Выбрать главу

— Porozmawiam z nią — postanowiła babcia. — Mogę pomóc w milionie spraw, jeśli tylko przyłożę się do pracy.

— Nie ma wątpliwości — zgodziła się szczerze niania. — Przeczuwam, że dokonasz wielkiego dzieła.

Babcia znowu zaczęła grzebać w worku.

— Ty też będziesz, Gytho, prawda?

— Ja? Za nic na świecie bym tego nie opuściła.

* * *

Niania wstała wyjątkowo wcześnie. Jeśli miały się zdarzyć jakieś nieprzyjemne wypadki, chciała siedzieć w pierwszym rzędzie.

Zdarzyły się sznury chorągiewek. Kiedy szła na Próby, widziała między drzewami ich przeraźliwie kolorowe pętle.

Dostrzegała w nich coś dziwnie znajomego… Teoretycznie nie powinno być możliwe, by ktoś dysponujący parą nożyc nie potrafił wyciąć trójkąta. A jednak komuś się to udało. Było też oczywiste, że chorągiewki zrobiono z pracowicie pociętych starych ubrań. Niania domyśliła się tego, gdyż zwykle niewiele chorągiewek ma kołnierzyki.

Na polu Prób ludzie ustawiali stragany i potykali się o dzieci. Komitet stał niepewnie pod drzewem, od czasu do czasu zerkając na różową postać na szczycie bardzo wysokiej drabiny.

— Przyszła jeszcze przed świtem — poinformowała Letycja Skorek. — Powiedziała, że przez całą noc wycinała chorągiewki.

— Powiedz jej o ciastkach — przypomniała babunia Beavis.

— Przyniosła ciastka? — zdumiała się niania. — Przecież nie umie piec…

Komitet odsunął się nieco. Wiele pań przyniosło na Próby swoje wypieki. Taka była tradycja i nieoficjalny dodatkowy konkurs. Pośród półmisków stała wielka patera wypełniona… przedmiotami nieokreślonego kształtu i koloru. Wyglądały, jakby stado małych krów objadło się rodzynek, a potem pochorowało. Były to Urciastka, ciastka prehistoryczne, ciastka wielkiej wagi i znaczenia, nie mające miejsca pośród lukrowanych drobiazgów.

— Nigdy nie miała do tego talentu — stwierdziła niepewnie niania. — Czy ktoś już ich kosztował?

— Hahaha — odparła z godnością babunia.

— Twarde, co?

— Można nimi zatłuc trolla na śmierć.

— Ale była taka… taka dumna — wtrąciła Letycja. — I jeszcze ten dżem…

Wskazała wielki słój. Zdawało się, że wypełnia go zestalona, fioletowa lawa.

— Ładny… kolor — wykrztusiła niania. — Próbowałyście?

— Nie mogłyśmy wyciągnąć łyżki — mruknęła babunia.

— Ależ z pewnością…

— A włożyliśmy ją młotkiem.

— Co ona knuje, pani Ogg? — spytała Letycja. — Ma słaby, mściwy charakter. Jest pani jej przyjaciółką — dodała tonem sugerującym, że to raczej oskarżenie niż stwierdzenie faktu.

— Nie wiem, co wymyśliła, pani Skorek.

— Sądziłam, że będzie się trzymać z daleka.

— Powiedziała, że okaże zaintersowanie i zachęci młode adeptki.

— Coś knuje — powtórzyła mrocznie Letycja. — Te ciastka to spisek dla podkopania mojego autorytetu.

— Nie, ona zawsze tak piecze — uspokoiła ją niania. — Zwyczajnie nie ma do tego zdolności.

Twój autorytet, tak?

— Już prawie skończyła z chorągiewkami — zameldowała babunia. — Zaraz spróbuje znowu się do czegoś przydać.

— No… Możemy ją chyba poprosić, żeby posiedziała przy Szczęśliwym Połowie.

Niania nie zrozumiała.

— Chodzi o tę balię z otrębami, z której dzieci wyławiają różne rzeczy?

— Tak.

— I chce pani tam posłać babcię Weatherwax?

— Tak.

— Ale ona ma dość dziwaczne poczucie humoru, jeśli rozumie pani, co mam na myśli.

— Dzień dobry wszystkim!

To był głos babci Weatherwax. Niania Ogg znała go prawie całe życie. Ale tym razem wydawał się inny: brzmiał miło.

— Zastanawiałyśmy się, czy zechciałaby pani popilnować balii z otrębami, panno Weatherwax.

