— Jak to? — w głosie Gilana słychać było zaniepokojenie. — Lorriac nie żyje?
Merron pokiwał poważnie głową.
— Niestety. Umarł nagle, ponoć na serce. Kilka dni temu znaleziono jego ciało, bez żadnych ran czy obrażeń. Wpatrywał się otwartymi oczyma wprost przed siebie, już nie żył, kiedy go znaleziono.
— Ale przecież był w sile wieku! — zdziwił się Gilan. — Widziałem go zaledwie miesiąc temu i był zdrowy jak byk.
Merron nie potrafił udzielić mu żadnego wyjaśnienia. Nic więcej nie wiedział.
— Żaden z nas nie zna dnia ani godziny — stwierdził. — Nigdy nic nie wiadomo.
— Kim był lord Lorriac? — spytał Will cicho. Gilan odpowiedział jakby nieobecnym głosem, w zamyśleniu:
— Lorriac ze Steden był głównodowodzącym królewskiej ciężkiej kawalerii. Chyba można powiedzieć, że był najlepszym dowódcą naszej jazdy. Jeśli dojdzie do wojny, to, jak słusznie stwierdził Merron, będzie nam go bardzo brakowało.
Will poczuł, że lęk ściska mu gardło. Odkąd sięgał pamięcią, imię Morgaratha wymawiano szeptem. Ktoś, kto wypowiadał je na głos, musiał być naprawdę odważny. Zaprzysięgły wróg królestwa stał się postacią niemal mityczną, prawie legendą z dawnych, mrocznych dni. A oto teraz zły duch z ponurych przypowieści na nowo wracał do życia. Znów stał się realny i groźny. Will spojrzał na Gilana, szukając w jego twarzy czegoś, co dodałoby mu odwagi, jednak na obliczu młodego zwiadowcy malowało się tylko zwątpienie i niepokój.
Upłynęła bez mała godzina, nim Halt do nich dołączył. Jako że minęło już południe, Will i Gilan przygotowali tymczasem posiłek, złożony z chleba, zimnej mięsa i suszonych owoców. Siwowłosy zwiadowca zsunął się z grzbietu Abelarda i wziął blaszany talerz od Willa. Jadł szybko, w pośpiechu.
— Zlot został odwołany — rzucił zwięźle między jednym kęsem a drugim.
Widząc, że pojawił się zwiadowca starszy rangą, Merron znów do nich dołączył. Po krótkim powitaniu z Haltem zadał pytanie w kwestii, która nurtowała wszystkich obecnych:
— Czy mamy wojnę? Halt pokręcił głową.
— Tego jeszcze nie wiadomo. Z najnowszych raportów wynika, że Morgarath nadal przebywa w górach.
— Czemu więc wargalowie wtargnęli na teren królestwa? — spytał Will.
Wszyscy wiedzieli, że te okropne stwory działały tylko wówczas, gdy kierowała nimi wola dawnego barona Gorlanu. Z własnej inicjatywy nigdy nie zdobyłyby się na tak otwarty akt agresji.
— To tylko niewielki oddział, jest ich może z pięćdziesięciu. Chodziło po prostu o odwrócenie uwagi — twarz Halta zdawała się jeszcze bardziej ponura niż zwykle. — Crowley twierdzi, że w czasie, gdy nasi strażnicy zajęci byli ściganiem wargalów, przez granicę przekradły się dwa kalkary, które dotąd kryły się w górach, a teraz zaszyły się gdzieś na Samotnej Równinie.
Gilan gwizdnął cicho. Zaskoczony Merron aż cofnął się o krok. Na twarzach obu młodszych zwiadowców malowała się groza. Will nie miał pojęcia, czym są kalkary, ale sądząc po posępnym tonie, jakim Halt zakomunikował tę wieść oraz po zachowaniu Gilana i Merrona, z pewnością nie była to wiadomość pomyślna.
— Chcesz powiedzieć, że kalkary w ogóle jeszcze istnieją? _ spytał z niedowierzaniem Merron. — Myślałem, że już dawno wyginęły.
— A jakże, istnieją — stwierdził Halt. — Zostały już, co prawda, tylko dwie z tych bestii, ale i to wystarczający powód do obaw.
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Wreszcie Will ośmielił się zadać pytanie:
— Czym są kalkary?
