Выбрать главу

Udałow nie traci czasu. Robi krok do przodu. Jeszcze jeden sędziwy starzec patrzy na niego z nadzieją i miłością…

Następnie szybkim defiladowym krokiem przecina Udałow plac po czerwonym chodniku i nalewa do pełna weteranowi trzech wojen. Weteran pije. Udałow — siewca ludzkiego szczęścia — idzie dalej i wszędzie towarzyszą mu pełne zachwytu westchnienia wdzięcznego narodu. Starcy i weterani młodnieją w oczach. Wracają na swoje miejsce przerzedzone włosy, niknie siwizna, prostują się zgarbione plecy, oczy nabierają blasku i oto Już ognista zamaszysta lezginka poderwała pierwszego matuzalema. Były starzec mknie w tańcu po kamiennej kostce, a za nim wnuki i prawnuki, równie smukli i barczyści, podzwaniający ładownicami i kindżałami, wywijający papachami. Lezginkę podchwytują weterani, krąg taneczny wciąż się. rozszerza i potężnieje. Młode i piękne sprzedawczynie z GUMu na widok takiego skupiska młodzieży męskiej porzucają swoje miejsca pracy i wybiegają na plac, kokieteryjnie strzelając oczyma. A Udałow wciąż biegnie i biegnie wzdłuż spragnionych szeregów, nie ustaje, dopóki widzi chociażby jedną, wyciągającą się ku niemu pomarszczoną rękę…

— No i jak, będziemy pić? — zapytał surowym głosem Grubin, niwecząc piękne widziadło.

Udałow wyprężył się, obciągnął niebieską kurtkę od piżamy, westchnął głęboko i zupełnie tak samo, jak sędziwi starcy z jego widzenia, duszkiem wypił filiżankę. Natychmiast wydało mu się, że odmłodniał i usłyszał lezginkę. O mało nie ruszył w tany, ale nadział się na własną gipsową rękę i zląkł się, że wypił zbyt mało eliksiru. Mogli go przecież oszukać, wykiwać. Zobaczył ledwie napoczętą filiżankę Szuroczki i ukradkiem sięgnął po nią zdrową ręką.

Grubin postawił swą szklanką i wrócił do protokołu.

— No więc, Grubin zażył — pierwsza grupa. — Kto jeszcze z pierwszej? Udałow. Standal i Rodionowa — druga grupa. Towarzysz Sawicz?

Sawicz w tym momencie wreszcie się zdecydował. Pił i starał się nie patrzeć na żonę, której nigdy nie mógł wybaczyć, że się z nią ożenił. Nie był złym człowiekiem, życzył jej szczęścia i miał nadzieję, że jeśli preparat poskutkuje, Wanda odmłodnieje i znajdzie sobie nowego męża. Jednocześnie, jako fachowiec o wykształceniu medycznym, starał się przekonać samego siebie o niemożliwości takiego baśniowego rezultatu, a gdy się już przekonał, wpadał w przerażenie, że istotnie nic się nie wydarzy. Pil wolno, usiłując odgadnąć skład, i lękał się go odgadnąć, gdyż jeśliby mu się to udało, mogłoby się okazać, że starzec jest sprytnym oszustem, który usiłuje osiągnąć jakieś ciemne, podejrzane cele. Albo jeszcze gorzej — starzec jest niespełna rozumu i oni wszyscy — mój Boże, iluż dorosłych ludzi! — padli ofiarą taniego żartu. Aby już dłużej o tym nie myśleć, Sawicz szybko dopił i powiedział do Grubina:

— Niech pan postawi ptaszka przy Sawiczu.

Wanda Kazimirowna wypiła swą filiżankę, gdy tylko przekonała się, że jej mąż już to zrobił. W ogóle traktowała to wszystko jako zabawę, związaną, rzecz dziwna, z niepoważnym charakterem męża, ale nie chciała ryzykować. Jeśli z takim trudem utrzymuje przy sobie podstarzałego Sawicza, to młody Sawicz rzuci ją natychmiast. Ale jeśli ona odmłodnieje…

— Pani jest ostatnia — zwrócił się starzec do Heleny Siergiejewny. — Proszę się nie lękać, zapewniam panią, że to jest zupełnie nieszkodliwe.

— Nieszkodliwe, ale i niepoważne — powiedziała Helena Siergiejewna i aby uniknąć sporów, wypiła pół filiżanki. Płyn był jednocześnie słodkawy i słonawy. To połączenie byłoby dość wstrętne, gdyby nie dziwny aromat ziół i korzeni, gdyby nie miętowy chłodek, kryjący się w każdym łyczku eliksiru.

— Koniec — powiedział Grubin. — Już po eksperymencie. Można rozejść się do domów.

— Hura! — wykrzyknął Sawicz, odczuwając przypływ sił. Zerknął na Wandę, która nieszczerze się uśmiechnęła.

