Wyczuł ich obecność, jeszcze nim ich ujrzał. Potem dostrzegł dwa cienie w mroku pośród drzew. One spostrzegły go oczywiście natychmiast. Płonąca pochodnia, którą wetknął obok siebie między kamienie muru, natychmiast zdradziła jego pozycję. Nie zwróciły jednak uwagi na stos nasączonego oliwą chrustu, i na to właśnie liczył. Kiedy wzniosły swój łowiecki wrzask, cisnął pochodnią w sam środek stosu, który zapalił się natychmiast żółtymi płomieniami, rozjaśniając ciemności.
Przez chwilę bestie zawahały się. Ognia lękały się jak niczego innego na świecie. Szybko jednak spostrzegły, że płomienie da się ominąć i ruszyły w jego stronę, nie zważając na chmarę strzał, które Halt posłał w ich kierunku.
Gdyby musiały przemierzyć jeszcze sto metrów, być może uporałby się z obiema bestiami. W kołczanie wciąż pozostało mu co najmniej tuzin strzał. Jednak czas i odległość nie sprzyjały mu, toteż ledwie umknął z życiem. Teraz siedział skulony, ukryty w płytkim zagłębieniu pod dwoma opartymi o siebie w kształcie litery A fragmentami zwalonego muru, przykryty płaszczem, który służył mu za maskowanie przez tyle lat. Teraz jego jedyną nadzieją na przeżycie było to, że pojawi się Will z Araldem i Rodneyem. Jeśli do ich przybycia potwory nie zdołają go odnaleźć, miał szansę na ocalenie.
Wolał nawet nie myśleć o drugiej możliwości — o tym, że Gilan może nadejść wcześniej, samotny, uzbrojony jedynie w swój łuk i miecz. Teraz, gdy Halt widział już kalkara z bliska, wiedział, że jeden człowiek miał nikłe szanse w starciu z tą istotą. Tak więc jeśli Gilan pojawi się przed rycerzami, przypuszczalnie zginą obaj — i on, i Halt — bo przecież zwiadowca nigdy nie pozwoliłby, żeby jego były uczeń samotnie stawił czoło potworowi, nie mając pojęcia, z jaką grozą ma do czynienia.
Tymczasem stwór przemierzał dawny dziedziniec niczym myśliwski ogar tropiący zwierzynę, metodycznie i wytrwale, zaglądając w każdy zakątek, każde zagłębienie, każdy załom rumowiska, sprawdzając każdą możliwą kryjówkę. Halt wiedział, że wkrótce go odnajdzie. Dobył małego noża służącego do rzucania, jedynej broni, jaka mu pozostała. W starciu z tak potężnym przeciwnikiem nożyk był prawie bezużyteczny, jednak Halt nie miał już nic więcej, a nie zamierzał poddawać się bez walki.
Aż wreszcie usłyszał upragniony odgłos: ciężkie dudnienie kopyt bojowych rumaków. Przez prześwit między kamieniami dostrzegł też kalkara — potwór także dosłyszał ten dźwięk, wyprostował się i odwrócił w kierunku, z którego dobiegał odgłos.
Rumaki zatrzymały się, Halt usłyszał wrzask śmiertelnie ranionego kalkara, który dojrzał nowego nieprzyjaciela. Potem znów tętent, z każdą chwilą przybierający na sile i prędkości, upiorny wrzask i błysk czerwonego światła, które na chwilę rozjaśniło niebo. Halt doszedł do wniosku, że prawdopodobnie rycerze wepchnęli bestię w ogień. Powoli, niedostrzegalnie, zaczął wyczołgiwać się ze swojej kryjówki w nadziei, że być może uda mu się skorzystać z odwróconej uwagi pozostałego przy życiu kalkara, dopaść muru i przeskoczyć na drugą stronę, nim zostanie zauważony. To mogło się udać, stwór spoglądał w innym kierunku i nasłuchiwał dobiegających z zewnątrz odgłosów. Jednak Halt w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że ucieczka nie jest żadnym wyjściem: choć kalkar jakby przez chwilę o nim zapomniał, ruszył teraz ku zwałowi gruzu tworzącemu coś na kształt schodów wiodących ku szczytowi muru.
Jeszcze minuta, dwie, a znajdzie się na górze i skoczy na niczego niespodziewających się towarzyszy po drugiej stronie, zaskoczy ich i zabije. Halt musiał powstrzymać potwora.
