— W tym roku zainteresowanie Próbami jest duże — zaczęła. — Panno… eee… pani Weatherwax.
— To dobrze.
— Wygląda wręcz na to, że czarownictwo w Ramtopach przeżywa coś w rodzaju renesansu.
— Renesansu, tak? Coś podobnego.
— To rozsądny wybór tych młodych kobiet, droga prowadząca do władzy. Nie sądzi pani?
Wiele osób umie mówić kąśliwym tonem — niania wiedziała o tym dobrze. Ale babcia Weatherwax potrafiła też kąśliwie _słuchać_. Potrafiła sprawić, by coś zabrzmiało głupio, tylko tego wysłuchując.
— Ma pani ładny kapelusz — zauważyła babcia. — Aksamit, prawda? Nie pochodzi z naszych okolic, jak się domyślam.
Letycja musnęła rondo i zaśmiała się lekko.
— To od Boggiego z Ankh-Morpork.
— Doprawdy? Kupiony w sklepie?
Niania Ogg zerknęła w kąt pokoju, gdzie na stojaku stał odrapany drewniany stożek. Przypięte do niego zwoje czarnej bawełny i wiklinowe witki tworzyły podstawę wiosennego kapelusza babci.
— Szyty u krawca — poprawiła Letycja.
— I te spinki — ciągnęła babcia. — Same półksiężyce i sylwetki kotów…
— Ty też masz broszkę w kształcie półksiężyca, prawda, Esme? — wtrąciła niania Ogg, uznawszy, że nadeszła odpowiednia chwila, by oddać strzał ostrzegawczy. Od czasu do czasu, kiedy była w kwaśnym humorze, babcia miała sporo do powiedzenia na temat biżuterii czarownic.
— To prawda, Gytho. Posiadam broszkę w kształcie półksiężyca. Taki istotnie jest jej kształt. Bardzo praktyczny kształt do spinania płaszcza, taki półksiężyc. Ale u mnie to nic nie znaczy. Zresztą, przerwałaś mi właśnie wtedy, kiedy chciałam zauważyć, jak twarzowe spinki nosi pani Skorek. Bardzo… magiczne.
Niania odwróciła głowę jak kibic na meczu tenisowym i spojrzała na Letycję. Chciała się przekonać, czy zabójcza strzała dosięgła celu. Ale Letycja się uśmiechała… Niektórzy po prostu nie potrafią zobaczyć tego, co oczywiste, nawet na końcu dziesięciofuntowego młota.
— Skoro już mowa o magii… — rzekła Letycja, jak urodzona przewodnicząca zmuszając pozostałe, by przeszły do kolejnego punktu programu. — Pomyślałam, że omówimy z panią kwestię jej uczestnictwa w Próbach.
— Tak?
— Czy sądzi pani… to znaczy: czy nie sądzi pani, że to trochę nieuczciwe wobec innych, że wygrywa pani co roku?
Babcia Weatherwax spojrzała na podłogę, a potem na sufit.
— Nie — uznała w końcu. — Jestem od nich lepsza.
— Nie wydaje się pani, że odbiera to ducha innym uczestniczkom?
Znowu to badanie podłogi i sufitu…
— Nie.
— Ale startują, wiedząc, że nie zwyciężą.
— Ja też.
— Nie, pani z pewnością…
— Chcę powiedzieć, że też startuję, wiedząc, że nie zwyciężą — wyjaśniła jadowicie babcia. — A one powinny startować, wiedząc, że ja nie zwyciężę. Nic dziwnego, że przegrywają, skoro nie potrafią osiągnąć właściwego stanu umysłu.
— To gasi ich entuzjazm.
Twarz babci wyrażała szczere zdumienie.
— A co im przeszkadza walczyć o drugie miejsce?
Letycja nie dawała za wygraną.
— Mieliśmy nadzieję, że uda się nam przekonać panią, Esme, do przejścia w stan spoczynku. Mogłaby pani na przykład wygłosić krótkie, zachęcające przemówienie, wręczyć nagrodę i… i możliwe, że nawet zostać… no, jedną z sędziów.
— Będą sędziowie? Nigdy nie byli potrzebni. Wszyscy zwykle wiedzieli, kto wygrał.
— To prawda — poparła ją niania. Przypomniała sobie sceny pod koniec jednych czy drugich Prób. Kiedy wygrywała babcia Weatherwax, wszyscy o tym wiedzieli. — Szczera prawda.
