— Zaczynajmy! — zawołał George. — Umieram z głodu!
— Powinniśmy zaczekać na Horace’a — zaoponowała Jenny, rozglądając się dookoła. Jednak rycerskiego czeladnika nie było widać w tłumie.
— Daj spokój — upierał się George. — Przez cały ranek harowałem jak wół nad petycją do barona, coś mi się należy od życia!
Alyss westchnęła ciężko, unosząc oczy ku niebu.
— Może rzeczywiście powinniśmy zacząć — zauważyła. — W przeciwnym razie usłyszymy wywód prawny, a to zajmie nam cały dzień. Przecież możemy odłożyć porcję dla Horace’a.
Will przysłuchiwał się tej wymianie zdań z uśmiechem. George był teraz innym człowiekiem. Zupełnie nie przypominał już tego onieśmielonego chłopaka, który jąkał się podczas ceremonii Wyboru. Najwyraźniej Szkoła Skrybów dobrze mu służyła.
Jenny wydzieliła każdemu z przyjaciół po dwie babeczki, odkładając też dwie dla Horace’a.
— W takim razie zaczynajmy — zarządziła. Pozostali łapczywie rzucili się na ciasteczka i wkrótce rozległ się zgodny chór pochwał. Reputacja Jenny była jak najbardziej uzasadniona.
— Oto, drodzy państwo — oznajmił George, wstawszy i rozłożywszy ramiona niczym podczas przemowy sądowej — oto mamy przed sobą coś więcej niźli tylko babeczki, Wysoka Ławo. Zwać to cudo zwykłym wypiekiem byłoby pomyłką sądową, istną obrazą sprawiedliwości!
— Dawno mu się tak zrobiło? — spytał Will. Alyss uśmiechnęła się.
— Po kilku miesiącach szkółki prawniczej wszyscy robią się tacy. Ostatnimi czasy główny problem związany z Georgem polega na tym, żeby go jakoś uciszyć.
— Daj spokój, George — Jenny zaczerwieniła się, ale widać było, że pochwały sprawiały jej przyjemność. — Zgłupiałeś do reszty.
— To możliwe, piękna panno. Jednak to właśnie za sprawą szlachetnej magii tego oto dzieła sztuki mój umysł uległ zmąceniu. To nie ciastko, lecz symfonia!
Uniósł pozostałą połówkę babeczki w żartobliwym toaście.
— Uczcijmy więc, panie i panowie, tę wypiekaną symfonię!
Alyss i Will radośnie przyłączyli się do toastu George’a, a potem wszyscy czworo wybuchnęli śmiechem.
Niestety, właśnie w tym momencie pojawił się Horace. On jeden z nich wszystkich czuł się całkowicie zgnębiony swą nową sytuacją. Nie szło tu jedynie o ciężką pracę i twardą dyscyplinę — tego się spodziewał i w normalnych okolicznościach nie byłoby to dla niego obciążeniem ponad siły. Jednak prócz tego stał się ofiarą bezustannych prześladowań ze strony Bryna, Aldy i Jerome’a, przez co jego życie przemieniło się w koszmar. Kadeci z drugiego roku nie poprzestawali na pastwieniu się nad Horace’em w dzień, budzili go o najrozmaitszych porach nocy i zmuszali do spełniania najbardziej upokarzających i wyczerpujących poleceń.
Niewyspanie i bezustanny lęk — nigdy bowiem nie wiedział, czy w następnej chwili nie pojawią się jego prześladowcy — przyczyniły się do tego, że jeszcze bardziej opuścił się w nauce. Inni pierwszoroczniacy zdawali sobie sprawę, że jeśli okażą mu choć cień sympatii, mogą tak jak on stać się ofiarą, toteż trzymali się od chłopca z daleka, a on czuł się całkowicie osamotniony. Wymarzona Szkoła Rycerska okazała się dla niego przedsionkiem piekła. Nienawidził jej, ale nie widział żadnego sposobu, który pozwoliłby mu uwolnić się od cierpień, a zarazem wyjść z sytuacji bez uszczerbku na honorze.
A teraz, gdy wreszcie miał jeden dzień wolny od restrykcji i napięć panujących w szkole, gdy przybył na spotkanie ze swoimi dawnymi towarzyszami z przytułku, zastał ich już podczas uczty, bawiących się w najlepsze. Uraziło go, że nawet na niego nie zaczekali. Nie miał pojęcia, że Jenny odłożyła dla niego porcję ciastek. Pomyślał, że wszystko zostało już zjedzone i to właśnie jej wina, że o nim nie pomyślała. Było to tym boleśniejsze, że ze wszystkich czworga towarzyszy Jenny była niu w jakiś sposób najbliższa. Zawsze była radosna, przyjazna, zawsze gotowa wysłuchać cudzych zwierzeń. Uświadomił sobie, że to właśnie z nią najbardziej chciał się spotkać, a teraz poczuł się przez nią podle zdradzony.
