— Gdzie on jest? — spytała groźnie. Grubin nie wierzył własnym oczom. Jeszcze wczoraj wieczorem była mu przychylna, pukała do drzwi jego kawalerskiego pokoju i zapraszała na herbatę.
— W szpitalu miejskim — odparł pośpiesznie, potrząsnął czupryną i uciekł do siebie. Zatrzasnął drzwi i zaczął nasłuchiwać, czy przypadkiem Ksenia się do niego nie włamuje. Nie włamywała się. Wyskoczyła na podwórze i popędziła do szpitala.
Grubin zdjął czarną marynarkę i postał chwilę, trzymając ją w wyciągniętym ręku. Marynarka zionęła żarem i parowała. W szafie rozległo się chrobotanie.
— Poczekaj — powiedział Grubin i zarzucił przewietrzoną marynarkę na akwarium. Wyjął z kieszeni spodni kluczyk i otworzył szafę.
Kruk zeskoczył na podłogę, zastukał po niej pazurami, parę razy rozprostował skrzydła, zerknął z ukosa na akwarium i kurzym krokiem podreptał do starego skórzanego fotela z wyłażącymi sprężynami.
Fotel, podobnie jak wiele innych przedmiotów w pokoju Grubina, prawie nic go nie kosztował. Zdobył go za pośrednictwem punktu skupu surowców wtórnych, którym kierował. Każda rzecz — stojąca, leżąca lub poniewierająca się po kątach — została nabyta zupełnie przypadkowo i mogła pochwalić się długą historią. Weźmy na przykład foteclass="underline" jego sprężyny były połamane od zbyt długiego używania i niebezpiecznie sterczały. Jedno z bocznych oparć było całkowicie pozbawione skóry, drugie zaś zupełnie całe. Najwidoczniej poprzedni właściciel lubił opierać się na lewym łokciu. Jeśli chodzi o inne uszkodzenia, to były jeszcze dwa przecięcia na siedzeniu, jakby ktoś patroszył fotel szablą, i przestrzelmy w plecach. Możliwe, że strzelano od tyłu do siedzącego w nim człowieka. Obraz uzupełniały najrozmaitsze plamy, od atramentowych po jajecznicowe, rozrzucone malowniczo tu i ówdzie.
Kruk uważnie, aby nie nadziać się na odłamek sprężyny, wskoczył na fotel i nastroszył pióra.
Na podłodze pośrodku pokoju stały opakowania szklane. Dwie butelki po piwie, jedna po winie „Rkacyteli” i jedna po wódce. Ta ostatnia miała wyszczerbioną szyjkę. Poza tym flakon po wodzie kolońskiej i brudny słoik po majonezie. Kiedy Grubin wychodził z domu, naczyń jeszcze nie było.
— Ech, durne pały — wykrzyknął Grubin, pochylając się nad szkłem. Oddzielił od reszty flakon i butelkę z wyszczerbioną szyjką i wtoczył pod łóżko. Wrzucił tam również trzy pięciokopiejkówki. Zapytał kruka:
— Dawno byli?
Kruk nie odpowiedział.
— Przecież siedziałeś w szafie — przypomniał sobie Grubin.
— Nie przeczę — powiedział kruk i wsunął dziób pod skrzydło udając, że zasypia, czuł się bowiem dotknięty brakiem zaufania i długim uwięzieniem w szafie.
— Chcesz się przespacerować? — zapytał Grubin, który czuł się winny.
Podszedł do okna i otworzył je.
Kruk jeszcze przez chwilę wytrwał w pozie skrzywdzonej niewinności, po czym wskoczył na parapet i odleciał.
— No dobra — powiedział Grubin wtykając niebieski podkoszulek za pasek spodni. Iść na rynek, otwierać budkę, kupować butelki i makulaturę zupełnie mu się nie chciało. Dzień był pełen wrażeń. Grubin podniósł lewą nogę, zaczepił nią o prawą i zrzucił pantofel. Tą samą operację przeprowadził z drugim butem. Z podwórza do pokoju napływało rozleniwienie i miodowy zapach lip. Grubin położył się na łóżku z niklowanymi gałkami, ale nie zasnął — patrzył, jak na zagraconym warsztacie kręci się, poskrzypuje perpetuum mobile, malutki, doświadczalny model. Wieczny silnik kręcił się już drugi miesiąc, tylko podczas złej pogody zawilgał i wtedy trzeba go było popychać palcem. Grubin był zadowolony z życia, które nic od niego nie wymagało, zostawiając mu czas na niewinne przyjemności i zajęcia rękodzielnicze.
