Will skarcił się w duchu za pochopny odruch. Miał nadzieję, że… ale nie, najwyraźniej powstrzymał się na czas. Usłyszał młodzieńczy, radosny głos:
— Halt! Halt!
Halt odwrócił się i powoli wyprostował, otrzepując przy tym kurz z kolan. Przechylił głowę na bok, przyglądając się postaci wyrosłej pośrodku drogi; mężczyzna opierał się niedbale o długi łuk, taki sam jak łuk Halta.
— O, Gilan — odpowiedział. — Widzę, że nadal trzymają się ciebie psie figle.
Wysoki zwiadowca wzruszył ramionami i uśmiechnął się:
— Zapewne, a ty właśnie padłeś ofiarą jednego z nich drogi mistrzu.
Gdy Gilan wypowiadał te słowa, ręka Willa zdążała w żółwim tempie, lecz nieuchronnie, ku kołczanowi. Dobył strzały i umieścił ją na cięciwie.
Teraz znów przemówił Halt:
— Doprawdy? — zdziwił się. — Jakiegoż to znów żartu padłem ofiarą?
Gdy Gilan odpowiadał swemu dawnemu mistrzowi, w jego głosie wyraźnie słychać było rozbawienie:
— Daj spokój, Halt. Przyznaj się. Raz wreszcie udało mi się wywieść cię w pole. A próbowałem już od tylu lat!
Halt w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
— Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie pojąć, co cię skłania, żeby wciąż podejmować te próby.
Gilan roześmiał się.
— Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, ile radości doznaje uczeń, jeśli uda mu się przechytrzyć swojego mistrza? Przyznaj się, nie zwlekaj. Tego roku ja jestem górą-
Podczas gdy rosły mężczyzna przemawiał, Will naciągnął łuk, mierząc precyzyjnie w pień drzewa odległy o jakieś dwa metry od Gilana. Gorączkowo powtarzał w myśli polecenia swego mistrza: „Podejdź do przeciwnika na tyle blisko, żeby przestraszyć go, kiedy strzelisz. Ąle na litość boską, nie za blisko. Może wykonać jakiś niespodziewany ruch, a nie chciałbym, żeby twoja strzała przebiła go na wylot!”
Halt nie ruszył się ani o cal. Gilan zaś przestępował z nogi na nogę, wyraźnie speszony. Niezmącony spokój dawnego nauczyciela zaczynał go niepokoić. Jakby wreszcie przyszło mu do głowy, że może sprawy nie całkiem mają się tak, jak sądził — może Halt kryje coś w zanadrzu, i tylko próbuje wyłgać się z niezręcznej sytuacji.
Kolejne słowa Halta dały mu jeszcze więcej do myślenia.
— No tak… uczeń i mistrz. Cóż za przedziwna kombinacja. Powiedz mi jednak, Gilanie, mój drogi uczniu, czy przypadkiem tego roku o czymś nie zapomniałeś?
Może swoisty ton, jakim Halt wypowiedział słowo „uczniu” uświadomił Gilanowi, że popełnił fatalny błąd. Dopiero teraz zaczął rozglądać się za nieobecnym czeladnikiem.
Jednak w tej samej chwili Will wypuścił strzałę.
Pocisk świsnął w powietrzu i utkwił, drżąc, w pniu drzewa. Zaskoczony Gilan odwrócił się, a potem od razu spojrzał dokładnie tam, gdzie znajdował się Will. To zdumiewające, że całkowicie zaskoczony Gilan bezbłędnie określił kierunek, z którego padł strzał.
Gilan pokręcił głową z niedowierzaniem. Jego bystre oczy wypatrzyły drobną sylwetkę w zielonoszarym płaszczu, skrytą w cieniu liści drzewa.
— Złaź, Willu — zawołał Halt. — Pozwól, że przedstawię ci Gilana, jednego z bardziej nieostrożnych zwiadowców — pokręcił głową z wyraźnym ubolewaniem. — A mówiłem ci — rzekł, zwracając się do swego byłego ucznia — żebyś nigdy nie działał zbyt pochopnie. Nieco więcej rozwagi. Powtarzałem ci to, jak jeszcze byłeś młodym chłopakiem.
Gilan przytaknął skinieniem głowy, wyraźnie zawstydzony. Zmieszał się jeszcze bardziej, gdy Will zeskoczył z najniższej gałęzi i rosły zwiadowca zorientował się, młody i drobny był jego „przeciwnik”.
