Baron sprawiał wrażenie nieprzekonanego.
— Nie należy on jednak do krasomówców, czyż nie, Mistrzu Skrybów? Może to być kłopot, jeśli w przyszłości pełnić będzie funkcję doradcy prawnego.
Nigel tylko niedbale machnął ręką.
— Zapewniam waszą wysokość, że tego rodzaju drobnostki przy odpowiednim podejściu nie stanowią żadnej przeszkody. Najmniejszej przeszkody, wasza wysokość.
Mistrz Skrybów złożył obie dłonie, chowając je w rękawach szaty przypominającej mnisi habit. Najwyraźniej postanowił omówić temat szerzej.
— Pamiętam chłopca, który wstąpił do nas jakieś siedem lat temu, był bardzo podobny do tego! Posiadał ten sam zwyczaj przemawiania do swych butów, a my nader prędko pokazaliśmy mu, jak wyzbyć się takiej przywary. Niektórzy z naszych najbardziej mrukliwych uczniów sięgnęli szczytów oratorskiej elokwencji, tak jest, wasza wysokość, oratorskiej elokwencji.
Baron zamierzał coś powiedzieć, ale Nigel ciągnął swe przemówienie:
— Może zaskoczy waszą wysokość, gdy powiem, że jako chłopiec, ja sam wielce cierpiałem z powodu nerwowego zacinania się. Było to wprost okropne, wasza wysokość. Nie byłem wówczas zdolny sklecić razem dwóch słów.
— No, widzę, że teraz już po kłopocie — zdołał wtrącić baron, a Nigel uśmiechnął się, zrozumiawszy przytyk. Skłonił się przed baronem.
— W rzeczy samej, wasza wysokość. Wkrótce młody George pokona swą nieśmiałość. Gwar i zgiełk Szkoły Skrybów z pewnością mu dopomogą.
Baron uśmiechnął się mimo woli. Szkoła Skrybów była miejscem poświęconym nauce, gdzie rzadko ktokolwiek podnosił głos — jeśli w ogóle — i gdzie królowała rządząca się prawami logiki oraz rozsądku debata. Osobiście, gdy tylko zdarzało mu się odwiedzić to miejsce, natychmiast popadał w dziwną senność. Trudno było wyobrazić sobie większe przeciwieństwo „gwaru i zgiełku”.
— Wierzę ci na słowo, panie — rzekł, a potem zwrócił się do George’a: — Twoje życzenie zostanie spełnione. Zgłosisz się jutro to Szkoły Skrybów.
George zaszurał nogami.
— …mhm… — powiedział, a baron znów pochylił się ku niemu ze zmarszczonymi brwiami, próbując go zrozumieć.
— Co rzekłeś? — spytał.
George zdołał wreszcie oderwać wzrok od podłogi i wyszeptać:
— Dziękuję, wasza wysokość — i pospiesznie wycofał się na względnie anonimowe miejsce w szeregu.
— Aha — powiedział baron, z lekka zaskoczony. — Bardzo proszę. A teraz…
Jenny zdążyła już wysunąć się z szeregu. Była ładna, jasnowłosa i gwoli sprawiedliwości należy też przyznać, że dość pulchna. Jednak było jej z tym do twarzy i podczas rozmaitych zamkowych uroczystości cieszyła się wielkim powodzeniem jako tancerka, zarówno pośród towarzyszy z przytułku, jak i synów zatrudnionych na zamku rzemieślników czy żołnierzy.
— Mistrz Chubb, panie! — odezwała się niepytana, stając tuż przed stołem barona. Baron popatrzył na jej krągłą twarzyczkę, zobaczył zapał w jej niebieskich oczach i nie mógł powstrzymać uśmiechu.
— Co z nim? — spytał łagodnym tonem, ona zaś zmieszała się, bo uświadomiła sobie, że z nadmiaru entuzjazmu naruszyła protokół Wyboru.
— Och! Proszę wybaczyć, panie… wasza… baron… owska mość — improwizowała pospiesznie, plącząc się coraz bardziej.
— Wasza wysokość! — pouczył ją Martin. Baron Arald spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
— Tak, Martinie? — rzekł. — Słucham cię.
Tym razem Martin wykazał się niejakim taktem. Wiedział doskonale, że jego pan celowo udaje, iż nie zrozumiał znaczenia uwagi. Zaczerpnął tchu i przepraszającym tonem oznajmił:
— Ja… tylko chciałem powiadomić, że kandydatka zwie się Jennifer Dalby.
