Выбрать главу

Rozwarły się wrota zamku.

– Szlachetny rycerzu, zali moja gościna zdoła się wypłacić za to, com waszmości winna?

W progu ukazała się Priscilla w otoczeniu swoich dworek i służebnych. (Była wśród nich i ta dziewczyna, która służyła przybyszom za przewodniczkę; trudno pojąć, jakim sposobem znalazła się już w domu i nawet zdążyła zmienić poszarpaną odzież na schludny fartuszek.)

Agilulf, a za nim Gurdulu weszli w progi zamku. Wdowa Priscilla była niezbyt wysoka, nie zanadto pulchna, ale gładka, pierś miała niedużą, ale śmiało podaną naprzód, czarne błyszczące oczy – jednym słowem niczego sobie kobieta. Stała naprzeciw białej zbroi Agilulfa, patrząc nań z wyraźnym upodobaniem. Rycerz trzymał się sztywno, trochę onieśmielony.

– Rycerzu Agilulfie, Emo Bertrandinie z Guildiverny – przemówiła Priscilla – znam wasze miano i wiem dobrze, kim jesteście i kim nie jesteście.

Na to oświadczenie Agilulf, jakby uwolniony od czegoś, co go krępowało, wyzbył się nieśmiałości i przybrał pewny siebie wygląd. Niemniej jednak ugiął kolano, powiedział: „Sługa pani” – i szybko się poderwał.

– Wiele o waszmości słyszałam – mówiła dalej Priscilla – i od dawna pragnęłam was spotkać. Jakiż cud sprowadził znakomitego rycerza na tak ustronne drogi?

– Podróżuję – odparł Agilulf – by trafić, nim będzie za późno, na ślad pewnej dziewiczej cnoty sprzed piętnastu lat.

– Jak żyję nie słyszałam o rycerskiej wyprawie mającej za cel coś równie trudno uchwytnego – rzekła Priscilla – ale skoro i tak piętnaście lat minęło, sądzę, że mogę bez zbytnich skrupułów opóźnić rzecz o jeszcze jedną noc, prosząc waszmość, abyś zechciał przyjąć na tę noc gościnę w moim zamku.

To rzekłszy poprowadziła go do komnat.

Cały niewieści dwór stał nie spuszczając oczu z Agilulfa, dopóki nie zniknął wraz z kasztelanką w głębi długiego szeregu komnat. Wtedy dopiero obejrzały się na Gur-dulu.

– Ach, jakiż przystojny giermek! – jęły wołać jedna przez drugą, klaszcząc w ręce. On tymczasem stał jak głupi, drapiąc się. – Szkoda tylko, że zapchlany i że tak cuchnie! – mówiły. – Dalej, żywo, wyszorujmy go!

Zabrały go do swojej kwatery i rozebrały do naga.

Priscilla powiodła Agilulfa do stołu nakrytego na dwie osoby.

– Znana mi jest wasza wstrzemięźliwość, rycerzu – powiedziała mu – ale nie wiem, jakbym was mogła uczcić inaczej niż zapraszając na początek do tego stołu. Oczywiście – dodała z wiele mówiącym uśmieszkiem – dowody wdzięczności, jakie zamyślam wam złożyć, do tego się nie ograniczą.

Agilulf podziękował, usiadł naprzeciw kasztelanki, uskubnął drobinę chleba, ugniótł między palcami, siedział chwilę w milczeniu, potem chrząknął i zaczął gawędzić o tym i owym.

– Zaprawdę, dziwne i szczęśliwe bywają przygody, o pani, jakie z woli losu przypadają błędnemu rycerzowi. Da się je wszelako podzielić na pewną ilość odrębnych rodzajów. Pierwszy… i rozprawia tak uprzejmy, precyzyjny, rzeczowy, chwilami może odrobinę zbyt drobiazgowy, zaraz jednak wynagradza to lotnością, z jaką przechodzi na inne tematy, przeplatając poważne wywody dowcipnymi sentencjami czy żartem, ale zawsze w dobrym guście, oraz wypowiadając o faktach i osobach sądy ani zbyt pochlebne, ani nadmiernie surowe, a zawsze takie, żeby mogła je sobie przyswoić jego rozmówczyni, uprzejmymi, zręcznymi pytaniami podsuwa jej sposobność wypowiadania własnych poglądów.

„Jakiż cudowny gawędziarz” – mówi sobie Priscilla z lubością.

Raptem, równie nagle jak zaczął mówić, tak teraz zapada Agilulf w milczenie.

– Czas rozpocząć pieśni – mówi Priscilla i klaszcze w dłonie. Na salę wchodzą lutnistki. Jedna intonuje pieśń „Jednorożec zerwie różę”; po niej druga: „Jaśmin, veuillez embellir le beau coussin”.

