Выбрать главу

W nieprawdopodobnej, wręcz przerażającej przemianie, której Helena Siergiejewna uległa we śnie, nie było żadnej nauki, żadnego działania hormonalnego. Nie wygładziły się zmarszczki, nie wzmógł się krwioobieg… Po prostu dokonał się cud, antynaukowy i niewytłumaczalny, cud, od którego nie ma ucieczki i który pociąga ze sobą mnóstwo komplikacji, szarpaniny nerwów i kłopotów. Pierwszym z nich, myślała Helena Siergiejewna patrząc w lustro, poznając siebie, przyzwyczajając się do siebie od nowa, będzie spotkanie z Wanią, który w każdej chwili może wrócić z sieni. Dziecko zostało bez babci. Kim ona teraz jest? Matką? Nie, jest zbyt młoda jak na matkę. Siostrą? Helena Siergiejewna przesunęła ręką po twarzy, zaskoczona dawno już zapomnianym odczuciem świeżości i delikatności własnej cery.

Wania wszedł do pokoju i podbiegł do Heleny Siergiejewny. Zatrzymał się, z powolną zadumą włożył palec do ust i znieruchomiał. Znieruchomiała również Helena Siergiejewna. Czulą głęboki wstyd wobec wnuka. Marzyła o jednym: żeby cud się skończył i żeby nastąpiło przebudzenie. To był ten rodzaj snu, którego bardzo się nie chce przerywać, ale który trzeba przerwać koniecznie dla dobra innych. Helena Siergiejewna boleśnie uszczypnęła się w ucho.

Wania dostrzegł jej gest i powiedział nie wyjmując palca z buzi:

— Babciu, jaka ty jesteś dzisiaj ładna! Nawet imłoda. A czego się szczypiesz?

— Kochany! — powiedziała Helena Siergiejewna. — Poznał mnie!

Chwyciła Wanię na ręce, przycisnęła do siebie — jaki lekki stał się przez noc! — podrzuciła do sufitu, a potem zawirowała z nim po pokoju, wciąż powtarzając:

— Kochany! Poznał!

I śmiała się. I była wdzięczna Wani.

Wania śmiał się basem, cieszył się i, żeby do maksimum wykorzystać dobry nastrój babci, krzyczał z góry:

— Kup mi rower! Kupisz mi rower?

W szaleńczym korowodzie rozwiewały się poły starego szlafroka. Helena Siergiejewna lekko i zwinnie stawiała szczupłe zgrabne nogi, a puszyste młode włosy, zburzone od szybkiego ruchu, opadały jej na oczy.

Postawiwszy Wanię na podłodze Helena Siergiejewna przypomniała sobie nagle, że ma w domu gościa. Udałowa. Pewnie jeszcze śpi, pomyślała. Ciekawe, jaki on jest? Ostrożnie uchyliła drzwi do małego pokoju.

Pościel była skłębiona, koc zwisał na podłogę, marynarka wisiała na oparciu krzesła. Niczym zrzucony kokon leżał w kącie biały gipsowy cylinder — skorupa złamanej ręki.

Udałowa nie było.

17

Stara pani Bakszt zdrzemnęła się w fotelu. To było szkodliwe w jej wieku, ale nie chciała przegapić powrotu młodości. Zupełnie zapomniała, jak to było poprzednim razem, a nie wiedziała, czy jeszcze jedno odmłodzenie nastąpi.

Drzemała nerwowo, z okresami głębokiego snu, urywanymi majakami i powrotami do półmroku pokoju, do słabej lampy osłoniętej abażurem z frędzlami. Kotka miotała się z kąta w kąt, drapała parawan.

Odmłodzenie przyszło niezauważalnie. Wydawało się, że tylko na minutę zamknęła oczy, w przelotnym koszmarze zapadła się w otchłań, poleciała ku dalekiej ziemi, a gdy otworzyła oczy, żeby przerwać koszmarny lot — ujrzała w lusterku spojrzenie dwudziestoletniej pięknej Milicy. Ciasna starcza suknia uwierała w piersiach i biodrach i doskwierał wstyd — za tę starą sukienkę i za własną niedawną starość.

— Mój Boże — powiedziała Milica Bakszt. — Jaka ja jestem ładna!

Jednym skokiem, posłuszne ciało niemal wzniosło się w powietrze, dotarła do drzwi, narzuciła haczyk, aby nikt nie wszedł, i pospiesznie, śmiejąc się i płacząc, zdarła z siebie starcze łachy, zrzuciła z pogardą wysokie, rozciapane kamaszki, zerwała z włosów idiotyczny czepiec, i stanęła przed lustrem naga i piękna.

