— Porozmawiam z nią — postanowiła babcia. — Mogę pomóc w milionie spraw, jeśli tylko przyłożę się do pracy.
— Nie ma wątpliwości — zgodziła się szczerze niania. — Przeczuwam, że dokonasz wielkiego dzieła.
Babcia znowu zaczęła grzebać w worku.
— Ty też będziesz, Gytho, prawda?
— Ja? Za nic na świecie bym tego nie opuściła.
Niania wstała wyjątkowo wcześnie. Jeśli miały się zdarzyć jakieś nieprzyjemne wypadki, chciała siedzieć w pierwszym rzędzie.
Zdarzyły się sznury chorągiewek. Kiedy szła na Próby, widziała między drzewami ich przeraźliwie kolorowe pętle.
Dostrzegała w nich coś dziwnie znajomego… Teoretycznie nie powinno być możliwe, by ktoś dysponujący parą nożyc nie potrafił wyciąć trójkąta. A jednak komuś się to udało. Było też oczywiste, że chorągiewki zrobiono z pracowicie pociętych starych ubrań. Niania domyśliła się tego, gdyż zwykle niewiele chorągiewek ma kołnierzyki.
Na polu Prób ludzie ustawiali stragany i potykali się o dzieci. Komitet stał niepewnie pod drzewem, od czasu do czasu zerkając na różową postać na szczycie bardzo wysokiej drabiny.
— Przyszła jeszcze przed świtem — poinformowała Letycja Skorek. — Powiedziała, że przez całą noc wycinała chorągiewki.
— Powiedz jej o ciastkach — przypomniała babunia Beavis.
— Przyniosła ciastka? — zdumiała się niania. — Przecież nie umie piec…
Komitet odsunął się nieco. Wiele pań przyniosło na Próby swoje wypieki. Taka była tradycja i nieoficjalny dodatkowy konkurs. Pośród półmisków stała wielka patera wypełniona… przedmiotami nieokreślonego kształtu i koloru. Wyglądały, jakby stado małych krów objadło się rodzynek, a potem pochorowało. Były to Urciastka, ciastka prehistoryczne, ciastka wielkiej wagi i znaczenia, nie mające miejsca pośród lukrowanych drobiazgów.
— Nigdy nie miała do tego talentu — stwierdziła niepewnie niania. — Czy ktoś już ich kosztował?
— Hahaha — odparła z godnością babunia.
— Twarde, co?
— Można nimi zatłuc trolla na śmierć.
— Ale była taka… taka dumna — wtrąciła Letycja. — I jeszcze ten dżem…
Wskazała wielki słój. Zdawało się, że wypełnia go zestalona, fioletowa lawa.
— Ładny… kolor — wykrztusiła niania. — Próbowałyście?
— Nie mogłyśmy wyciągnąć łyżki — mruknęła babunia.
— Ależ z pewnością…
— A włożyliśmy ją młotkiem.
— Co ona knuje, pani Ogg? — spytała Letycja. — Ma słaby, mściwy charakter. Jest pani jej przyjaciółką — dodała tonem sugerującym, że to raczej oskarżenie niż stwierdzenie faktu.
— Nie wiem, co wymyśliła, pani Skorek.
— Sądziłam, że będzie się trzymać z daleka.
— Powiedziała, że okaże zaintersowanie i zachęci młode adeptki.
— Coś knuje — powtórzyła mrocznie Letycja. — Te ciastka to spisek dla podkopania mojego autorytetu.
— Nie, ona zawsze tak piecze — uspokoiła ją niania. — Zwyczajnie nie ma do tego zdolności.
Twój autorytet, tak?
— Już prawie skończyła z chorągiewkami — zameldowała babunia. — Zaraz spróbuje znowu się do czegoś przydać.
— No… Możemy ją chyba poprosić, żeby posiedziała przy Szczęśliwym Połowie.
Niania nie zrozumiała.
— Chodzi o tę balię z otrębami, z której dzieci wyławiają różne rzeczy?
— Tak.
— I chce pani tam posłać babcię Weatherwax?
— Tak.
— Ale ona ma dość dziwaczne poczucie humoru, jeśli rozumie pani, co mam na myśli.
— Dzień dobry wszystkim!
To był głos babci Weatherwax. Niania Ogg znała go prawie całe życie. Ale tym razem wydawał się inny: brzmiał miło.
— Zastanawiałyśmy się, czy zechciałaby pani popilnować balii z otrębami, panno Weatherwax.
