— Horace, dawniej nie było między nami zgody — odparł — ale nie czuję do ciebie nienawiści. Nigdy jej nie czułem.
Horace skinął głową, w tym momencie chłopcy rozumieli się prawie bez słów. Wreszcie zdołał odnaleźć właściwe słowa:
— Zawdzięczam ci życie, Willu — oświadczył stanowczym tonem. — Nigdy ci tego nie zapomnę. Gdybyś kiedyś potrzebował przyjaciela, gdybyś kiedykolwiek potrzebował pomocy, zawsze możesz na mnie liczyć.
Chłopcy spoglądali na siebie przez chwilę, potem Horace wyciągnął rękę, a Will ją uścisnął. Otaczający ich rycerze milczeli, nie chcąc przeszkadzać w tak ważnej dla obu młodzieńców chwili. Gdy uścisnęli sobie dłonie, podszedł do nich baron Arald i objął ich obu ramionami, przyciągając do siebie.
— Dobrzeście rzekli, obaj! — pochwalił ich głośno, a rycerze przyklasnęli mu zgodnie.
Twarz barona rozpromienił uśmiech. Jakby nie było, mieli za sobą bardzo udany poranek. Nieco emocji, zabite dwa odyńce. A nade wszystko, ci dwaj młodzi ludzie, między którymi narodziła się właśnie niezwykła więź, jaka łączy jedynie tych, którzy wspólnie stawili czoło wielkiemu niebezpieczeństwu.
— Mamy tu dwóch obiecujących młodzieńców! — zwrócił się baron do asystujących tej scenie rycerzy i znów zgromadzeni chórem wyrazili swe poparcie dla jego słów. — Panie Halt, panie Rodney, obaj możecie być dumni ze swych uczniów!
— Zaiste, wasza wysokość — odparł sir Rodney i skinął z aprobatą głową Horace’owi. Nie uszło jego uwadze, jak chłopak bez wahania ruszył na spotkanie szarżującego zwierza. Również to, że ofiarował swą przyjaźń Willowi, świadczyło o nim jak najlepiej, a Rodney pamięta} przecież doskonale, że chłopcy pobili się w Dniu Plonów. Tę dziecinadę mieli już za sobą. Teraz Horace dowiódł, że godzien był Szkoły Rycerskiej.
Halt nie odezwał się ani słowem. Jednak gdy Will spojrzał na swego mistrza, napotkał wzrok ponurego zwiadowcy, który po prostu skinął głową.
A Will wiedział, że znaczyło to więcej niż całe tyrady pochwał z ust kogoś innego.
Rozdział 21
Niedługo po sławetnym polowaniu na dzika Will spostrzegł, że zaczęto traktować go jakoś inaczej, Gdy szedł przez wioskę, spoglądano na niego z uznaniem, nawet z szacunkiem. Ci prości ludzie, których horyzonty ograniczały się do codziennych spraw i zajęć, przejawiali skłonność do upiększania wszelkich niezwykłych wydarzeń oraz tworzenia wokół nich czegoś na kształt legendy.
Pod koniec pierwszego tygodnia wypadki podczas polowania zostały wyolbrzymione do tego stopnia, że wieśniacy opowiadali już, jak to Will własnoręcznie i bez niczyjej pomocy ubił oba dziki szarżujące z zarośli. Gdy minęło jeszcze kilka dni, można było usłyszeć opowieści z których wynikało, że dokonał tego jedną strzałą, przebijając pierwszą bestię na wylot i trafiając w serce drugiej.
— Ale przecież ja niczego takiego nie zrobiłem — chłopak zwierzył się Hakowi któregoś wieczoru, gdy siedzieli w domku na skraju lasu, grzejąc się przy kominku. — Nawet nie miałem czasu się zastanowić, nie podjąłem świadomej decyzji, że zrobię to czy tamto. Wszystko jakby zdarzyło się samo. A poza wszystkim, to ty zabiłeś dzika, nie ja.
Halt skinął tylko głową, wpatrując się w tańczące płomienie paleniska.
— Niech ludzie myślą sobie, co chcą — rzekł cicho. — Nigdy nie zwracaj uwagi na to, co gadają.
Niezasłużona sława wprawiała Willa w zakłopotanie. Miał poczucie, że wieśniacy robią z igły widły. Co innego, gdyby ten podziw i szacunek wynikał z jakichś jego rzeczywistych dokonań. Owszem, uważał, że zachował się należycie i być może nawet w sposób godny pochwały. Nie miał jednak ochoty uchodzić za bohatera z racji całkiem zmyślonych wyczynów i wrodzona uczciwość nie pozwalała mu być dumnym z tak osiągniętej pozycji.