Odmłodzona do niepoznania kotka wskoczyła na stół i różnobarwnymi oczyma — niebieskim i czerwonym — zagapiła się na panią. Milica Fiodorowna Bakszt powiedziała a'o niej wibrującym, namiętnym szeptem:

— Taką właśnie kochał mnie Aleksander Siergiejewicz. Sasza Puszkin.

Zrobiło się duszno i zaczęły przeszkadzać zastarzałe wonie saloniku. Milica podbiegła na paluszkach do okna i otworzyła je na oścież. W powietrzu unosiły się kłęby kurzu i strzępy pożółkłego, kruchego papieru. Bóg wie kiedy naklejonego na ramy. Skrzypnięcie okna rozległo się szeroko po uśpionym mieście, ale sen nad ranem jest najmocniejszy, nikt więc nie obudził się i nikt nie zobaczył błękitnawej w świetle brzasku nagiej piękności w oknie na pierwszym piętrze starego domu.

– „Pamiętam nagie zachwycenie” — zaśpiewała cichutko Milica i znieruchomiała, gdyż zagłuszony radosnymi przeżyciami, ale żywotny glos staruszki Bakszt przestrzegał ją, że może się przeziębić. Trzeba się oszczędzać, jeszcze tyle lat przed nią. Ale beztroska młodość wzięła górę.

— Nie szkodzi — uspokoiła się Milica. — Nic mi się nie stanie, przecież nie mam stu lat.

Narzuciła szlafroczek, roześmiała się głośno i dodała:

— Znacznie więcej.

Zachciało się jej spać. Odmładzanie to jednak duży wysiłek. Chciało się też jeść. Gdzieś powinny leżeć drożdżówki. Czerstwe.

Milica otworzyła kredens. Drzwiczki zapiszczały z oburzeniem, nie przyzwyczajone do takiego brutalnego traktowania.

Zasnęła z drożdżówką w ręku, zwinięta w kłębek na miękkim fotelu. Spała mocno, zdrowo, bez snów…

18

Opisywanej tu nocy wszyscy nasi bohaterowie jak nigdy dotąd znaleźli się we władzy luster. Czy wierzyli, że staną się młodsi, czy też odnosili się do tego sceptycznie, to jednak starali się nie oddalać od luster, lusterek i zwierciadeł.

Grubin również wyciągnął zza szafy lustro, zakurzone, z odbitym rogiem. Pogardzał lustrami i nigdy się w nich nie przeglądał, nawet przy goleniu i czesaniu. Ale mimo wszystko był Grubin w pierwszym rzędzie badaczem, uczestnikiem eksperymentu, i dlatego uznał za swój obowiązek ów eksperyment obserwować.

Do świtu brakowało jeszcze około trzech godzin i należało spędzić je na nogach, aby mniej chciało się spać. Grubin podłączył perpetuum mobile do patefonu i założył płytę. Nie nastawił jej jednak na cały regulator, żeby nie budzić sąsiadów. Zarówno patefon, jak i płyta zostały zdobyte w pracy, wygrzebane spośród staroci i rozlicznych surowców wtórnych. Gdyby nie wieczny silnik, Grubin nie słuchałby w ogóle muzyki, gdyż nakręcanie silnej sprężyny patefonu było zbyt uciążliwe. Zestaw płyt również był przypadkowy. Jedna z nich miała głębokie pęknięcie. Na tej właśnie płycie popularni niegdyś komicy Bim i Bom opowiadali anegdoty. O czym te anegdoty były, Grubin nigdy się nie dowiedział — z powodu silnego szumu i trzasków. Była również pieśń „Wołga, Wołga” w wykonaniu Szalapina, ale za to bez początku, longplay „Ulubione pieśni młodzieży radzieckiej — 72” oraz przedrewolucyjna pieśń,Transvaa! Transvaa! — kraju mój, cały w ogniu stoisz”.

Przy akompaniamencie smutnej transvaalskiej melodii zabrał się Grubin do wycinania na ziarenku ryżu „Pieśni o wieszczym Olegu”. Zajmował się tą ciężką pracą już prawie dwa lata i doszedł zaledwie do drugiej zwrotki. Wiedział już, że zabraknie miejsca na ostatnie wersy, ale pracy nie przerywał, gdyż był próżny i uważał się za zdolnego do większych dokonań niż Lewsza, który pchły podkuwał.

Praca posuwała się wolno, pod okularem szkolnego mikroskopu. Grubin zmęczył się, ale nie mógł oderwać się od zajęcia, które całkowicie go pochłaniało. Lustro stało przed nim, aby mógł od czasu do czasu rzucić nań okiem, w oczekiwaniu na przemianę.