Mistrzowie Sztuk odeszli do swych spraw, a potem Martin powiódł ku wyjściu piątkę młodych ludzi. Teraz, gdy napięcie minęło, a wybór dokonał się po ich myśli, wszyscy czworo zaczęli ożywioną rozmowę. Tylko Will wlókł się z tyłu, a gdy przechodził obok biurka, na którym wciąż leżała nieszczęsna kartka, zawahał się przez chwilę. Spojrzał na nią, jakby usiłował przeczytać słowa napisane po niewidocznej stronie. W tej samej chwili ogarnęło go uczucie, którego doświadczył już wcześniej — że ktoś go obserwuje. I rzeczywiście, znów napotkał uważne spojrzenie ciemnych oczu zwiadowcy, który wciąż stał za ozdobnym krzesłem barona, choć był niemal niewidoczny pod tą swoją dziwaczną peleryną.
Will wzdrygnął się i nagle ogarnął go lęk. Wybiegł z gabinetu.
Rozdział 5
Północ dawno już minęła. Migocące pochodnie na zamkowym dziedzińcu raz już wymieniono, ale i te również zaczęły się dopalać. Will czekał długie godziny na tę chwilę, kiedy światła przygasły, a strażnicy zaczęli ziewać, nie mogąc doczekać się końca ostatniej godziny swej warty.
Miał za sobą najgorszy dzień życia. Jego towarzysze świętowali, bawili się na uczcie, a potem oddawali wszelkim rozrywkom na zamku i w wiosce; Will tymczasem skrył się w leśnej ciszy, jakiś kilometr od zamkowych murów. Tam, w głębokim cieniu drzew, spędził całe popołudnie, rozważając z goryczą wydarzenia poranka, rozpamiętując zawód, jaki go spotkał i zachodząc w głowę, co takiego może zawierać tajemnicza kartka podana baronowi przez zwiadowcę.
Kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, a na polach ciągnących się między lasem a zamkiem cienie stawały się coraz dłuższe, podjął decyzję.
Musi zapoznać się z treścią tajemniczej kartki. A dokonać tego może tylko tej nocy. Gdy zapadł zmrok, powrócił na zamek, starając się nie rzucać w oczy zarówno wieśniakom, jak i mieszkańcom zamku. Znów skrył się w gałęziach wielkiego figowca. Po drodze niepostrzeżenie wślizgnął się do kuchni, żeby wziąć sobie trochę chleba, sera i jabłek. Przeżuł posiłek niechętnie, prawie nie czując smaku. Minął wieczór i zamek zaczął przygotowywać się do snu.
Obserwował ruchy strażników, odnotowując w pamięci, jak często dokonują obchodów, i obserwując ich trasę. Oprócz nich przeszkodę stanowił jeszcze dyżurny sierżant, pełniący wartę w bramie prowadzącej do wieży, w której mieściła się kwatera barona. Był jednak wyraźnie śpiący, cierpiał na nadwagę i obawa, że stanie on na drodze planów Willa była niewielka. Przecież chłopak nie zamierzał przechodzić przez bramę ani posługiwać się schodami.
Nieposkromiona ciekawość oraz wrodzona skłonność do zwiedzania zakazanych miejsc sprawiły, że przez lata rozwinął umiejętność poruszania się w taki sposób, że nikt go nie dostrzegał, choć przemierzał pozornie otwartą przestrzeń.
Gdy wiatr poruszał koronami drzew, cienie gałęzi tworzyły w świetle księżyca zmienne wzory — które teraz Will zręcznie wykorzystywał. Instynktownie dostosował się do rytmu nadawanego przez wiatr, wtapiając się bez trudu w plątaninę cieni, stając się ich częścią. One zaś kryły go skutecznie. W pewnym sensie brak jakichkolwiek krzaków czy nierówności terenu, za którymi można by się schować, ułatwił mu zadanie. Gruby sierżant nie spodziewał się ujrzeć nikogo nadchodzące — go otwartą przestrzenią dziedzińca, skoro więc nikogo nie oczekiwał, nikogo też nie zobaczył.
