Выбрать главу

Ukłucie pod podbródkiem stało się odrobinę mocniejsze. Próbując spojrzeć w dół, Alda poczuł, że ogarnia go obezwładniający strach. Długa klinga piekielnie ostrego noża opierała się o jego szyję.

— Nigdy więcej nie mów do mnie tym tonem… synku — powiedział zwiadowca tak cicho, że Alda musiał wysilić się, by dosłyszeć jego słowa. — I żebyś nigdy więcej nie odważył się podnieść ręki na mojego ucznia. Zrozumiano?

Cała arogancja Aldy ulotniła się bez śladu, serce biło mu jak oszalałe. Nie był w stanie nic rzec. Ostrze noża nacisnęło odrobinę mocniej, poczuł strumyczek ciepłej krwi spływającej mu pod kołnierz. Oczy Halta zabłysły nagle.

— Zrozumiano? — powtórzył i tym razem Alda wykrztusił odpowiedź:

— Tak… panie.

Halt cofnął się, chowając nóż do pochwy jednymi płynnym ruchem. Alda opadł na ziemię i zaczął masować obolałą kostkę. Był pewien, że ma uszkodzone ścięgno. Nie zwracając już na niego uwagi, Halt zwrócił się ku dwóm pozostałym kadetom. Odruchowo zbliżyli się do siebie i patrzyli na niego z niepokojem, nie wiedząc, co będzie dalej. Halt wskazał palcem Bryna.

— Ty — rzucił pogardliwie. — Podnieś swój patyk. Zalękniony Bryn, nie spuszczając z oka Halta podszedł do miejsca, gdzie leżał jego kij, przykucnął — wciąż patrząc na zwiadowcę w obawie przed jakimś podstępem — i szukał przez chwilę po omacku w trawie, aż natrafił na wytrąconą mu broń.

— A teraz oddaj mi strzałę — polecił zwiadowca. Wysoki, śniady chłopak przez dłuższą chwilę mocował się, usiłując wyciągnąć strzałę. Wreszcie mu się to udało. Podał ją Haltowi, trzymając strzałę za sam koniec w ręce wyciągniętej na całą długość — spięty, oczekując w każdej chwili ataku ze strony zwiadowcy. Jednak Halt po prostu wziął od niego strzałę i wsunął ją do kołczana. Bryn cofnął się czym prędzej, by znaleźć się poza jego zasięgiem. Halt parsknął pogardliwie. Zwrócił się do Horace’a:

— O ile się nie mylę, im właśnie zawdzięczasz te siniaki? — spytał.

Horące milczał przez chwilę, aż uświadomił sobie, że nie ma to żadnego sensu. Po co miałby kryć swoich oprawców? Po co w ogóle kiedykolwiek to robił?

— Tak, panie — oświadczył.

Halt skinął głową, drapiąc się po brodzie.

— Tak też myślałem — stwierdził. — Tak przy okazji, słyszałem, że całkiem nieźle radzisz sobie z mieczem. Może zechciałbyś mi to zademonstrować? Mam tu dla ciebie godnego przeciwnika, tego oto bohatera, który stoi przede mną.

Twarz Horace’a z wolna rozjaśniła się uśmiechem, gdy dotarło do niego, co proponuje zwiadowca. Postąpił krok do przodu.

— Z wielką przyjemnością. Bryn cofnął się.

— Chwileczkę! — zawołał. — Przecież nie…

Zamarł. W oczach zwiadowcy znów pojawił się ten sam niebezpieczny błysk, a jego dłoń opadła ku pochwie z nożem.

— Masz kij. On ma drewniany miecz. Więc o co chodzi? Do roboty — zakomenderował.

Zdając sobie sprawę, że nie ma wyjścia, Bryn odwrócił się w stronę Horace’a. Teraz, kiedy miało przyjść do starcia jeden na jednego, wcale nie czuł już tak wielkiej przewagi nad młodszym chłopakiem. Wszyscy w szkole słyszeli o niemal nadnaturalnych uzdolnieniach szermierczych Horace’a.

Licząc na to, że najlepszą obroną może się okazać atak, Bryn postąpił do przodu i uderzył znad głowy. Horace sparował cios bez trudu. Równie łatwo zablokował następne dwa uderzenia Bryna. Po czwartym — błyskawicznym ruchem przesunął ostrzem swojego drewnianego miecza wzdłuż kija przeciwnika. Oręż Bryna nie posiadał jelca, toteż twarde drewno trafiło prosto w nie osłonięte palce. Bryn wrzasnął i upuścił ciężki kij, dając jednocześnie susa do tyłu i wciskając obolałą dłoń pod pachę. Horace stanął w pozycji en garde.