Niania drgnęła. Ale babcia odpowiedziała spokojnie:
— Z radością, pani Skorek. Nie mogę się doczekać widoku ich twarzyczek, kiedy będą wyciągać zabawki.
Ani ja, pomyślała niania.
Kiedy pozostałe rozeszły się w pilnych sprawach, zbliżyła się do przyjaciółki.
— Dlaczego to robisz? — spytała.
— Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, Gytho.
— Widziałam już, jak cofają się przed tobą groźne zwierzęta. Na miłość bogów, widziałam nawet, jak raz złapałaś jednorożca. Co teraz planujesz?
— Wciąż nie wiem, Gytho, o czym mówisz.
— Jesteś zła, bo nie pozwoliły ci wystartować, i przygotowujesz straszliwą zemstę?
Przez chwilę obie rozglądały się po polu. Zaczynało się wypełniać. Ludzie rzucali w kręgle, żeby wygrać prosiaka, albo wspinali się na słup wysmarowany tłuszczem. Amatorska Orkiestra Lancre próbowała zaprezentować składankę popularnych melodii — szkoda tylko, że każdy z muzyków grał inną. Dzieci biły się ze sobą. Zapowiadał się upalny dzień, prawdopodobnie ostatni w tym roku.
Ich wzrok przyciągał otoczony linami kwadrat pośrodku pola.
— Wystąpisz w Próbach, Gytho? — zainteresowała się babcia.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie!
— A jakież to było pytanie?
Niania postanowiła nie dobijać się do zamkniętych drzwi.
— Owszem, zamierzam wystartować — przyznała.
— Mam więc nadzieję, że zwyciężysz. Kibicowałabym ci, ale to nie byłoby uczciwe wobec pozostałych. Wmieszam się w tłum, cichutko jak myszka.
Niania spróbowała podstępu. Rozciągnęła usta w szerokim, różowym uśmiechu i szturchnęła babcię porozumiewawczo.
— Dobrze, dobrze — powiedziała. — Ale mnie możesz przecież powiedzieć. Nie chciałabym czegoś przeoczyć, kiedy to się zdarzy. Więc tylko daj mi jakiś znak, że zaraz zaczniesz. Zgoda?
— O jakim „tym”mówisz, Gytho?
— Esme Weatherwax, czasem naprawdę mam ochotę ci przyłożyć!
— Ojej, naprawdę? — zmartwiła się babcia.
Niania Ogg nieczęsto przeklinała, a przynajmniej nieczęsto używała słów wykraczających poza granice tego, co mieszkańcy Lancre uważali za „barwny język”. Wyglądała wprawdzie, jakby zwykle rzucała brzydkimi słowami i dopiero co wymyśliła jakieś szczególnie udane, ale czarownice w większości bardzo uważają na to, co mówią. Nigdy nie wiadomo, do czego zdolne są słowa, kiedy znajdą się poza zasięgiem słuchu.
Teraz jednak niania zaklęła pod nosem i rozpaliła w trawie kilka ogników.
To wprowadziło ją w odpowiedni nastrój do Klątw.
Podobno dawno temu kierowano je na żywy, oddychający — przynajmniej na początku konkursu — obiekt. Uznano jednak, że nie jest to właściwe w dniu tradycyjnie przeznaczanym na rodzinne spacery, więc od kilkuset lat Klątwy rzucano na Pechowego Charliego, który — jakkolwiek na to patrzyć — był zwykłym strachem na wróble. A że klątwy dotyczyły zwykle umysłu przeklinanego, stanowiło to niejaki problem. Nawet „Niech ci słoma spleśnieje i wypadnie marchewka”nie robiło specjalnego wrażenia na dyni. Ale punkty przyznawano za ogólny styl i inwencję.
Nikt się zresztą szczególnie nie wysilał. Wszyscy wiedzieli, jaki jest najważniejszy turniej, a nie był to Pechowy Charlie.
Któregoś roku babcia Weatherwax sprawiła, że dynia eksplodowała. Nikt nie wiedział, jak tego dokonała.
Ktoś zejdzie dzisiaj wieczorem z tego pola i wszyscy będą wiedzieli, że to zwyciężczyni, niezależnie od tego, co mówią punkty. Można dostać nagrodę dla Czarownicy w Najszpiczastszym Kapeluszu albo za przystrojenie miotły, ale to zaledwie pokazy dla publiczności. Liczy się tylko Sztuczka, nad którą wszystkie pracowały całe lato.