— Hura!!! — powtórzył Sawicz tak głośno, że Helena Siergiejewna skarciła go odruchowo:

— Ciszej, bo obudzisz Wanię.

Krzyk obudził syjamską kotkę, która drzemała u nóg właścicielki, pociągając nosem jak staruszka. Przeraziła ją wojowniczość okrzyku, który być może nałożył się nieszczęśliwie na jakiś koci koszmar. Syjamka otworzyła oczy — jedno niebieskie, drugie czerwone — rzuciła się między ludzkie nogi i żeby wyrwać się, uratować skoczyła w górę, pacnęła brzuchem o stół, zaczęła miotać się po obrusie, przewracając puste szklanki i kubki, uderzyła bokiem o butlę z płynem, która zaczęła się wolno chylić na bok niczym wieża w Pizie.

Butla zbliżyła się do krawędzi stołu, ale nikt nawet nie ruszył się z miejsca, wszyscy jak zaczarowani gapili się na nią i liczyli odruchowo sekundy, dzielące ich od katastrofy. Jedynie Grubin, jakby przedzierając się przez gęste błoto, zaczął przechylać się w kierunku butli.

Butla runęła ze stołu. Błysnęła i rozleciała się na zielone odłamki.

Grubin skoczył i upadł obok niej na podłogę. Po jego ciele, niczym seria pocisków z karabinu maszynowego, zabębniły odłamki szkła i krople ciemnego płynu.

— Gamonie — powiedział starzec.

Kotka zeskoczyła w ślad za butelką ze stołu, przysiadła, bijąc końcem ogona, i chłeptała z czarnej kałuży rozlanej na podłodze, wypluwając odłamki szkła.

— To koniec — powiedział z podłogi Grubin ocierając twarz rękawem marynarki.

— I co teraz będzie? — zapytała Szuroczka. — A czy nie można tego odtworzyć?

— Gdyby było można, wszyscy byliby młodzi — odparł starzec. — Nie mamy jeszcze takiej techniki.

— A wedle czego niby zamierzasz odtwarzać? — rzucił się Grubin na Szuroczkę, jakby to ona była wszystkiemu winna. — Według korka?

— Tym bardziej wzrośnie nasza wartość dla nauki — powiedział Misza Standal, sprytnie odwracając w ten sposób uwagę od Szuroczki. — Będą nas badać w Moskwie.

Misza zwątpił. Nawet kotka wydawała mu się teraz częścią gigantycznej mistyfikacji.

— Został nam proszek — zwrócił się Grubin do starca, bez większej zresztą nadziei w głosie.

— Proszek to rzecz drugorzędna — odparł Ałmaz. — Z samego proszku młody nie będziesz.

Noc dobiegała kresu. Na wschodzie między dzwonnicami i domami niebo już zaczynało jaśnieć, wypełniać się przejrzystym błękitem, w którym tajały pomniejsze gwiazdy. W podwórkach dźwięcznie nawoływały się koguty, a z całkiem już fantastycznej dali za rzeką dobiegł ciźwiąk dzwoneczków — ludzie pędzili krowy na pastwisko.

Przedranny sen miasta był mocny i spokojny. Skrzypnięcie furtki, ciche glosy ludzi nie zakłócały go, nie przerywały, lecz tylko pogłębiały.

Helena Siergiejewna stała przy oknie i nasłuchiwała,

jak nikły w oddali głosy jej nocnych gości, rytm ich kroków. Wyrazisty tupot obcasików Szuroczki. Nierówny, jakby szarpany krok Grubina, donośne, długie jak starczy kaszel szuranie podeszew Ałmaza, delikatny, koci krok Udałowa, splot niemłodego już, zgodnego marszu Sawicza i jego żony.

Kroki rozchodziły się w różne strony, oddalały się, głuchły. Jeszcze przez kilka minut, niczym dudnienie dalekiego bębna, dobiegał stukot laski starca. Wreszcie zapadła cisza.

15

Udałow uniósł rękę do dzwonka, ale cofnął ją, bo opadły go obawy. Pogrzebał w kieszeniach piżamy i wyłowił czarny portfel. W oddzielnej przegródce nosił tam okrągłe lusterko. Wyjął je, chuchnął, wytarł lusterko o nogawkę i długo się w nim przeglądał. Chociaż światło na schodach było bardzo słabe, 15-świecowe, wydało mu się, że wyraźnie odmłodniał. Nie na darmo, kiedy wszyscy denerwowali się wyczynem kotki, dopił cudze filiżanki. Przy jego niefarcie mniejsza dawka nie podziała. Pożegnam się, postanowi, i ucieknę z domu. Zastanawiał się, czy jeśli naprawdę odmłodnieje, pozostanie zastarzały obrzęk na szyi. Byłoby dobrze, żeby zniknął. Myślał tak, sapał i dreptał pod swoimi drzwiami.