Will dopadł bez tchu chropowatej, kamiennej ściany wieży i przywarł do niej. Sierżant stał zaledwie pięć metrów od niego i Will słyszał wyraźnie ciężki oddech, sam jednak pozostawał niewidoczny, ukryty za niewielką przyporą. Przyjrzał się ścianie, odchylając głowę do tyłu. Okno gabinetu barona widniało bardzo wysoko, w dodatku nie bezpośrednio nad nim. Aby do niego dotrzeć, trzeba było wspiąć się, a potem przemieścić się na bok po ścianie, przechodząc nad punktem, w którym pełnił straż sierżant, a potem dalej, ku górze. Will oblizał nerwowo wargi. Mury wewnątrz wieży były gładkie, natomiast między wielkimi, kamiennymi blokami jej zewnętrznego lica były spore rozstępy, toteż wspinaczka nie powinna być trudna. Nie brakowało uchwytów dla rąk i podparcia dla stóp — aż po samą górę. Wiedział jednak, że w niektórych miejscach kamień będzie wygładzony przez wiatr i deszcz, toteż będzie musiał zachować ostrożność. Swego czasu wspiął się kolejno na wszystkie trzy pozostałe wieże zamku i nie spodziewał się, by akurat ta zgotowała mu jakąś szczególnie trudną niespodziankę.
Jednak tym razem, jeśli ktoś go przyłapie, nie będzie mógł udawać, że to niewinna psota. Będzie wspinał się w samym środku nocy, zdążając do części zamku, w której nie miał prawa przebywać. W końcu baron nie postawił strażnika przed swą wieżą z czystej próżności. Kto nie miał ważnej sprawy w tym miejscu i nie został do niego wezwany, miał trzymać się z daleka.
Zatarł nerwowo dłonie. Co mogą mu zrobić? Miał już za sobą Dzień Wyboru. Nikt go nie chciał. I tak już był skazany, czeka go praca na roli. Czy może się zdarzyć coś jeszcze gorszego?
Zarazem jednak dręczyła go wątpliwość: nie był przecież tak całkiem pewien tego wyroku. Wciąż pozostawała nikła iskierka nadziei. Może baron zmieni zdanie? Kto wie, gdyby Will tego ranka padł przed baronem na kolana, opowiedział mu o swoim ojcu i wyznał, jak niezwykle jest dla niego ważne, by znaleźć się w Szkole Rycerskiej, być może wówczas byłby jakiś cień szansy, że jego życzenie zostanie spełnione. A potem, kiedy już by się znalazł w upragnionej Szkole Rycerskiej, potrafiłby udowodnić dzięki gorliwości i oddaniu, że godzien jest tego zaszczytu — aż wreszcie zacząłby naprawdę rosnąć.
Z drugiej zaś strony, jeśli teraz zostanie schwytany, nawet ta złudna i nikła nadzieja obróci się wniwecz. Nie miał pojęcia, co czeka go w takim wypadku, z pewnością jednak coś całkiem innego niż przyjęcie z honorami w poczet uczniów Szkoły Rycerskiej.
Wahał się, długo nie mógł zdobyć się na ostateczną decyzję — aż dopomógł mu w tym tłusty sierżant. Will usłyszał głośne sapnięcie, stukot podkutych buciorów żołnierza o kamienie, szczęk broni. Zdał sobie sprawę, ze sierżant zamierza dokonać jednego z obchodów pilnowanego przez siebie skrawka przestrzeni, co czynił nieregularnie, od czasu do czasu. Zazwyczaj przechodził po prostu kilka metrów wzdłuż ściany wieży po jednej i po drugiej stronie bramy, a potem wracał na swe stałe miejsce. Robił to głównie po to, żeby nie usnąć, jednak Will zdawał sobie sprawę, że za kilka chwil stanie z nim twarzą w twarz, o ile czegoś nie zrobi.
Szybko i bez trudu zaczął wdrapywać się po ścianie. Pokonanie pierwszych pięciu metrów zajęło mu kilka sekund, jakby był wielkim, czworonożnym pająkiem. Zamarł, gdy usłyszał ciężkie kroki bezpośrednio pod sobą — w obawie, że jakiś szelest może wzbudzić czujność strażnika.
Rzeczywiście, wyglądało na to, że sierżant coś usłyszał. Zatrzymał się tuż pod rozpostartym na ścianie Willem, wpatrując się w noc, próbując coś dostrzec pośród ruchomych cieni gałęzi w księżycowej poświacie. Tym niemniej, jak Will stwierdził poprzedniej nocy i wiele razy wcześniej, ludzie rzadko spoglądają w górę. Sierżant wkrótce uznał, że jeśli coś usłyszał, nie było to nic ważnego, i niespiesznie ruszył dalej wokół wieży.
Tego właśnie Willowi było trzeba. W dodatku mógł teraz przesunąć się w poprzek ściany i znaleźć się bezpośrednio pod oknem barona. Ręce i stopy Willa znajdywały oparcie, toteż przesunął się po ścianie niemal tak prędko, jakby szedł po równej ziemi, jednocześnie cały czas wspinając się coraz wyżej.