Niania wylosowała ostatnią pozycję, numer dziewiętnasty. W tym roku pojawiło się sporo czarownic. Wieści o rezygnacji babci Weatherwax rozeszły się szybko, gdyż nic nie rozchodzi się szybciej od wieści w magicznej społeczności — nie muszą podróżować na poziomie gruntu. Liczne szpiczaste kapelusze przesuwały się i pochylały wśród tłumu.
Czarownice są zwykle tak towarzyskie jak koty. Ale — znowu jak koty — mają swoje miejsca, chwile i tereny neutralne, gdzie spotykają się w czymś zbliżonym do zgody. Odbywał się więc powolny, złożony taniec…
Czarownice spacerowały, witały się ze sobą, wychodziły na spotkanie nowo przybyłym… Przypadkowi przechodnie mogliby uwierzyć, że zebrały się tu stare przyjaciółki. Zresztą, na pewnym poziomie, były przyjaciółkami. Ale niania spoglądała na to okiem czarownicy i widziała subtelne przesunięcia, czujne oceny, kontakty wzrokowe o precyzyjnie dostrojonej intensywności i czasie trwania.
Kiedy czarownica wchodziła na arenę, zwłaszcza jeśli była stosunkowo mało znana, wszystkie pozostałe szukały jakiegoś pretekstu, by nie spuszczać jej z oka. Jeśli to możliwe, udając przy tym, że wcale nie zwracają na nią uwagi.
Naprawdę przypominały koty. Koty wiele czasu spędzają, obserwując się nawzajem. Kiedy muszą walczyć, to jedynie po to, by przypieczętować coś, co już rozstrzygnęły w głowach.
Niania wiedziała to wszystko. Wiedziała także, że większość czarownic jest życzliwa (ogólnie), łagodna (dla pokornych), wielkoduszna (dla zasługujących, bo nie zasługujący dostawali więcej, niż im się należało) i generalnie oddana swemu powołaniu, które oferuje w życiu raczej kopniaki niż całusy. Ani jedna nie mieszkała w chatce ze słodyczy, chociaż te młodsze, nowoczesne, eksperymentowały z różnymi odmianami chrupkiego pieczywa. Nawet dzieci, którym dobrze by to zrobiło, nie trafiały do ich piekarników. Czarownice zwykle robiły to, co zawsze: wygładzały sąsiadom drogę na świat i ze świata, i pomagały pokonywać co trudniejsze przeszkody między jednym a drugim.
Aby tak żyć, trzeba mieć wyjątkowy charakter. I wyjątkowe ucho, ponieważ spotyka się ludzi w okolicznościach, kiedy skłonni są do zwierzeń: gdzie zakopali pieniądze, kto jest ojcem albo dlaczego znowu mają podbite oko. Potrzebne są też wyjątkowe usta: takie, które pozostają zamknięte. Dotrzymywanie tajemnic daje siłę. A siła zyskuje szacunek. Szacunek to twarda waluta.
W tym siostrzanym bractwie — tyle że to nie żadne bractwo, raczej luźne zbiorowisko chronicznych samotniczek; grupa czarownic to nie sabat, ale niewielka wojna — zawsze ważna jest świadomość własnej pozycji. Nie ma ona nic wspólnego z tym, co reszta świata uważa za hierarchię. Niczego się nigdy nie mówi. Kiedy jednak któraś umiera, czarownice mieszkające w pobliżu przychodzą na pogrzeb i wygłaszają kilka słów pożegnania; potem, samotne i poważne, wracają do domów, a w głębi ich umysłów szarpie się natrętna myśclass="underline" Weszłam o jeden szczebel wyżej.
Nowo przybyłe obserwowano bardzo, ale to bardzo uważnie.
— Dzień dobry, pani Ogg — odezwał się jakiś głos za plecami niani. — Mam nadzieję, że znajduję panią w dobrym zdrowiu?
— Jak się pani miewa, pani Shimmy? — Niania odwróciła się. Jej myślowa baza danych wyrzuciła kartę katalogową: Clarity Shimmy, mieszka z matką pod Ostrocieniem, wącha tabakę, dobra ze zwierzętami. — A jak tam pani mama?
— Pochowaliśmy ją w zeszłym miesiącu, pani Ogg.
Niania Ogg dosyć lubiła Clarity, ponieważ rzadko ją widywała.
— Ojej… — zmartwiła się.
— Ale powiem jej, że pani pytała. — Clarity zerknęła na arenę. — Kim jest ta tłusta dziewczyna w linach? — spytała. — Z tyłkiem jak kula do kręgli na huśtawce?
— To Agnes Nitt.
