Żona Udałowa, śpiąca czujnie i niespokojnie, obudziła się na dźwięk szmerów i pomyślała, że to złodzieje dobierają się do mieszkania. Podeszła na bosaka do drzwi, nadstawiła ucha i powiedziała w dziurkę od klucza:
— Kto tam?
Zaskoczony Udałow drgnął i upuścił lusterko.
— Ja — odpowiedział, chociaż nie miał ochoty się przyznawać.
— Jaki ja? — zapytała żona, która nie poznała jego głosu, sądząc, że Udałow jest na trwale przykuty do szpitalnego łoża boleści.
— Korneliusz — odparł Udałow i zmieszał się. Poczuł się tak, jakby chciał się wedrzeć nocą do cudzego mieszkania. Rodziła się w nim jakaś obcość, dystans do starego świata.
Żona krzyknęła zduszonym głosem, natychmiast otworzyła drzwi, i ujrzała na podłodze szczątki lusterka. Odłamki błyszczały jak rozsypany brylantowy naszyjnik.
— Kto cię odprowadzał? — zapytała surowo. Podejrzewała męża nie dlatego, żeby były ku temu podstawy, lecz dlatego, że mężom w ogóle nie można ufać.
— Ja sam — powiedział Korneliusz. — Zły znak. Lusterko się zbiło.
— To znaczy, że ty nad ranem stoisz sobie na schodach i przeglądasz się w lusterku? Zachwycasz się sobą? Dobry jesteś! A ja mam ci niby wierzyć, tok?
— Nie krzycz z łaski swojej — powiedział Udałow. — Dzieci pobudzisz.
— Twoje dzieci śpią, oczy sobie wypłakały z tęsknoty za ojcem. Tylko ja sama… — w głosie żony zabrzmiały niemal prawdziwe łzy.
— Słowo honoru — powiedział Udałow. — Słowo honoru, że nikt mnie nie odprowadzał. Potrzebuję pilnie wyjechać w delegację służbową. Nawet z tej okazji wypisali mnie ze szpitala. Wpadłem tylko do domu, żeby się przebrać i wziąć niezbędne rzeczy.
Wskazał gestem swą szpitalną, niebieską piżamę:
— O, widzisz, w takim stanic…
— W delegację, powiadasz? I kiedy to cię posłali? Nocą?
— Dopiero co przyszli z Komitetu Powiatowego. Samochód czeka za rogiem.
Udałow kłamał jak najęty. Nawet obcy by to zrozumiał.
— Idź — powiedziała żona. — Idź i nie wracaj! Tylko pozbieraj odłamki jej lusterka. Nie życzę sobie…
— Ciszej, co ty mówisz, kochanie…
— To ona jest dla ciebie kochanie. Nie życzę sobie po niej sprzątać.
Zatrzasnęła drzwi i zostawiła Udałowa na schodach.
Udałow zastanawiał się nad sytuacją. Z jednej strony zwolniono go. Z drugiej zaś, nie dano odzieży i ręcznika. Chciał już zadzwonić, uspokoić żonę, ale ręka jakoś nie mogła podnieść się do przycisku dzwonka. Było oczywiste, jaką awanturę urządzi żona, kiedy czekając pod drzwiami na pełen skruchy dzwonek, ten dzwonek usłyszy.
— No i dobrze — powiedział Udałow i przykucnął, żeby pozbierać kawałki lusterka, czego nie musiał robić. Lusterko pożyczył sobie od żony, z jej starej torebki. Zaczepił gipsem o framugę drzwi i omal się nie rozpłakał.
Wsypał kawałki szkła do kieszeni piżamy i ruszył w dół, ku wyjściu. Żona usłyszała oddalające się kroki, wściekła się jeszcze bardziej, rzuciła się do pokoju, otworzyła na oścież szafę i przez otwarte okno, nie patrząc, z rozgłośnymi jękami zaczęła wyrzucać rzeczy męża. Dzieci obudziły się, ale niczego nie zrozumiały. Udałow dostał butem w głowę. W kurzu poniewierały się spodnie i wędki. Z okna wciąż wyfruwały podkoszulki i kalesony, które niczym białe łabędzie unosiły się nad podwórzem. Naprzeciwko zapaliło się światło. Udałow szybko wybrał ze stosu rzeczy najpotrzebniejsze — garnitur wyjściowy, buty, skarpetki, marmurowego słonika na szczęście — i wybiegł z podwórka. Kości zostały rzucone i nie wiadomo było, co leżało na drugim brzegu Rubikonu.
