W pokoju nie było hałasu, ale też i nie było cicho. Półgłosem rozpaczał śpiewak, Grubin wtórował mu szeptem, brzęczała mikrowiertarka, kruk czochrał się o skrzypiącą nogę stołu, pod łóżkiem krzątały się myszy, sennie pluskały złote rybki w akwarium. Zbliżał się świt. Grubin kończył właśnie rzeźbienie litery „c” w słowie „czarodziej”, gdy nagle coś go ukuło w serce, nastąpiła gwałtowna utrata przytomności, zawrót głowy. Grubin ocknął się po chwili i pełen podejrzeń spojrzał w lustro, ale spóźnił się.
Już był młody. Po dawnemu chudy, po dawnemu rozczochrany i dziko połyskujący oczyma, ale tak młody, jak nie był już od jakichś dwudziestu pięciu lat.
— Taak — powiedział. — Cholerne czarowniki!
Był niezadowolony. Eksperyment tak starannie przygotowany nie powiódł się. Potem jednak uspokoił się, dokładniej przejrzał się w lustrze i nawet sam sobie się spodobał.
— Tak — powtórzył zupełnie innym tonem, usiadł i zaczął rozmyślać.
Poczuł się w skórze człowieka, który wygrał dziesięć tysięcy rubli na obligację premiową. Oto pieniądze przyniesione z kasy oszczędnościowej, gruby plik dziesięciorublówek. Jest ich zbyt wiele, aby kupić nowy garnitur albo zapłacić zaległe komorne. Jest ich tak dużo, że chyba nie sposób ich wydać od razu na jakiś jeden bardzo cenny przedmiot. Wprawdzie w domu jest wiele wydatków, pilnych i nie cierpiących zwłoki, na które można przeznaczyć część wygranej, ale na tym właśnie polega psychologiczna perfidia okrągłej sumy, że dzielenie jej na drobne cząstki wydaje się być poniżające i nieprzyzwoite. Kupić dom? Pojechać na wycieczkę dookoła Europy? A po co nowy dom? Po co ta Europa? I człowiek zaczyna się miotać w pułapce bez wyjścia. Pieniądze przytłaczają, uciskają i zniewalają wolnego dotychczas człowieka.
Grubin wygrał dwadzieścia lat życia. Wygrał młodość. Na co przeznaczyć te lata, które spadły z nieba? Napisać na ziarenku maku „Słowo o pułku Igora”, żeby zamieścili o tym notatkę w tygodniku pod tytułem „Ogoniok”? Tak, trzy lata, nawet pięć lat można stracić na takie zajęcie. I ledwie Grubin o tym pomyślał, poczuł całkowity bezsens takiego pomysłu, odczuł go tak wyraźnie, że wygarnął spod mikroskopu zapisane ziarnko ryżu i wyrzucił je przez otwarty lufcik. Było ziarnko i nie ma ziarnka. Zdziobie go jakaś kura, nie czytając klasycznych strof. Cóż począć?
Jeszcze dwie godziny temu Grubin, nie dysponując młodością, mógł myśleć spokojnie i rozsądnie. Jeśli dostanie te lata, przeznaczy je na twórczą działalność wynalazczą. Nie będzie niczego zmieniał w swym trybie życia, tylko po prostu go przedłuży.
A teraz, zerkając w lustro na dwudziestoletniego rozczochrańca, stwierdził, że byłoby zbrodnią pozwolić życiu płynąć jego starym korytem. Wszak człowiek ma tylko jedno życie, trzeba więc zacząć je od początku. Zacząć pięknie i godnie, wyciągając nauki z wszystkich popełnionych kiedyś błędów. Wznieść się na wyżyny. Nie wiedział wprawdzie, jeszcze nie wymyślił, jak tego dokona, ale niepokój, żądza czynu, która zagnieździła się w jego sercu, nie pozwala dalej siedzieć w zakurzonym pokoju przed zakurzonym lustrem. Trzeba było brać się do roboty. Grubin zaczął nowe życie od tego, że otworzył szafę i wyjął z niej czystą odświętną koszulę, zapasowy podkoszulek i pasiaste skarpetki. Odzież używana dotychczas wydała mu się nieprzyjemna, a co najważniejsze, brudna. Zdumiewające, że wcześniej tego nie zauważał.
19
Sawicz obudził się nie od razu. Nigdy nie budził się od razu. Najpierw sny, obfite, kolorowe, traciły wyrazistość i prawdopodobieństwo. Już można było oddzielić siebie w tych snach od innych bohaterów, wznieść się ponad akcję i zrozumieć, że chociaż jest to sen podobny do rzeczywistości, to jednak jest to rzeczywistość pozorna.
Obok niego w łóżku, do obrzydzenia znanym i rozchwierutanym, cicho oddychała dziewczyna, zapomniana, świeża dziewczyna, przybyła z jakiegoś innego, starego, nieziszczalnego snu. Sawicz niemal na jawie słyszał ten oddech i zdumiał się sennie, że majak jest tak wyraźny.