— Byłby to miły gest — ciągnęła Letycja.
— Kto postanowił, że potrzebni są sędziowie? — spytała babcia.
— Tego… komitet… to znaczy… właśnie… kilka z nas się zebrało. Tylko żeby pokierować sprawami…
— Rozumiem. Flagi?
— Słucham?
— Chcecie porozwieszać takie małe chorągiewki na sznurkach? I może jeszcze ktoś będzie sprzedawał jabłka na patyku i takie rzeczy?
— Jakieś dekoracje z pewnością…
— Jasne. Tylko nie zapomnijcie o ognisku.
— Ależ oczywiście. Jeśli tylko będzie miłe i bezpieczne.
— No tak. Zgadza się. Wszystko powinno być miłe i bezpieczne.
Pani Skorek odetchnęła z ulgą.
— No cóż, widzę, że wszystko ustaliłyśmy — powiedziała.
— Doprawdy? — zdziwiła się babcia.
— Myślałam, że zgodziłyśmy się…
— Zgodziłyśmy? Rzeczywiście? — Babcia sięgnęła po pogrzebacz i gwałtownie szturchnęła palenisko. — Rozważę te sprawy.
— Nie wiem, pani Weatherwax, czy mogę być z panią szczera — rzuciła Letycja.
Pogrzebacz zamarł w powietrzu.
— Słucham.
— Zdaje pani sobie sprawę, że czasy się zmieniają. Chyba wiem, tak mi się wydaje, skąd w pani to przekonanie, że musi pani wszystkich traktować z wyższością i nieuprzejmie. Ale proszę mi wierzyć, a mówię to jako przyjaciółka, że będzie pani łatwiej, jeśli trochę pani złagodnieje i spróbuje być milsza. Jak choćby obecna tu nasza siostra Gytha.
Uśmiech niani Ogg zmienił się w kamienną maskę. Letycja zdawała się tego nie zauważać.
— Obawiają się pani chyba wszystkie czarownice na pięćdziesiąt mil stąd — mówiła dalej. — Przyznaję, że posiada pani sporo cennych umiejętności, ale czary nie polegają na tym, żeby być starą zrzędą i straszyć ludzi. Mówię to jako przyjaciółka…
— Proszę mnie znowu odwiedzić, gdyby trafiły panie w te okolice — przerwała jej babcia.
To był sygnał. Niania Ogg poderwała się nerwowo.
— Myślałam, że przedyskutujemy… — protestowała Letycja.
— Odprowadzę was do głównego traktu — obiecała niania, podnosząc czarownice z krzeseł.
— Gytho! — rzuciła ostro babcia Weatherwax, kiedy cała grupa znalazła się już za progiem.
— Tak, Esme?
— Mam nadzieję, że jeszcze do mnie zajrzysz.
— Tak, Esme.
Niania ruszyła biegiem, by doścignąć trójkę czarownic na ścieżce.
Letycja kroczyła z godnością. Błędem byłoby oceniać ją po obwisłych policzkach i wyszukanej fryzurze, po bezsensownej gestykulacji podczas rozmowy. Była przecież czarownicą. A kto zaczepi czarownicę, ten… ten stanie przed czarownicą, którą właśnie zaczepił.
— Nie jest miłą osobą — świergotała Letycja. Ale był to świergot wielkiego drapieżnego ptaka.
— Ma pani rację — zgodziła się niania. — Ale…
— Najwyższy czas, żeby pokazać jej właściwe miejsce.
— Niby…
— Dręczy panią straszliwie, pani Ogg. Zamężną kobietę w pani wieku!
Niania zmrużyła oczy — tylko na chwilę.
— Taki ma styl — stwierdziła.
— Bardzo złośliwy i niemiły styl, moim zdaniem!
— O tak — potwierdziła krótko niania. — Style często takie są. Ale pani…
— Wystawisz coś na straganie, Gytho? — wtrąciła pospiesznie babunia Beavis.
— Przyniosę może parę buteleczek… — Niania Ogg westchnęła z rezygnacją.
— Och, domowe wino? — ucieszyła się Letycja. — Jak miło.
— Coś w rodzaju wina, owszem — przyznała niania. — No, tu już macie drogę. Ja tylko… Ja tylko powiem jeszcze „dobranoc”…
— To poniżające, że tak pani biega koło niej — orzekła Letycja.