Odchodząc, przywołał jednego z młodzieńców, których zadaniem było podawanie potraw.
— I żeby migiem mi tu wszystko szło! — polecił. Alyss aż uniosła brwi.
— Ho, ho! Co to znaczy sława! — zauważyła. — Stary Skinner zazwyczaj nie odpuści ani grosika.
Will machnął ręką, zażenowany.
— To wszystko gruba przesada — stwierdził. Jednak Horace pochylił się ku niemu, opierając łokcie o stół.
— Daj spokój, lepiej opowiedz nam o kalkarze — zażądał, nie mogąc doczekać się szczegółowego opisu walki.
Jenny wpatrywała się w Willa szeroko otwartymi oczyma.
— Wprost nie do wiary, jaki jesteś dzielny — stwierdziła z podziwem. — Ja bym chyba umarła ze strachu.
— Ja chyba byłem tego bardzo bliski — skrzywił się Will. — To baron i sir Rodney okazali się nieustraszeni. Ruszyli do ataku, jak gdyby nigdy nic, stając twarzą w twarz z tymi potworami. Ja nie zbliżyłem się do tych bestii bliżej niż na jakieś czterdzieści czy pięćdziesiąt metrów.
Opowiedział im, jak rozegrało się starcie, pomijając jednak zbyt drastyczne szczegóły, dotyczące kalkarów. Uznał, że skoro już po nich, lepiej jak najprędzej zapomnieć, wyprzeć z umysłu ponure wizje. Istnieją rzeczy i sprawy, które najlepiej przemilczeć. Przyjaciele słuchali go w milczeniu — Jenny była zachwycona i zdumiona; Horace dopytywał się o szczegóły złowrogiej bitwy; a Alyss, jak zawsze opanowana, słuchała z zapartym tchem. Gdy opowiadał o swej samotnej wyprawie, by wezwać pomoc z Zamku Redmont, Horace z uznaniem pokiwał głową.
— Te wasze konie to jakaś niezwykła rasa — stwierdził. Will uśmiechnął się do niego, nie mogąc powstrzymać docinku:
— Owszem, rzecz tylko w tym, by utrzymać się w siodle. Ku jego radości, również Horace rozpromienił się;
obaj wspomnieli scenkę, która nie tak dawno temu rozegrała się pomiędzy nimi w Dniu Plonów. Czuł w sercu ciepło, myśląc o tym, że dawna zajadła niechęć przekształciła się teraz w niezłomną przyjaźń, a obaj — i on, i Horace — uważali się za różnych, lecz równych sobie. Korzystając z okazji, by odwrócić uwagę od swojej osoby, spytał Horace’a, jak mu się wiedzie w Szkole Rycerskiej. Osiłek rozpromienił się jeszcze bardziej.
— O, znacznie lepiej. Znacznie lepiej, a to wszystko dzięki Haltowi — oznajmił. Zręczne pytania Willa nakłoniły go do dłuższej opowieści, dzięki której dowiedzieli się, jak wygląda życie codzienne w Szkole Rycerskiej. Horace — ku jego zdumieniu — podśmiewał się z własnych błędów i drobnych porażek, kpiąc z rozmaitych drobnych niepowodzeń, których padł ofiarą. Will nie mógł nie zauważyć, że Horace, który ongiś chełpił się bez najmniejszego powodu i wywyższał ponad wszystkich, teraz wypowiadał się słowami, w których słychać było skromność i — czyżby? — dystans do własnej osoby. Nietrudno było wywnioskować, że jego dawny towarzysz radził sobie w szkole o wiele, wiele lepiej, niż chciał to przyznać.
Spędzili razem nadzwyczaj miły wieczór. Will z wolna zapominał o grozie pościgu i walki z kalkarem. Gdy uprzątnięto nakrycia, Jenny uśmiechnęła się kusząco do obu chłopców.
— No, dobrze! A kto teraz ze mną zatańczy? — zawołała. Will zawahał się, natomiast Horace nie czekał ani chwili. Wyciągnął dłoń i poprowadził dziewczynę na parkiet. Gdy oboje dołączyli do tańczących, Will zerknął niepewnie na Alyss. Nigdy tak naprawdę nie wiedział, co myśli jego wysoka, szczupła towarzyszka. Uznał, że chyba wypada, by i on zaprosił ją do tańca. Odkaszlnął nerwowo.
— Ehm… czy chciałabyś zatańczyć, Alyss? — mruknął, czując się przy tym nadzwyczaj niezręcznie.
Uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
— Wybacz, Willu. W tańcu kiepsko sobie radzę. Straszna ze mnie niezdara.
W rzeczywistości była wyśmienitą tancerką, ale jako wytrawna dyplomatka, zdawała sobie sprawę, że Will poprosił ją tylko przez grzeczność. On zaś skinął głową — raz i drugi — a następnie zapadła pomiędzy nimi cisza — lecz cisza przyjazna.
Minęła chwila i Alyss, oparłszy podbródek o dłonie, pochyliła się ku niemu.
— Jutro czeka cię wielki dzień — oznajmiła. Zaczerwienił się. W rzeczy samej, następnego dnia miał stanąć przed baronem wobec całego dworu.
— Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi — mruknął.
Alyss uśmiechnęła się do niego.
— Pewnie baron chce ci podziękować — stwierdziła. — Słyszałam, że wielmoże lubią wyrazić swą wdzięczność publicznie, jeśli ktoś uratuje im życie.
Chciał coś powiedzieć, ale zamilkł, czując dotyk miękkiej, chłodnej dłoni na swojej ręce. Spojrzał w jej tchnące spokojem, uśmiechnięte szare oczy. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Alyss jest… piękna? Ale teraz nagle uświadomił sobie, że jej wdzięk i gracja, i te szare oczy, długie jasne włosy… no, że to wszystko razem tworzy może nawet coś więcej niż zwykłe piękno. Nagle pochyliła się ku niemu, bardzo blisko i szepnęła:
— Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, Willu. A ja chyba najbardziej ze wszystkich.
Pocałowała go. A jej usta były niewiarygodnie, w nieopisany sposób — delikatne.
Wiele godzin później, nim wreszcie zdołał zasnąć, wciąż jeszcze czuł na wargach ich dotyk.
Rozdział 32
Sparaliżowany tremą, Will stał w drzwiach sali audiencyjnej barona. Sala była ogromna, mieściła się w największym budynku zamku. W niej właśnie baron przewodniczył wszystkim oficjalnym dworskim uroczystościom. Zdawało się, że jej sklepienie wznosi się ku niebu. Wnętrze rozświetlały smugi światła, padającego przez wysokie okna. W drugim końcu pomieszczenia, który zdawał się nieskończenie odległy, zasiadał baron odziany w ceremonialne szaty. Siedział na wysokim krześle, przypominającym tron.
Między nim a Willem zebrał się największy tłum, jaki Will widział w swoim życiu. Halt pchnął leciutko swego ucznia w plecy. — No, ruszaj — szepnął.
W wielkiej sali audiencyjnej zgromadziły się setki ludzi, a oczy ich wszystkich zwrócone były na Willa. Zasiadali tam mistrzowie wszystkich sztuk, a także wszyscy rycerze i damy dworu w uroczystych strojach. Nieco dalej stali zbrojni z baranowskiej armii, uczniowie szkół i rzemieślnicy z wioski. Mignęło coś kolorowego — to Jenny, jak zwykle niczym się nie przejmując, pomachała mu szarfą. Stojąca obok Alyss zachowała się nieco dyskretniej — posłała mu z oddali pocałunek.
Stał, nie wiedząc, co ma ze sobą począć, i przestępu-jąc z nogi na nogę. Ku jego ubolewaniu, Halt nie pozwolił mu okryć się szaro-zielonym płaszczem, dzięki któremu mógłby wtopić się w tłum i zniknąć.
Zwiadowca pchnął go nieco mocniej.
— Ruszże się wreszcie! — syknął.
— Nie idziesz ze mną? — spytał Will. Halt potrząsnął głową.
— Nie jestem zaproszony. No, już!
Popchnął Willa jeszcze raz, a potem, kulejąc, bo rana w nodze wciąż mu dokuczała, udał się na swoje miejsce. Will zrozumiał wreszcie, że nie ma wyjścia, i zaczął iść długim, nieznośnie długim przejściem między ławami. Słyszał wokół siebie gwar głosów. Ze wszystkich stron dochodziło jego imię, powtarzane szeptem.
A potem rozpoczęły się oklaski.
Zainicjowała je jedna z dam, ale niemal natychmiast przyłączyła się do nich cała sala. Aplauz był ogłuszający, jego odgłos odbijał się echem od kamiennych ścian oraz sklepienia sali i nie umilkł, dopóki Will nie doszedł wreszcie do drugiego końca wielkiego pomieszczenia i nie zatrzymał się przed tronem barona.
Tak jak pouczył go Halt, przyklęknął na jedno kolano i pochylił głowę.