— Trzeba przyznać, że ma głos do przeklinania. Po takiej klątwie człowiek wie, że został przeklęty.
— O tak, los pobłogosławił ją dobrym, przeklinającym głosem — zgodziła się uprzejmie niania. — Esme Weatherwax i ja udzieliłyśmy jej kilku wskazówek.
Clarity obejrzała się.
Na brzegu pola niewielka, różowa postać siedziała samotnie przy Szczęśliwym Połowie. Jakoś nie ciągnęły tam tłumy.
Clarity pochyliła się ku niani.
— Co ona… tego… robi?
— Nie mam pojęcia. Myślę, że postanowiła być miła dla wszystkich.
— Esme? Miła?
— No… tak — potwierdziła niania. Wcale nie zabrzmiało to lepiej, kiedy komuś powiedziała.
Clarity przyglądała się przez chwilę. Niania zauważyła, że robi dyskretny znak lewą ręką; potem odeszła szybko.
Szpiczaste kapelusze zbierały się w grupki po trzy lub cztery. Szpice zbliżały się do siebie, stykały w ożywionej rozmowie, a potem otwierały się jak kwiaty i odwracały w stronę dalekiej plamy różu. Po czym jeden kapelusz oddalał się od grupy i kierował ku następnej, gdzie proces się powtarzał. Wyglądało to jak bardzo powolna reakcja łacuchowa. Podniecenie narastało i wkrótce pewnie nastąpi wybuch.
Od czasu do czasu ktoś oglądał się i zerkał na nianię, więc przeszła szybko między straganami i dotarła do kramu krasnoluda Zakzaka Wręcemocnego, wytwórcy i dostawcy magicznych drobiazgów dla łatwowiernych. Skinął jej uprzejmie głową ponad kartką z napisem: SZCZĘŚLIWE PODKOWY 2 DOLARY SZTUKA.
— Witam, pani Ogg! — zawołał.
Niania odkryła, że się denerwuje.
— Co w nich jest szczęśliwego? — spytała, biorąc podkowę do ręki.
— Za każdą dostaję dwa dolary — wyjaśnił Wręcemocny.
— I dlatego są szczęśliwe?
— Szczęśliwe dla mnie. Pani zapewne też chce kupić, pani Ogg? Gdybym wiedział, że będą takie popularne, przywiózłbym drugą skrzynkę. Niektóre damy kupowały po dwie.
Zaakcentował słowo „damy”.
— Czarownice kupowały szczęśliwe podkowy? — zdumiała się niania Ogg.
— Jakby jutro miało nie nadejść — odparł Zakzak. Zmarszczył czoło: to jednak były czarownice… — Ehm… ale nadejdzie… prawda?
— Jestem tego prawie zupełnie pewna — uspokoiła go niania, ale nie wydawał się pocieszony.
— Nagle bardzo wzrósł popyt na zioła ochronne — poinformował. A że był krasnoludem i Potop uznawał za świetną okazję, by zarobić na ręcznikach, dodał jeszcze: — Może i panią zainteresują, pani Ogg?
Niania pokręciła głową. Jeśli kłopoty miały nadejść ze strony, w którą wszyscy patrzyli, to nie pomoże byle gałązka ruty. Wielki dąb byłby lepszy, ale też nie na pewno.
Atmosfera święta wyraźnie mroczniała. Niebo wciąż miało barwę bladego błękitu, lecz za horyzontami myśli zbierały się gromy. Czarownice były niespokojne, a ponieważ tak wiele ich zgromadziło się w jednym miejscu, nerwowość odbijała się od jednej do drugiej i — wzmocniona — obejmowała wszystkich obecnych. Znaczyło to, że nawet zwykli ludzie, dla których „runa”oznaczała suszoną śliwkę, zaczynali odczuwać głęboką, egzystencjalną troskę tego rodzaju, który skłania do pokrzykiwania na dzieci i szukania okazji do drinka.
Niania spojrzała w szczelinę między dwoma kramami. Różowa postać nadal tam siedziała — cierpliwa, choć trochę strapiona. Przed nią ustawiła się wielka kolejka pustych miejsc.
Niania przemknęła od jednego straganu do drugiego, aż dotarła do wypieków. Stało tu sporo ludzi. Pośrodku blatu wyrastał zapomniany stos potwornych ciasteczek i słój dżemu. Ktoś złośliwy wypisał obok kredą: WYJMIJ ŁYŻKĘ ZE SŁOJA! 3 PRÓBY ZA PENSA!!!
Uznała, że bardzo rozsądnie postanowiła się ukrywać, gdy nagle usłyszała za sobą szelest słomy. To komitet ją wytropił.