Wyczołgał się ze swej kryjówki i z małym nożem dobytym z pochwy przebiegł przez dziedziniec, kulejąc i klucząc pośród zwałów gruzu. Nim zrobił dziesięć kroków, kalkar dosłyszał go, odwrócił się w jego stronę i ruszył ku niemu przerażającymi w swej groteskowości małpimi susami. Potwór najwyraźniej chciał go odciąć od towarzyszy, nie pozwolić, by ich ostrzegł.
Nagle Halt stanął jak wryty, nieruchomy niby kamień, wpatrzony w pędzącą ku niemu monstrualną, powłóczącą nogami sylwetkę.
Jeszcze kilka metrów, a hipnotyzujące spojrzenie pozbawi go woli i panowania nad własnymi myślami. Doznał dojmującego pragnienia, by spojrzeć w te upiorne, czerwone ślepia. Jednak zamiast tego zamknął oczy, skupił się w rozpaczliwym wysiłku umysłu, podniósł rękę trzymającą nóż, cofnął ją i wyrzucił do przodu jednym płynnym, nieomylnym ruchem; jednocześnie w pamięci obliczył prędkość biegnącego przeciwnika, kierunek i kąt rzutu, koncentrując się na punkcie w przestrzeni, gdzie ruchomy cel i lecący nóż musiały się spotkać.
Tylko ktoś, mający za sobą szkolenie zawiadowcy, poważyłby się na taki rzut, a jedynie kilku nielicznym mógł się on udać. Głownia trafiła kalkara w sam środek prawego oka. Stwór wydał z siebie potworny wrzask bólu i furii, gdy stalowe ostrze zagłębiło się po rękojeść, przyprawiając kalkara o nieznośne cierpienie promieniujące od oślepionego oka przez cały mózg. W tej samej chwili Halt biegł znów w stronę muru, minął bestię i zaczął wspinać się po gruzach.
Will dostrzegł go jako mroczną sylwetkę, ale rozpoznał od razu, pomimo panujących ciemności.
— Halt! — zawołał, wskazując ręką w jego stronę, by zwrócić uwagę obu rycerzy. Teraz wszyscy trzej dostrzegli zwiadowcę, który zatrzymał się, obejrzał się za siebie i zawahał. A w następnej chwili kilka metrów za nim wyłoniła się potężna sylwetka kalkara, który choć na pół oślepły i oszołomiony bólem, nie był wcale śmiertelnie ranne — przeciwnie, z tym większą zawziętością ruszył w pościg.
W pierwszym odruchu baron Arald chciał na nowo dosiąść konia. Jednak natychmiast zdał sobie sprawę, że pośród zwałów gruzu nie zdoła dotrzeć konno do przeciwnika, chwycił więc ogromny dwuręczny miecz i popędził w stronę ruin.
— Uciekaj, Willu! — zawołał, toteż Will posłusznie odciągnął Wyrwija aż ku krawędzi lasu.
Stojący na szczycie muru Halt dosłyszał jego okrzyk i dojrzał biegnącego Aralda. Sir Rodney zdążał tuż za nim, wymachując nad głową bojowym toporem.
— Skacz, Halt! Skacz! — zawołał baron. Haltowi nie trzeba było tego więcej powtarzać. Dał nura z wysokości trzech metrów, łagodząc upadek przewrotem. Natychmiast zerwał się na nogi i począł biec ku rycerzom, kulejąc jeszcze bardziej niż przedtem, bowiem ledwo zasklepiona rana w nodze otworzyła się na nowo.
Zasłaniając usta dłonią, Will spoglądał, jak Halt zbliża się ku rycerzom. Kalkar zawahał się przez chwilę, a potem z mrożącym krew w żyłach wrzaskiem dał susa — za zwiadowcą. O ile jednak Halt musiał przekoziołkować, nim się podniósł, potwór dał tylko susa, lądując na nogach i w mgnieniu oka znalazł się tuż za nim. Potężne łapsko zadało cios, powalając Halta na ziemię. Zwiadowca padł nieprzytomny. Jednak bestia nie zdążyła go dobić, bo baron Arald wymierzył jej morderczy cios potężnym mieczem w kark.
Potworna małpa okazała się niewiarygodnie szybka, wykonała unik i w tej samej chwili jej pazury uderzyły o nieosłonięte plecy barona, nim ten zdołał unieść miecz do drugiego uderzenia. Szpony rozdarły kolczugę niczym wełnianą tkaninę, Arald krzyknął z bólu i zaskoczenia, pod wpływem ciosu upadł na kolana, miecz wypadł mu z dłoni, rozdarta kolczuga spłynęła krwią.
Byłby to koniec barona, gdyby nie sir Rodney. Mistrz Sztuk Walki zakręcił młyńca ciężkim bojowym toporem, jakby to była zabawka, a żeleźce trafiło prosto w bok bestii.