Jego ręka odszukała ramię, krągłe i delikatne, i dołek nad obojczykiem. Palce zbiegły w dół i natknęły się na pierś. Pierś była równie świeża i jędrna, jak ramię, a twarda sutka — Sawicz we śnie widział, jak bardzo jest ona różowa — wymknęła się z palców. Dziewczyna jęknęła rozkosznie, poddając się bezwolnie pieszczocie męskich dłoni.
Sawicz obrócił się ku dziewczynie i ona również, posłusznie i nieśmiało — tak bywa tylko we śnie — zwróciła głowę w jego stronę i usta ich spotkały się. Sawicz drugą ręką przygarnął do siebie dziewczęce ciało, a dziewczyna wyszeptała: „Nie trzeba”.
Sawicz bał się przebudzenia, gdyż jakiś maleńki fragmencik mózgu już czuwał i krytykował: otwórz oczy, mówił, obudź się. Wanda już jest w kuchni, strzela garami, przez drzwi widać jej potężne plecy opięte pikowanym szlafrokiem. Zaraz odwróci się i powie porannym, poirytowanym tonem: „Dość tego wylegiwania, znów się spóźnisz”, i zacznie się kolejny dzień.
Ale sen na szczęście był silniejszy, nie odchodził i napawał radością. Brzuch dziewczyny był płaski i silny. Broniła się jeszcze, ale już wiedziała, że się podda — pragnęła Sawicza i jej ciało walczyło z rozsądkiem. Ręce splotły się na jego karku, przyciskały coraz silniej, wargi rozwarły się… Dziewczyna nagle krzyknęła, głośno i gardłowo, bo Sawicz był jej pierwszym mężczyzną i sprawił jej ból.
Taki dziwny i cierpki sen przyśnił się Sawiczowi. I skończył się.
Skończył się dlatego, że krzyk był. To właśnie krzyk obudził Sawicza. Otworzył oczy, do reszty zaplątany w myślach i odczuciach — bowiem sen nie odchodził, choć już nadeszła jawa.
Dziewczyna dygotała w jego objęciach, jej czarne włosy
zakrywały świat, jej paznokcie rozorywały mu plecy, a twarde sutki wpijały mu się w pierś.
Dziewczyna była znajoma. Tę dziewczynę znał tysiąc lat temu. I tysiąc lat temu już tak krzyczała, gdyż on był jej pierwszym mężczyzną. Tysiąc lat temu.
A kiedy wszystko się już skończyło i dziewczyna rozpłakała się, bo był jej pierwszym mężczyzną i sprawił jej ból, Sawicz zrozumiał, że jednak się obudził i nie śnił.
Wanda powiedziała:
— Co ty ze mną zrobiłeś?
I nagle uśmiechnęła się, pokazując błyszczące białe zęby, odrzuciła z oczu kosmyk włosów i rozkazała:
— Natychmiast pogładź się po łysinie.
Sawicz nie odważył się zignorować dziwnej zachcianki. Ręka dotknęła gęstych włosów. Łysiny nie było. Rozzłoszczony już uporczywością i natręctwem snu, jak dziecko uniósł rękę do oczu. To nie była jego ręka, choć właściwie ręka była znajoma, niegdyś to była jego ręka, ale teraz była to ręka cudza.
— Odwróć się — powiedziała Wanda. — I w ogóle wstawaj, trzeba zdjąć prześcieradło.
Sawicz posłusznie zamknął oczy. Wanda zeskoczyła z łóżka, pobiegła na bosaka do łazienki i krzyknęła stamtąd:
— Stary nie kłamał. Mój Boże, jak ja się cieszę! Potem głos dobiegł z sąsiedniego pokoju:
— Wielka szkoda, że nie uwierzyliśmy mu do końca. Nie spalibyśmy i moglibyśmy zobaczyć, jak to się stanie.
Roześmiała się głośno. Dodała:
— Nigdy bym ci nie pozwoliła tak zwyczajnie mnie wziąć. Mój Boże, dziewczęta całymi latami myślą o tej chwili…
Wtedy Sawicz wszystko zrozumiał. Uniósł się na rękach i zerknął w lustro. W pościeli, goły do pasa, siedział młody Sawicz, student Sawicz, rozczochrany i czerwony jak rak.
20
Starannie umyty w zimnej wodzie, z wyczyszczonymi do połysku białymi zębami, w pasiastych skarpetkach i świeżej białej koszuli szedł Grubin przez uśpione jeszcze ulice Wielkiego Guslaru, cieszył się rześkością powietrza, lekkością obłoczków nad rzeką, rozgłośnością ptasiego świergotu, skrzypieniem wozów ciągnących na targ i dalekim rykiem syreny statku.