Baron skinął głową, a Martin, oddany sługa brodatego wielmoży, dostrzegł w spojrzeniu swego pana aprobatę.
— Dziękuję, Martinie. A więc, Jennifer Dalby…
— Jenny, panie — przerwała mu niepoprawna dziewczyna, baron zaś machnął ręką.
— Niech będzie Jenny. Jeśli dobrze zrozumiałem, chcesz zostać uczennicą Kuchmistrza Chubba?
— Tak, poproszę, panie! — wyrzuciła Jenny jednym tchem, zwracając pełne uwielbienia oczy na tłustego, rudego kucharza. Chubb skrzywił się w zamyśleniu, przyglądając się jej.
— Hm… może, może — mruknął, przechadzając się przed nią tam i z powrotem. Uśmiechnęła się do niego słodko, ale Kuchmistrz nie dał się wziąć na kobiece sztuczki.
— Będę ciężko pracować, panie — zapewniła go.
— Pewnie, że będziesz! — odparł. — Jeśli cię przyjmę, to moja w tym głowa, dziewczyno. W mojej kuchni nie ma miejsca na marudzenie czy opieszałość.
Lękając się, że życiowa szansa może jej się wymknąć z dłoni, Jenny postanowiła zagrać atutową kartą.
— Mam odpowiednie kształty — oznajmiła. Chubb musiał przyznać, że jej sylwetka była mile zaokrąglona. Arald, nie pierwszy raz tego ranka, skrył uśmiech.
— Temu zaprzeczyć nie możesz, Chubb — wtrącił, a Kuchmistrz pospieszył z wyjaśnieniem:
— Zaiste, kształty są nie bez znaczenia, panie. Wszyscy wielcy kucharze są krągłej postaci. — Odwrócił się do kandydatki, wciąż jeszcze nieprzekonany. Tamci mogli sobie przyjmować czeladników w mgnieniu oka, ale przecież sztuka kucharska to nie byle co…! — Powiedz no mi — odezwał się do dziewczyny — co zrobiłabyś z indyczym pasztetem?
Jenny uśmiechnęła się promiennie.
— Zjadłabym go! — odpowiedziała natychmiast. Chubb stuknął ją w głowę warząchwią.
— Idzie mi o to, co byś uczyniła, mając takowy przyrządzić, moja panno — uściślił.
Jenny zastanowiła się przez chwilę, zebrała myśli, a następnie wygłosiła długi i szczegółowy opis działań, jakie podjęłaby w celu stworzenia arcydzieła. Czwórka pozostałych podopiecznych, baron, Mistrzowie Sztuk i Martin słuchali zadziwieni, nie rozumiejąc ani słowa z przemowy dziewczyny. Jednak Chubb podczas tego wykładu kiwnął kilka razy głową, przerywając tylko raz, gdy chodziło o wałkowanie ciasta.
— Dziewięciokrotnie, powiadasz? — zdziwił się, a Jenny przytaknęła, pewna siebie.
— Moja mama zawsze mówiła: „osiem razy dla puszystości, dziewiąty raz z miłości”.
Chubb pokiwał głową w zamyśleniu.
— Ciekawe. Ciekawe — rzekł, a potem skinął jeszcze raz, spoglądając na barona. — Wezmę ją, panie.
— Cóż za niespodzianka — zauważył baron. — Doskonale, w takim razie, Jennifer, zgłosisz się jutro do kuchni.
— Jenny, panie — poprawiła go znów dziewczyna z radosnym uśmiechem, od którego w pokoju aż pojaśniało.
Baron Arald również się rozpromienił. Spojrzał na stojącą przed nim grupkę.
— Tak więc pozostaje nam jeszcze jeden kandydat — rzucił okiem na listę, a potem na Willa, dostrzegł rozpacz w jego oczach i zachęcił gestem, by chłopak się zbliżył.
Will wystąpił z szeregu, od lęku nagle zaschło mu w gardle, tak że zdołał wydusić z siebie ledwie ochrypły szept:
— Will, panie. Na imię mam Will.
Rozdział 4
Will, Will i co dalej? — spytał zdezorientowany Martin, przeglądając gorączkowo karty, na których miał zanotowane szczegóły dotyczące kandydatów. Był sekretarzem barona zaledwie od pięciu lat, więc nie znał historii Willa. Dopiero teraz zorientował się, że w dokumentach chłopaka nie widnieje nazwisko i uznał to za własne przeoczenie, które natychmiast zaczął sobie wyrzucać. — Jakie jest twe nazwisko, chłopcze? — spytał surowym tonem. Will popatrzył na niego niepewnie, z udręką.