Do Grubina iść było niebezpiecznie, zbyt blisko. Tam będą go z pewnością szukać. Błękitną w rodzącym się brzasku dnia ulicą biegł Udałow w niebieskiej szpitalnej piżamie, powiesiwszy sobie na gipsowej ręce niedzielny garnitur, skarpetki i krawat. Biegł do Heleny Siergiejewny, przemykając się pod ścianami domów i wypatrując pogoni. Pogoni nie było. Żona wprawdzie rzuciła się za nim, ale widok rozrzuconego po podwórku dobytku ostudził jej zapał. Zrozumiała, że zanim ruszy w pościg, musi wszystko zanieść do domu, bo ukradną.
16
Helena Siergiejewna umieściła Udałowa w malutkim pokoiku, w którym mieszkały niegdyś jej dzieci, a teraz spał Wania. Wstawiła mu tam składane łóżko, a Udałow nieustannie dziękował jej, peszył się i nie wiedział, co ma zrobić z przedmiotami rozwieszonymi na gipsowej ręce.
Biegnąc przez miasto jakoś zapomniał o zbliżającym się odmłodzeniu. Był zdenerwowany i podniecony, ale głównie dlatego, że miał za sobą nieprzespaną noc i ucieczkę od żony.
— Ja — nic nie chcę — mówił. — Proszę nie zawracać sobie mną głowy. Koca nie potrzebuję i prześcieradła nie potrzebuję, ja po żołniersku, jak Suworow. Niech pani idzie spać, zaraz się rozwidni. A ja jestem na zwolnieniu i poduszki też nie potrzebuję.
Mówił tak i myślał, że należało zabrać prześcieradła z domu. Diabli wiedzą, jak długo jeszcze będzie musiał wycierać cudze kąty. Ale nawet i ta pozornie smutna myśl wypełniała jego pierś cudownym poczuciem męskiej wolności.
Helena Siergiejewna nie usłuchała Udałowa. Pościeliła prześcieradło, dała koc, poduszkę z powłoczką i wyszła.
Udałow zasnął snem sprawiedliwego, ledwie jego głowa dotknęła poduszki, i tak rozgłośnie chrapał, że Helena Siergiejewna w żaden sposób nie mogła zasnąć.
Helenie Siergiejewnie powiedziano, że może odmłodnieć. Jako mądra i wykształcona niewiasta wyobrażała sobie, jak to może się odbyć. Najwidoczniej preparat starca pobudza działalność gruczołów wydzielania wewnętrznego. To znaczy, w wariancie optymalnym, wygładzą się zmarszczki, wzmoże się obieg krwi itd. Helena Siergiejewna starała się pozostać na ściśle naukowym gruncie, obchodząc się bez cudów i wątpliwych Marsjan. Mimo wszystko bała się. Chociażby dlatego, że każdej akcji odpowiada reakcja. Za odmłodzenie organizmu trzeba zapłacić. Ale czym? Czy aby amatorzy eksperymentu nie skrócą sobie życia, zamiast je przedłużyć? Naukowcy mają jednak rację, że wszystkie doświadczenia przeprowadzają najpierw na myszach. Udałow chrapał na różne tony i coś mamrotał przez sen. A propos, kiedy nastąpi odmłodzenie? Starzec powiedział: obudzicie się jako zupełnie inni ludzie. Czy to jest bolesne?
Helena Siergiejewna zapragnęła przekonać się, że jeszcze nic się nie stało. Podeszła na bosaka do szafy, zapaliła lampę na stole i przejrzała się. Żadnych zmian. Co prawda zaczerwieniły się powieki, ale to dlatego, że dzień był długi i męczący… Zgasiła światło, wróciła do łóżka i spróbowała zasnąć. Za oknem było już prawie widno i za jakieś trzy godziny obudzi się Wania.
Wydawało się jej, że woale nie spała. Na moment zapadła ciemność, a tu już Wania potrząsa ją za ramię…
— Babciu, wstawaj.
Helena Siergiejewna nie otworzyła oczu. Wiedziała, że Wania zaraz podrepcze do sieni, gdzie stał nocnik, i utknie tam co najmniej na dziesięć minut. W tym czasie należy rozbudzić się, wstać, narzucić szlafrok i umyć się. I jeszcze napalić pod kuchnią. Wykonała w myśli owe poranne czynności i w miarę tego, jak budził się mózg, ocknęły się, wypłynęły na powierzchnię inne myśli.
Trzeba koniecznie przejrzeć się w lustrze. Podejść do szafy i przejrzeć się. Dlaczego?
Ach, tak! Starzec, baśniowa historia, rozbita butelka…
Zrzuciła z siebie koc i usiadła na łóżku. Szafa z lustrem stała bokiem, zwierciadło przypominało wąską szczelinę, odbijającą błękit nieba.
Należało wstać i zrobić dwa kroki. Okazało się, że to jest trudne. Nawet przerażające. Nie odrywając wzroku od błękitnej szczeliny, Helena Siergiejewna — uczyniła te dwa kroki…