— Nie mówiłem, że macie przestać — przypomniał łagodnym tonem Halt.

— Ale… ale on mnie rozbroił! — zawył Bryn. Halt uśmiechnął się do niego.

— W rzeczy samej. Jednak jestem pewien, że pozwoli ci podnieść kij, byście mogli kontynuować. Do dzieła.

Bryn spojrzał na niego, potem na Horace’a, a następnie znów na Halta. Na żadnej z tych twarzy nie dostrzegł litości.

— Ale ja nie chcę… — powiedział bardzo cicho. Horace nie mógł uwierzyć, że ta żałosna postać nie jest nikim innym jak owym osiłkiem, pogardliwym i brutalnym, który ostatnie kilka miesięcy jego życia zmienił w piekło. Halt tymczasem zastanowił się nad wypowiedzią Bryna:

— Protest odnotowany — stwierdził radośnie. — A teraz dalej, proszę.

Ręka bolała go nieznośnie, ale Bryn przede wszystkim bał się tego, co go czekało, bo nie miał wątpliwości, że Horace bezwzględnie odegra się na nim za wszystkie prześladowania. Pochylił się i ostrożnie sięgnął po kij, nie spuszczając wzroku z Horace’a. Ten zaczekał cierpliwie, aż Bryn będzie gotowy, a potem zrobił nagły wypad do przodu.

Nawet nie tknął Bryna, ale ten wrzasnął ze strachu i wypuścił z ręki Horace pokręcił głową z niedowierzaniem.

— I kto tu jest dzidziusiem? — parsknął. Bryn stał bez słowa, ze wzrokiem wbitym w ziemię.

— Skoro takie z niego dziecko — zasugerował Halt — może trzeba po prostu przetrzepać mu tyłek?

Horace uśmiechnął się promiennie. Przypadł do Bryna i chwycił go za kołnierz, obracając go tyłem do siebie. W następnej chwili zaczął walić go w pośladki płazem ćwiczebnego miecza, raz za razem, zaś Bryn, próbując się wyrwać, ciągnął go za sobą wokół polany. Nieszczęśnik wrzeszczał, szarpał się i szlochał, ale Horace trzymał go za kołnierz żelazną ręką. Nie było ucieczki przed bezlitosną karą. Wreszcie, gdy Horace poczuł, że odpłacił mu, jak należy, za wszystkie prześladowania, obelgi i upokorzenia, wypuścił go.

Bryn zachwiał się i opadł na czworaki, głośno szlochając ze strachu, wstydu i bólu.

Jerome przyglądał się tym wydarzeniom z przerażeniem, wiedząc, że wkrótce nadejdzie jego kolej. Postanowił wymknąć się chyłkiem, korzystając z tego, że zwiadowca spogląda w stronę Bryna.

— Jeszcze jeden krok i przeszyję cię strzałą.

Will starał się naśladować cichy, złowróżbny ton Halta. Zdążył już wyciągnąć strzały z najbliższej tarczy, a teraz jedna z nich była założona na cięciwę. Halt rzucił okiem w jego stronę.

— Dobra myśl — pochwalił. — Celuj w łydkę. Rana w tym miejscu jest wyjątkowo bolesna. — Spojrzał znów na Bryna, który leżał skulony u stóp Horace’a. — Ten chyba ma już dość — stwierdził.

Wskazał palcem Jerome’a.

— Twoja kolej — stwierdził krótko. Horace podniósł upuszczony przez Bryna kij i podszedł do Jerome’a podając mu go. Jerome cofnął się.

— Nie! — krzyknął, na jego twarzy malowało się przerażenie. — To nieuczciwe! On…

— Pewno, pewno. Nieuczciwe — przyznał pogodnie Halt. — Przynajmniej w waszym mniemaniu. Dla was „uczciwie” to trzech na jednego. Dość gadania i do roboty.

Will nieraz słyszał powiedzenie, że osaczony szczur jest najgroźniejszy. Teraz Jerome udowodnił prawdziwość takiego stwierdzenia. Ruszył od razu do zaciekłego ataku, i ku zdumieniu Willa, Horace zaczął się cofać pod gradem wymierzonych w niego ciosów. Jerome posuwał się do przodu z coraz większą pewnością siebie. Jakoś nie zauważył, że każdy jego cios Horace blokował bez najmniejszego trudu, niemal niedbale. Nawet najlepsze i najmocniejsze uderzenia Jerome’a nie miały cienia szansy, by przebić się przez obronę Horace’a. Tak jakby kadet drugiego roku walił w kamienny mur.