Hopcroft odskoczył, kiedy babcia sięgnęła pod fartuch i wyjęła niewielki czarny flakonik.
— Jest bardzo rzadki z powodu rzadkich ziół w nim zawartych. Które są rzadkie. Niezwykle rzadkie zioła.
Hopcroftowi przyszło w końcu do głowy, że powinien wziąć buteleczkę. Chwycił ją za szyjkę tak ostrożnie, jakby się obawiał, że zacznie gwizdać albo wyrosną jej nóżki.
— Eee… Bardzo pani dziękuję — wymamrotał.
Babcia sztywno skinęła głową.
— Niech błogosławione będzie to domostwo — powiedziała, odwróciła się i odeszła ścieżką.
Hopcroft ostrożnie zamknął drzwi i oparł się o nie plecami.
— Pakuj się, ale już! — krzyknął do wyglądającej z kuchni żony.
— Co?! Przecież to jest nasze życie! Nie możemy go tak po prostu zostawić!
— Lepiej uciec, niż potem kicać, kobieto! Czego ona chce ode mnie? O co jej chodzi? Nigdy nie jest miła!
Pani Hopcroft nie ustępowała. Ich dom wreszcie zaczął wyglądać tak, jak powinien, a niedawno kupili nową pompę. Niektóre rzeczy trudno porzucić.
— Więc odetchnij i się zastanów — poradziła. — Co jest w tej butelce?
Hopcroft spojrzał na podarunek trzymany w wyciągniętej ręce.
— Chcesz się przekonać?
— Przestań się trząść, człowieku! Przecież niczym ci nie groziła, prawda?
— Powiedziała: „Niech błogosławione będzie to domostwo”! Dla mnie brzmi to bardzo groźnie! To przecież była babcia Weatherwax!
Postawił buteleczkę na stole. Oboje przyglądali się jej skuleni w pozie charakterystycznej dla osób gotowych do natychmiastowej ucieczki, gdyby cokolwiek zaczęło się dziać.
— Na etykiecie stoi „Odradzacz włosów”— zauważyła pani Hopcroft.
— Nie będę tego używał!
— Ale ona potem zapyta. Zawsze tak robi.
— Jeśli ci się wydaje, że…
— Możemy najpierw wypróbować na psie.
— To dobra krowa.
William Poorchick ocknął się z zadumy przy dojeniu i rozejrzał po łące. Dłonie wciąż pociągały za wymiona.
Zza żywopłotu wynurzał się czarny szpiczasty kapelusz. William drgnął tak mocno, że mleko polało mu się do lewego buta.
— Daje dużo mleka, prawda?
— Tak, pani Weatherwax! — wyjąkał.
— To dobrze. I oby czyniła to jeszcze długo. Tak myślę. Życzę miłego dnia.
I szpiczasty kapelusz podążył dalej drogą.
Poorchick wpatrywał się w odchodzącą czarownicę. Po chwili chwycił wiadro i chlupiąc przy każdym kroku, pobiegł do stodoły.
— Rummage! — krzyknął na syna. — Złaź tu zaraz!
Chłopiec wyjrzał ze stryszku; trzymał w ręku widły.
— Co się stało, tato?
— Masz natychmiast odprowadzić Daphne na targ, rozumiesz?
— Co? Przecież daje najwięcej mleka ze wszystkich! Tato…
— Dawała, synu, dawała. Babcia Weatherwax właśnie rzuciła na nią klątwę! Sprzedajmy ją zaraz, zanim jej rogi odpadną!
— A co powiedziała, tato?
— Powiedziała… powiedziała… „Oby jeszcze długo dawała dużo mleka”…
Poorchick zawahał się.
— Nie brzmi to jak straszna klątwa, tato — zauważył Rummage. — Znaczy… nie jak zwykła klątwa. Moim zdaniem, rokuje nadzieję.
— Niby… ale chodzi o to… jak… ona… mówiła…
— A jak mówiła, tato?
— Właściwie… to… miło.
— Dobrze się czujesz, tato?
— Jak to… mówiła… — Poorchick urwał na moment. — Tak być nie może — stwierdził. — Nie może! Nie ma prawa tak sobie chodzić i być miła! Nigdy nie była miła! W dodatku mam w bucie pełno mleka!