9
Szuroczka zaprowadziła pionierów do Milicy Fiodorowny Bakszt. Misza Standal, od niedawna cichy wielbiciel Szuroczki, tak długo nudził, że trzeba go było wziąć ze sobą. Zapukała ostrożnie, bo wiedziała, że staruszka ma dobry słuch i jeśli nie śpi, to otworzy. Nadstawiła ucha. Wydało jej się, że za drzwiami rozlegają się głosy, szept, kroki. Potem wszystko ucichło.
— Chwileczkę — powiedziała wreszcie stara pani Bakszt. — Wejdźcie.
Wszystko w pokoju było jak dawniej. — Ten sam zaduch zamkniętego pomieszczenia, te same akwarele i sztychy na wyblakłych tapetach, doniczki z pradawnymi kwiatami na parapecie, fikus w rozsypującej się drewnianej kadzi, Milica Fiodorowna siedząca przy okrągłym stole. Na obrusie, ciemnozielonym, nieco pogryzionym przez mole, leżał album w czerwonej safianowej oprawie ze złotymi zapinkami w kształcie lwich głów.
Milica Fiodorowna wyglądała dziwnie. Utraciła jakby cząstkę swego królewskiego majestatu, skurczyła się, zapadła w sobie. Rzadkie śnieżnobiałe włosy, przez które przeświecała różowa, sucha skóra, nieco rozwichrzyły się na skroniach, co nigdy dotąd się nie zdarzało. Pergaminowe policzki pokryte były ciemnymi, niemal czerwonymi plamami.
— Przepraszam bardzo — powiedziała Szuroczka. — Przyszliśmy do pani zgodnie z umową. Obiecała nam pani coś opowiedzieć.
— Pamiętam — powiedziała madame Bakszt i skinęła głową. — Niech dzieci wejdą.
Dzieci weszły i grzecznie się przywitały. Nie widziały nigdy przedtem pani Bakszt i zdumiały się, że bywają aż tak starzy ludzie. Głowa Milicy Fiodorowny zupełnie zapadła się w ramiona, dłonie opuchły i leżały na stole jak cudze, nieżywe. Nos zbliżył się do górnej wargi i nawet na nim zarysowały się głębokie zmarszczki. Tylko oczy — wielkie, szare, obramowane ciemnymi rzęsami — zachowały dawną żywość.
— Siadajcie — powiedziała Milica Fiodorowna. — Zachowujcie się cicho i nie palcie.
— My nie palimy — powiedziała Tania Metryk.
— Nie palę — dodał Standal, gdyż Szuroczka popatrzyła na niego srogim wzrokiem.
— Nae mogę poświęcić wam tyle czasu, ile byście pragnęli — powiedziała staruszka. — Obejrzyjcie sobie mój album. Podejdźcie do stołu, śmiało.
W pokoju nastąpiło poruszenie, powietrze zakołysało się i zapachy szafranu, kamfory, wanilii przemieszały się z sobą, a zza parawanu wionął ku nim aromat wody kolońskiej „Chypre”.
Standal pociągnął nosem i zerknął na parawan, spod którego wystawały czubki męskich butów. Znajome czubki. Buty należały do staruszka-porywacza. Jednak Misza nie podejmował żadnych gwałtownych kroków. Gdy dzieci pochyliły się nad albumem, zaczął nieznacznie przesuwać się w stronę parawanu.
— Na tej fotografii — mówiła miarowym głosem staruszka — widzicie mnie w stroju siostry miłosierdzia.
— Przed rewolucją? — zapytał rudy pionier.
— Tak, w Sewastopolu.
Znaczenie tych słów nie dotarło do pionierów. Szuroczka zdziwiła się. Nigdy nie widziała tego albumu. Kobieta w średnim wieku, ubrana w długą białą suknię i czapeczek, stała na tle worków z piaskiem między dwiema staroświeckimi armatami. Obok niej — oficerowie w czapkach z maleńkimi daszkami. Twarz jednego z nich wydała się jej znajoma.
— Kto to jest? — zapytała.
— Pewien znajomy. Nie pamiętam już teraz, jak miał na imię — odparła pani Bakszt. — Bodajże Lowoczka.
Standal kontynuował ruch ku parawanowi. Stąpał na palce, a dopiero później opadał na pięty. Na razie jego podchody nie zostały dostrzeżone.
— A tutaj jest wiersz poety Połońskiego. Pewnie nie znacie takiego. To był prześwietny poeta. Sam imperator bardzo pochlebnie się o nim wyrażał.
Wiersz był poświęcony gospodyni.
Milica Fiodorowna zaczęła deklamować go z pamięci, a pionierzy porównywali z tekstem. Okazało się, że deklamowała bezbłędnie.