W ogóle miał tendencję, by raczej źle myśleć o bliźnich. Alyss zawsze się wywyższała — tak mu się przynajmniej zdawało — a Will drażnił się z nim, a potem uciekał na drzewo, gdzie Horace nie mógł go dopaść. Nie pamiętał już, bo nie chciał pamiętać, jak ciągnął Willa za ucho albo trzymał jego głowę pod pachą tak długo, aż mniejszy i słabszy chłopak nie krzyknął, że się poddaje.
Na George’a nigdy nie zwracał większej uwagi. Chu-dzielec, który siedział z nosem w książkach, był w oczach Horace’a postacią całkiem bezbarwną i nudną. A teraz, proszę: robił z siebie błazna przed nimi wszystkimi, oni zaś zajadali się ciastkami, nic dla niego nie zostawiwszy. … Nagle poczuł, że nienawidzi ich wszystkich.
— No, ładnie to tak? — spytał z goryczą w głosie. Odwrócili się ku niemu, śmiech zamarł na ich twarzach. Jenny odezwała się pierwsza:
— Horace! Jesteś wreszcie! — ucieszyła się i już chciała podbiec do nowo przybyłego, ale powstrzymał ją jego odpychający wyraz twarzy.
— Wreszcie? — powtórzył. — Spóźniłem się ledwie parę minut, a już jest „wreszcie”? Widzę, że zeżarliście wszystkie ciastka.
Było to wyjątkowo niesprawiedliwe wobec biednej Jenny. Jak większość kucharzy, kiedy przyrządziła jakiś przysmak, mało interesowało ją samo jedzenie; największą radość sprawiało jej przyglądanie się, jak jej wytworami delektują się inni — i oczywiście wysłuchiwanie pochwał. Tak więc nie tknęła jeszcze ani jednego ze swych ciasteczek. Odkryła serwetkę i pokazała mu dwa czekające na niego przysmaki.
Nie, nie — rzekła prędko. — Zostały jeszcze dla ciebie, zobacz!
Jednak nagromadzony gniew i uraza nie pozwalały Horace’owi myśleć ani mówić racjonalnie.
— No cóż — stwierdził z przekąsem — może powinienem przyjść trochę później, to zdążylibyście zjeść i te.
— Horace! — do oczu Jenny napłynęły łzy. Nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. Wiedziała tylko, że przez swoje dąsy Horace zaraz zepsuje całe spotkanie.
George postąpił krok w stronę Horace’a, przyglądając mu się ciekawie. Wysoki, szczupły chłopak przechylił głowę na bok, aby lepiej widzieć rycerskiego czeladnika — jakby był to jakiś dziwaczny okaz lub przedstawiony sądowi dowód rzeczowy.
— Nie musisz być taki niemiły — zwrócił mu uwagę. Horace jednak nie zamierzał wysłuchiwać niczyich pouczeń. Gniewnie odepchnął kolegę.
— Odczep się — warknął. — I pilnuj się, kiedy mówisz do wojownika.
— Jeszcze nie jesteś wojownikiem — wypomniał mu Will. — Jesteś uczniem, tak samo jak my wszyscy.
Jenny dała mu znak, żeby dał spokój i nie pogarszał sytuacji. Horace, który właśnie posilał się zostawionymi dla niego ciastkami, z wolna podniósł głowę. Uważnie zmierzył Willa od stóp do głów.
— Oho! — stwierdził. — Widzę, że jest z nami ten lebiega, uczeń szpiega! — popatrzył po innych, by sprawdzić, czy śmieją się z jego dowcipu. Najwyraźniej jednak nikogo to nie rozbawiło, co wprawiło Horace’a w jeszcze bardziej napastliwy nastrój. — Uczysz się u Halta, jak podglądać wszystkich i donosić, no nie? — Nie czekając na odpowiedź, Horace podszedł do Willa i ujął w palce połę jego peleryny. — A to co za szmata? Zabrakło wam farby, żeby pomalować ją na jeden kolor?
— To płaszcz zwiadowcy — wyjaśnił spokojnie Will, powstrzymując wzbierający w nim gniew.
Horace parsknął pogardliwie, wpychając pół babeczki do ust i rozsypując okruszki.