Niania drgnęła. Ale babcia odpowiedziała spokojnie:

— Z radością, pani Skorek. Nie mogę się doczekać widoku ich twarzyczek, kiedy będą wyciągać zabawki.

Ani ja, pomyślała niania.

Kiedy pozostałe rozeszły się w pilnych sprawach, zbliżyła się do przyjaciółki.

— Dlaczego to robisz? — spytała.

— Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, Gytho.

— Widziałam już, jak cofają się przed tobą groźne zwierzęta. Na miłość bogów, widziałam nawet, jak raz złapałaś jednorożca. Co teraz planujesz?

— Wciąż nie wiem, Gytho, o czym mówisz.

— Jesteś zła, bo nie pozwoliły ci wystartować, i przygotowujesz straszliwą zemstę?

Przez chwilę obie rozglądały się po polu. Zaczynało się wypełniać. Ludzie rzucali w kręgle, żeby wygrać prosiaka, albo wspinali się na słup wysmarowany tłuszczem. Amatorska Orkiestra Lancre próbowała zaprezentować składankę popularnych melodii — szkoda tylko, że każdy z muzyków grał inną. Dzieci biły się ze sobą. Zapowiadał się upalny dzień, prawdopodobnie ostatni w tym roku.

Ich wzrok przyciągał otoczony linami kwadrat pośrodku pola.

— Wystąpisz w Próbach, Gytho? — zainteresowała się babcia.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie!

— A jakież to było pytanie?

Niania postanowiła nie dobijać się do zamkniętych drzwi.

— Owszem, zamierzam wystartować — przyznała.

— Mam więc nadzieję, że zwyciężysz. Kibicowałabym ci, ale to nie byłoby uczciwe wobec pozostałych. Wmieszam się w tłum, cichutko jak myszka.

Niania spróbowała podstępu. Rozciągnęła usta w szerokim, różowym uśmiechu i szturchnęła babcię porozumiewawczo.

— Dobrze, dobrze — powiedziała. — Ale mnie możesz przecież powiedzieć. Nie chciałabym czegoś przeoczyć, kiedy to się zdarzy. Więc tylko daj mi jakiś znak, że zaraz zaczniesz. Zgoda?

— O jakim „tym”mówisz, Gytho?

— Esme Weatherwax, czasem naprawdę mam ochotę ci przyłożyć!

— Ojej, naprawdę? — zmartwiła się babcia.

Niania Ogg nieczęsto przeklinała, a przynajmniej nieczęsto używała słów wykraczających poza granice tego, co mieszkańcy Lancre uważali za „barwny język”. Wyglądała wprawdzie, jakby zwykle rzucała brzydkimi słowami i dopiero co wymyśliła jakieś szczególnie udane, ale czarownice w większości bardzo uważają na to, co mówią. Nigdy nie wiadomo, do czego zdolne są słowa, kiedy znajdą się poza zasięgiem słuchu.

Teraz jednak niania zaklęła pod nosem i rozpaliła w trawie kilka ogników.

To wprowadziło ją w odpowiedni nastrój do Klątw.

Podobno dawno temu kierowano je na żywy, oddychający — przynajmniej na początku konkursu — obiekt. Uznano jednak, że nie jest to właściwe w dniu tradycyjnie przeznaczanym na rodzinne spacery, więc od kilkuset lat Klątwy rzucano na Pechowego Charliego, który — jakkolwiek na to patrzyć — był zwykłym strachem na wróble. A że klątwy dotyczyły zwykle umysłu przeklinanego, stanowiło to niejaki problem. Nawet „Niech ci słoma spleśnieje i wypadnie marchewka”nie robiło specjalnego wrażenia na dyni. Ale punkty przyznawano za ogólny styl i inwencję.

Nikt się zresztą szczególnie nie wysilał. Wszyscy wiedzieli, jaki jest najważniejszy turniej, a nie był to Pechowy Charlie.

Któregoś roku babcia Weatherwax sprawiła, że dynia eksplodowała. Nikt nie wiedział, jak tego dokonała.

Ktoś zejdzie dzisiaj wieczorem z tego pola i wszyscy będą wiedzieli, że to zwyciężczyni, niezależnie od tego, co mówią punkty. Można dostać nagrodę dla Czarownicy w Najszpiczastszym Kapeluszu albo za przystrojenie miotły, ale to zaledwie pokazy dla publiczności. Liczy się tylko Sztuczka, nad którą wszystkie pracowały całe lato.