Halt nie bardzo miał ochotę rozprawiać na ten temat w obecności kogoś tak młodego jak Will. Wiedział jednak, że wobec tego, co ich czeka, nie ma wyboru. Chłopiec musi znać prawdę i to jak najprędzej. Kiedy Morgarath planował wzniecić bunt, pragnął dowodzić czymś więcej niż zwykłą armią. Zdawał sobie sprawę, że jeśli zdoła przerazić czymś swych przeciwników, jego zadanie będzie o wiele łatwiejsze. Tak więc przez długie lata wyprawiał się w Góry Deszczu i Nocy, przeprowadzając na pustkowiu poszukiwania.
— Czego szukał? — dopytywał się Will, choć miał niemiłe przeczucie, że zna odpowiedź, — Pragnął znaleźć sprzymierzeńców, którzy mogliby mu pomóc w walce przeciw wojskom królestwa. Góry Deszczu i Nocy to kraina odcięta od reszty świata, gdzie życie toczy się swym własnym trybem. Na tej prastarej, dzikiej ziemi przetrwały istoty, o których gdzie indziej pamięć zaginęła przed wieloma stuleciami. Co pewien czas pojawiały się tylko pogłoski o żyjących gdzieś groźnych stworach, prehistorycznych bestiach i monstrach Całkiem niedawno wyszło na jaw, że opowieści te niestety jak najbardziej prawdziwe.
— To znaczy wtedy, gdy napadli nas wargalowie? wtrącił Will.
Halt skinął głową.
— Tak właśnie. Morgarath szybko ich sobie podporządkował, czyniąc z nich niewolników ślepo posłusznych jego woli, lecz na tym nie koniec. Kolejnym jego odkryciem były kalkary. A są one o wiele groźniejsze niż wargalowie. O wiele, wiele groźniejsze.
Will zamilkł. Myśl o bestiach bardziej jeszcze niebezpiecznych od wargalów budziła w nim — oględnie mówiąc — spory niepokój.
— Swego czasu istniały trzy takie potwory. Jednak jedno z tych stworzeń około ośmiu lat temu zostało zabite, dzięki czemu wiemy o nich nieco więcej. Spróbuj wyobrazić sobie istotę będącą czymś pomiędzy małpą a niedźwiedziem, chodzącą na tylnych nogach w wyprostowanej pozycji, a będziesz miał jakie takie pojęcie co do ich wyglądu.
— Czy to znaczy, że Morgarath panuje nad nimi siłą woli i umysłu, jak nad wargalami? — spytał Will. Halt potrząsnął głową.
— Nie. Kalkary przerastają inteligencją wargalów. Ich obsesją jest srebro. Wielbią ten metal, gromadzą go, i wszystko wskazuje na to, że Morgarath nie szczędzi szlachetnego kruszcu, by nakłonić je do wypełniania swych poleceń. A trzeba przyznać, że świetnie wywiązują się ze swych zadań. Potrafią wykazać niezwykłą przebiegłość, gdy tropią swe ofiary.
— Ofiary? — zdziwił się Will. — Jakiego rodzaju ofiary?
Halt i Gilan spojrzeli po sobie. Will zorientował się, że jego nauczyciel niechętnie porusza ten temat. Przez chwilę sądził, że znów będzie musiał wysłuchać od Halta wymówek na temat jego niekończących się pytań, jednak szybko zdał sobie sprawę, że tym razem chodziło o coś więcej niż ukrócenie próżnej ciekawości młokosa. Brodaty zwiadowca odpowiedział spokojnym głosem:
— Kalkary to asasyni, urodzeni zabójcy. Kiedy postanowią kogoś uśmiercić, nie spoczną, nim odnajdą tę osobę i położą kres jej życiu.
— Czy nie można ich jakoś powstrzymać? — spytał Will, spoglądając na wielki łuk Halta i pęk pierzastych strzał w jego kołczanie.
— Porośnięci są gęstym futrem, tak grubym i splątanym, że chroni je niczym pancerz. Strzałą nie sposób ich dosięgnąć. Aby z nimi walczyć, potrzebny jest topór bojowy lub dwuręczny miecz. Zapewne poskutkować może też potężne pchnięcie ciężką włócznią.
Przez chwilę Will czuł ulgę. Już zaczynał myśleć, że te straszliwe kalkary są nie do pokonania. Ale w królestwie jest pełno walecznych rycerzy, którzy z pewnością zdołają stawić czoło potworom.
— To znaczy, że osiem lat temu jeden z kalkarów został zabity przez rycerza?
Halt znów potrząsnął głową.
— Nie, nie przez rycerza. Przez trzech rycerzy. Aby się z nim uporać, trzeba było aż trzech uzbrojonych po zęby mężczyzn, a starcie to przeżył tylko jeden z nich. W dodatku tak okaleczony, że już do końca życia nie odzyska pełnej sprawności.