcydzieła Jenny.