Tego dnia niania Ogg postanowiła zająć się swoim sekretnym destylatorem w lesie. Destylator był najgłębszą tajemnicą z możliwych, ponieważ wszyscy w królestwie dokładnie wiedzieli, gdzie jest, a tajemnica utrzymywana przez tak wiele osób musi być rzeczywiście wyjątkowa. Nawet król wiedział, ale miał dość rozumu, by udawać, że nie wie. Dzięki temu nie musiał żądać podatków, niania zaś nie musiała odmawiać. A co roku na Noc Strzeżenia Wiedźm dostawał baryłkę takiego miodu, jaki mógłby być, gdyby pszczoły nie żyły w abstynencji. Wszyscy rozumieli tę sytuację, nikt nie musiał nikomu płacić żadnych pieniędzy i dzięki temu, w skromnym zakresie, świat stawał się szczęśliwszym miejscem. I nikogo nie przeklinano tak, że aż komuś zęby wypadały.
Niania drzemała. Pilnowanie destylatora to praca na cały dzień i całą noc. Jednak w końcu głosy ludzi, raz po raz wykrzykujących jej imię, okazały się zbyt natrętne.
Oczywiście, nikt nie odważył się wyjść na łąkę. W ten sposób przyznałby, że wie o jej położeniu. Dlatego wszyscy przedzierali się przez krzaki dookoła.
Niania przedarła się także. Powitały ją pełne udawanego zdumienia spojrzenia, jakich nie powstydziłaby się amatorska trupa teatralna.
— No dobrze. Czego chcecie? — spytała.
— Pani Ogg, myśleliśmy, że pewnie pani… wyszła na spacer po lesie — wyjaśnił Poorchick, a zapach, którym można by czyścić szkło, unosił się w podmuchach wiatru. — Musi pani coś zrobić! Chodzi o panią Weatherwax!
— Co się stało?
— Wy powiedzcie, Hampicker!
Mężczyzna obok Poorchicka zdjął z szacunkiem kapelusz i stanął z pozie „ai-senor-banditos-ograbili-naszą-wioskę”.
— Mój chłopak i ja, psze pani, kopaliśmy studnię, a ona przechodziła obok…
— Babcia Weatherwax?
— Tak, psze pani, i powiedziała… — Hampicker przełknął ślinę. — „Nie znajdziecie tu wody, mój poczciwy człowieku. Lepiej kopcie w tym zagłębieniu przy kasztanie”! Ale my kopaliśmy dalej i nie znaleźliśmy ani kropli!
Niania zapaliła fajkę. Nie paliła w pobliżu destylatora od czasu, kiedy przypadkowa iskra posłała beczkę, na której akurat siedziała, na pięćdziesiąt sążni w górę. Miała szczęście, że jodła wyhamowała jej upadek.
— Rozumiem. A potem zaczęliście kopać pod kasztanem? — spytała łagodnie.
Hampicker był wyraźnie wstrząśnięty tą sugestią.
— Nie, psze pani! Skąd można wiedzieć, co chciała, żebyśmy tam znaleźli?
— I przeklęła moją krowę! — dodał Poorchick.
— Naprawdę? A jak?
— Powiedziała, żeby dawała dużo mleka! — Poorchick urwał. Teraz, kiedy to powtórzył… — Chodzi o to, w jaki sposób mówiła — dodał niepewnie.
— A jakiż to sposób?
— Miły!
— Miły?
— Uśmiechała się i w ogóle! Teraz boję się nawet pić to mleko!
Niania była zdumiona.
— Nie bardzo rozumiem…
— Wytłumaczcie to psu Hopcrofta — rzekł Poorchick. — Przez nią Hopcroft nawet na chwilę nie może zostawić biednego zwierzaka! Cała rodzina wariuje! Hopcroft go strzyże, żona ostrzy nożyce, a obaj chłopcy ciągle szukają miejsc, gdzie można zakopać sierść.
Cierpliwe pytania niani wyjaśniły rolę, jaką w tych wydarzeniach odegrał Odradzacz włosów.
— I dał psu…?
— Pół butelki, pani Ogg.
— Chociaż Esme zawsze pisze na etykiecie: „Jedną małą łyżeczkę raz w tygodniu”? I nawet wtedy lepiej nosić luźne spodnie?
— Mówi, że był strasznie zdenerwowany, pani Ogg! Co ona wyprawia? Nasze żony trzymają dzieciaki w chałupach, bo gdyby nagle się na nie uśmiechnęła…
— To co?