— Widać tak bardzo chciałem schwytać starego, siwego lisa, że przegapiłem małego małpiszona, co krył się na drzewie — stwierdził z uśmiechem.
— Małpiszona, powiadasz? — mruknął Halt. — Może i tak, ale skoro już o tym mowa, to kto w takim razie wyszedł dziś na osła? Willu, to jest Gilan, mój dawny uczeń a obecnie zwiadowca w lennie Meric — choć nie pojmuję, co takiego uczynili jego mieszkańcy, by ich nim pokarać.
Gilan uśmiechnął się szerzej i wyciągnął dłoń do Willa.
— A ja myślałem, że pierwszy raz w życiu udało mi się przechytrzyć cię, mistrzu — zawołał wesoło. — Więc to ty jesteś Will. — Potrząsnął mocno jego dłonią. — Miło mi cię poznać. Nieźle się spisałeś, młody człowieku.
Uradowany Will zerknął na Halta, a ten nieznacznie skinął głową. Will przypomniał sobie jeszcze jedną rzecz, o której mówił mu Halt: „Jeśli przewyższyłeś kogoś, nie chełp się z tego powodu. Bądź wielkoduszny, pochwal go za to, w czym dobrze się sprawił. Porażka zaboli go, ale on nie da tego po sobie poznać. Ty zaś powinieneś pokazać, że potrafisz to docenić. Pochwałami możesz zyskać sobie przyjaciela. Przechwałki to jedynie sposób na to, by przysporzyć sobie wrogów”.
— Tak, nazywam się Will — odpowiedział i dodał: — Czy zechciałbyś mnie nauczyć poruszać się w sposób tak niedostrzegalny? To było coś wspaniałego.
Gilan zaśmiał się z zażenowaniem.
— Chyba trochę przesadzasz. Jestem pewien, że widziałeś mnie z daleka.
Will pokręcił głową. Pamiętał doskonale, jak usilnie starał się wypatrzyć Gilana. Teraz, gdy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że i pochwały, i prośba były jak najbardziej na miejscu.
— Zobaczyłem cię dopiero, kiedy wyszedłeś na drogę — wyznał. — Widziałem ruch — od czasu do czasu — więc domyślałem się, którędy szedłeś. Jednak kiedy obchodziłeś ten zakręt, ciebie samego nie dostrzegłem ani razu. Naprawdę chciałbym umieć poruszać się w taki sposób.
Widać było, że szczera pochwała Willa sprawiła Gilanowi przyjemność.
— Ha — odezwał się do Halta — widzę, że ten młodzieniec jest nie tylko utalentowany, ale posiada również nienaganne maniery.
Podczas tej wymiany grzeczności Halt spoglądał kolejno na swych uczniów, młodszego i starszego. Skinieniem głowy wyraził uznanie dla taktownych słów Willa.
— Umiejętność krycia się w marszu zawsze była najmocniejszą stroną Gilana — stwierdził. — Jeśli zgodzi się udzielić ci kilku lekcji, z pewnością na tym skorzystasz.
Położył rękę na ramieniu swego byłego czeladnika:
— Miło cię widzieć!
Dopiero teraz powitali się serdecznym uściskiem. Po chwili Halt odsunął Gilana na długość ramion i przyjrzał mu się uważnie.
— Z każdym rokiem stajesz się coraz chudszy oświadczył. — Kiedy wreszcie nabierzesz nieco ciała? Skóra i kości!
Gilan zaśmiał się. Widać było, że takie docinki ze strony Halta nie były dla niego niczym nowym.
— Ty masz dosyć sadła za nas dwóch — zauważył i szturchnął Halta w bok. — Czy mi się wydaje, czy brzuch ci rośnie? — wyszczerzył zęby do Willa. — Założę się, że przesiaduje całymi dniami na ganku, tobie zostawiając wszystkie prace domowe, czyż nie?
Nim Halt i Will zdążyli odpowiedzieć, odwrócił się i gwizdnął. Po kilku sekundach zza zakrętu wybiegł jego koń. Gdy młody zwiadowca wskoczył na jego grzbiet, Will u siodła dostrzegł przytroczony miecz w pochwie. Zdziwiony zapytał Halta:
— Myślałem, że nam nie wolno nosić mieczy?
Halt w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co mu chodziło, i zmarszczył brwi, ale patrząc w ślad za spojrzeniem ucznia, pojął, o czym chłopak mówi.