Agilulf znajduje właściwe słowa pochwały dla muzyki i głosów.

Wbiega taneczny korowód dziewczątek. Mają na sobie leciutkie tuniki i girlandki kwiecia na włosach. Agilulf akompaniuje uderzając rytmicznie żelaznymi rękawicami 0 stół.

Nie mniej wesoło pląsano w innym skrzydle zamku, w kwaterach dam dworu. Skąpo ubrane młode osoby grają w piłkę i usiłują wciągnąć do gry Gurdulu. Giermek, ubrany również w lekką tunikę, którą mu te panie pożyczyły, zamiast stać na swoim miejscu 1 czekać aż piłkę rzucą do niego, upędza się za nią, chce koniecznie dostać ją do rąk, rzuca się całym ciałem to na tę, to na inną z dworek, a kiedy w tym zamęcie ni stąd, ni zowąd chwyci go zupełnie inna chętka, tarza się ze swoją zdobyczą po miękkich wyściełanych ławkach rozstawionych dokoła.

– Och, cóż ty robisz? Nie, nie, ty oślisko!

Ach, patrzcie, co on mi robi, nie, nie, ja chcę grać w piłkę, ach! ach! ach!

Gurdulu nic już teraz nie rozumie. Ciepła kąpiel, jaką mu urządziły, słodkie pachnidła i te białoróżowe ciała dokoła – wszystko to wzbudza w nim jedno pragnienie: roztopić się w tym morzu rozkoszy.

– Ach! Ach! Ten znowu tutaj! O, matko moja, opamiętaj się, ty…

Inne grały w piłkę jakby nigdy nic, żartowały, śmiały się, śpiewały: „Hej, hej, płynie miesiąc wysoko”…

Każda, którą Gurdulu pochwycił i odciągnął na stronę, po ostatnim, przeciągłym okrzyku wracała do towarzyszek, zaczerwieniona, trochę oszołomiona, i zaraz, śmiejąc się głośno, klaszcząc w ręce i wołając: „Tu, tu, do mnie!” – włączała się do ogólnej zabawy.

A już po chwili Gurdulu tarmosił następną.

– Wynoś się, a sio, a sio, och, jaki natrętny, jaki brutal, nie, nie, och, boli, och, co ty… – i ulegała.

Inne damy i dziewczątka, nie biorące udziału w grze, siedziały na ławach pogrążone w rozmowie: „… a to dlatego, rozumiecie, że Filomena była zazdrosna o Klarę, a tymczasem… – i nagle mówiąca czuje, że ramię Gurdulu obejmuje ją w pasie. Ach, jakem się przestraszyła!… a tymczasem, jak wam mówiłam, Wiligelm chodził z Eufemią… ależ gdzie ty mnie niesiesz?… – Gurdulu zarzucił ją sobie na plecy. -…Rozumiecie? A ta głupia ze swoją zazdrością, jak to zawsze bywa…” – paple, żywo gestykulując, podczas gdy Gurdulu znika, unosząc ją na plecach.

Niebawem wraca potargana, z oberwanym ramiączkiem i paple dalej, jakby nie było żadnej przerwy: „Więc powiadam wam, Filo-mena zrobiła Klarze scenę, a tamten tymczasem”…

Z sali jadalnej tancerki i śpiewaczki wycofały się już dyskretnie. Agilulf długo i szczegółowo wyliczał pani zamku kompozycje, które nadworni muzycy Karola Wielkiego wykonywali najczęściej.

– Zmierzcha się na niebie – mówi Pri-scilla.

– Już noc, noc zupełna – potwierdza Agilulf.

– Komnata, którą dla waszmości przeznaczyłam…

– Dzięki. Słychać śpiew słowika w parku.

– Komnata, którą dla waszmości przeznaczyłam… to moja własna…

– Gościnność pani jest zaiste doskonała…

O, to na tamtym dębie ten słowik śpiewa. Podejdźmy do okna.

Wstaje, podsuwa jej swoje żelazne ramię, stają we wnęce okiennej. Trele słowicze dają Agilulfowi asumpt do całej serii poetyckich i mitologicznych porównań.

Ale Priscilla ucina jego wywody:

– No tak, słowik śpiewa z miłości. A my…

– Ach! Miłość! – wykrzyknął Agilulf tak gwałtownie, że aż się Priscilla przelękła. A on z punktu zaczął wygłaszać rozprawę na temat namiętności miłosnej. Priscilla, mile podniecona, pociągnęła go do komnaty, w której królowało ogromne łoże z baldachimem.