Czuł się także niezręcznie, bo miał wrażenie, że mało kto poza nim zwrócił uwagę, jak dzielnie zachował się Horace, który w pierwszym odruchu natychmiast stanął między Willem i Wyrwijem a szarżującym odyńcem. Will wspomniał o tym Hakowi. Sądził, że może zwiadowca przy jakiejś okazji zwróci uwagę sir Rodneya na ten przejaw odwagi ze strony Horace’a, ale jego mistrz znów tylko skinął głową i stwierdził krótko:
— Sir Rodney wie. Mało jest rzeczy, których by nie dostrzegł. Ma w głowie trochę więcej niż przeciętny rębajło. I tym Will musiał się zadowolić. W zamku sprawy miały się nieco inaczej. Rycerze oraz Mistrzowie Sztuk i ich uczniowie odnosili się do Willa z uznaniem, dając mu po prostu odczuć, że nieźle się sprawił. Zauważył, że wielu ludzi znało teraz jego imię i kiedy przybywał z Haltem w jakiejś sprawie na teren zamku, pozdrawiano ich obu. Sam baron zachowywał się jeszcze przyjaźniej niż zwykle. Był dumny, że jeden z wychowanków sierocińca otoczony przezeń opieką dał się poznać z tak dobrej strony.
Nade wszystko Will pragnął omówić tę sprawę z Horace’em. Jednak ich drogi rzadko się krzyżowały i ani razu nie nadarzyła się po temu okazja. Will chciał zapewnić rycerskiego czeladnika, że to nie on rozpowiada te śmieszne bajdy, krążące pośród mieszkańców wioski, i w żaden sposób nie przyczynia się do ich rozpowszechniania.
Tymczasem lekcje oraz ćwiczenia Willa odbywały się w przyspieszonym tempie. Dowiedział się od Halta, że za miesiąc obaj wyruszą na Zlot — doroczne spotkanie wszystkich zwiadowców.
Właśnie podczas tych spotkań przedstawiciele wszystkich pięćdziesięciu obszarów lennych królestwa wymieniali między sobą nowiny, omawiali rozmaite zagrożenia, jakie mogłyby pojawić się w kraju, i czynili plany na Przyszłość. Z punktu widzenia Willa najistotniejszy był fakt, że wtedy dokonywano także oceny czeladników, by Przekonać się, czy należy się spodziewać postępów w następnym roku szkolenia. Tak się pechowo złożyło, że Will był na terminie u Halta dopiero od siedmiu miesięcy. Jeśli podczas tegorocznego Zlotu ocena miałaby wypaść niepomyślnie, na następną możliwość zyskania uznania musiałby czekać kolejny rok. Ćwiczy! więc i ćwiczył, każdego dnia, od świtu do nocy. O luksusach takich, jak niedzielny wypoczynek, dawno już zapomniał. Posyłał strzałę za strzałą w rozmaite cele różnych rozmiarów, w odmiennych warunkach, z pozycji stojącej, klęczącej i siedzącej. Ćwiczył też strzelanie z ukrycia na drzewie.
Doskonalił się w operowaniu nożami: rzut na stojąco z klęczek, z leżenia, podczas uniku w lewo lub prawo. Większym z dwóch noży należało też umieć cisnąć tak, aby uderzył w cel głowicą rękojeści. Było to niezbędne, ponieważ, jak wyjaśnił mu Halt, bardzo często chodzi o ogłuszenie przeciwnika, a nie jego uśmiercenie. Dlatego dobrze jest wiedzieć, jak się do tego zabrać.
Ćwiczył się w ukrywaniu, pamiętając, by zachować bezruch nawet, gdy jest pewien, że nikt go nie widzi; wkrótce przekonał się, że nader często, w istocie, nikt go nie dostrzega — dopóki nie zdradzi się jakimś ruchem. Nauczył się sztuczki, używanej przez obserwatorów, polegającej na tym, żeby przesuwać spojrzeniem przez jakiś punkt i potem natychmiast wracać do niego wzrokiem, starając się dostrzec najmniejszy chociaż ślad ruchu. Dowiedział się o „zamiataczach” — wywiadowcach przemieszczających się w ariergardzie wojsk, kryjących się, by zdemaskować i wyeliminować podążających śladem armii szpiegów, czających się podczas jej przemarszu i opuszczających potem swe kryjówki.
Wciąż pracował z Wyrwijem, zacieśniając jeszcze więzy przyjaźni, która tak szybko się między nimi zawiązała Nauczył się czynić użytek z niezwykle czułego węchu konika oraz jego doskonałego słuchu, dzięki czemu mógł w porę zorientować się o grożącym niebezpieczeństwie, uczył się też odczytywać sygnały, jakie ten inteligentny i doskonale wytrenowany zwierzak mu przekazywał.