Wania powiedział coś przez sen, a przerażony Korneliusz znieruchomiał na jednej nodze. Nagle ogarnął go strach, pragnienie wyrwania się z zamkniętego pomieszczenia, gdzie mogą go zobaczyć, zdziwić się, stwierdzić przemianę solidnego mężczyzny, ojca dzieciom w szczuplutkiego ośmioletniego blondaska. Zastanowić się nad sytuacją można będzie później…
Dziecięce ciałko marzło w spadającej z ramion koszuli i w spodniach od piżamy, które trzeba było przytrzymywać ręką, aby zupełnie nie spadły.
Udałow wygrzebał spod łóżka swoje buty i utopił w nich nogi. Pantofle były strasznie ciężkie i trzeba było końce sznurowadeł zawiązać pod kolanami. Najwięcej kłopotu sprawiały niebieskie spodnie. Jak by ich nie podwijać, wciąż były za długie, za obszerne i okropnie śmieszne. Korneliusza opanowało uczucie kompletnego osamotnienia na tym świecie.
Wania znów poruszył się w swym łóżeczku, a zza ściany dobiegło senne westchnienie Kastielskiej.
Udałow przystawił krzesło do okna, przepełznął na brzuchu przez parapet i zwalił się w łopiany pod ścianą…
Długo i bez celu włóczył się po pustych, chłodnych ulicach śpiącego jeszcze Guslaru. Kiedy wyprzedzały go rzadkie ciężarówki lub autobusy wyjeżdżające na trasę, przyciskał się do płotów, dawał nura w bramy i otwarte furtki. Szczególnie pilnie strzegł się przechodniów. W głowie kłębiły mu się mgliste, zawzięte i niekonkretne myśli. Należało kogoś pociągnąć, żeby ktoś poniósł konsekwencje i zaprzestał…
Udałow ukrył się wreszcie na skwerze obok cerkwi Paraskewy Płatnicy, w której mieściło się archiwum powiatowe. Tam zebrał myśli. Siedział w krzakach, niewidoczny z ulicy, i usiłował opracować plan działania. Wstające razem ze słońcem pracowite owady ufnie siadały mu na głowie i ramionach. Najbardziej ufne i nieostrożne Udałow rozgniatał, i myślał. Nisko przeleciał rozkładowy AN2 do Wołogdy. W kierunku bazaru przejechał źle nasmarowany wóz z prosiętami pokwikującymi w workach. Udałow myślał dalej. Można było wrócić do Heleny Siergiejewny j zagrozić zdemaskowaniem. A co będzie, jeśli oni odżegnają się od niego, jeśli to wszystko było z góry ukartowane? A skoro tak, to po co? A więc i zapadlisko było ukartowane? Ukartowane jako część gigantycznego spisku z udziałem Marsjan? Udałow poszedł na pierwszy ogień, a potem zacznie się przekształcanie w dzieci działaczy powiatowych, wojewódzkich i wreszcie funkcjonariuszy organów centralnych… Pójdzie tam, a oni wyprą się lub nawet zlikwidują niewygodnego świadka! Kto będzie szukał chłopczyka bez rodziców i meldunku? Przecież żona nie zechce rozpoznać w nim ślubnego małżonko. Może podnieść alarm? Pobiec na milicję? W takim stroju?… Pytań było wiele, ale odpowiedzi na razie brakowało.
Udałow zbił na ziemię przelatującą w pobliżu pszczołę, która przed śmiercią zdążyła jeszcze wbić mu żądło w dłoń. Dłoń spuchła. Ból, wędrując włóknami nerwowymi, dotarł do mózgu i po drodze przekształcił się w ślepy gniew, który uniemożliwiał trzeźwe myślenie i doprowadził do powzięcia nierozsądnej decyzji: natychmiast zawiadomić kogo należy, uderzyć w dzwon alarmowy. Wtedy oni będą się mieli z pyszna. Udałowa pozbawiono rzeczy mu najbliższej i najcenniejszej — ciała, które teraz będzie musiał ponownie hodować przez wiele lat, pokonując żmudnie poniżające szczeble dzieciństwa i młodości.
Udałow podniósł się gwałtownie z ziemi, przy czym opadły mu spodnie od piżamy. Pochylił się, aby je podnieść, i wtedy spostrzegł, że alejką o parę kroków od niego idzie chłopczyk w tym samym, co on obecnie wieku, z odstającymi uszami i perkatym nosem. Chłopczyk był ubrany w granatowe spodenki do kolan, a w ręku miał siatkę na motyle. Chłopczyk był zdumiewająco znajomy. Chłopczyk był Maksymkiem, rodzonym synem Korneliusza Udałowa.
— Maksym! — powiedział Udałow rozkazującym tonem. — Chodź no tutaj!
Jednak głos zawiódł Udałowa. Nie był głośny — był cienki.
Maksymek zdziwił się i przystanął.
— Chodź tutaj — powtórzył Udałow senior.
Chłopiec nie widział ojca zasłoniętego krzakami, ale w wołającym go głosie usłyszał ton człowieka dorosłego i nie ośmielił się sprzeciwiać. Jak zahipnotyzowany zrobił krok w stronę krzewów.
Udałow wyciągnął rękę, chwycił za sterczący do przodu kijek od siatki i przebierając rękami, choć spuchnięta dłoń bolała i piekła, zbliżył się do dziecka, jakby wspinał się po linie.
— Co ty tu robisz o tej porze? — zapytał pozbawiwszy syna możliwości ucieczki.
— Wybrałem się na motyle — odparł Maksymek.
Gdyby tę scenę obserwował ktoś postronny, kto w dodatku potrafiłby unieść się w powietrze, mógłby stwierdzić zdumiewające podobieństwo chłopców, trzymających za dwa końce siatki. Ale nikogo w pobliżu nie było.
— A gdzie matka?
W duszy Udałowa przebudziły się uczucia rodzinne, zrodzone przez wspomnienie aromatu porannej kawy i skwierczenia jajecznicy.
— Matka płacze — powiedział spokojnie Maksymek. — Ojciec od nas uciekł.
— Tak — mruknął Udałow i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że syn nie traktuje go jak ojca, że rozmawia z nim jak z rówieśnikiem, i że w ogóle nie ma już dawnego Udałowa. Jest po prostu niczyje dziecko. Zdał więc sobie z tego sprawę i ponownie zapłonął sprawiedliwym gniewem. Aby dać mu ujście, musiał złożyć ofiarę z syna.
— Zdejmuj spodnie — powiedział do chłopca.
Nie podtrzymywane już spodnie od piżamy znów opadły na ziemię i Korneliusz stał teraz przed synem w długiej koszulce gimnastycznej, podobnej do sarafanu lub nocnej koszuli.
— Idź sobie — powiedział chłopiec niepewnym tonem do swego sobowtóra. Nikt go dotąd ani razu nie obrabował i dlatego nie wiedział, co należy w podobnej sytuacji mówić.
Udałow senior westchnął i rąbnął syna w nos twardą piąstką. Nos natychmiast poczerwieniał, spuchł i uronił kropelkę krwi, która spadła na białą koszulkę.
— A co będzie ze mną? — zapytał dzieciak, który pojął już, że spodenki trzeba będzie oddać.
— Weźmiesz moje — odparł Udałow. — Moje są większe. Majtki też ściągaj.
— Bez majtek nie można chodzić — upierał się chłopczyk.
— Jeszcze ci mało? Zapomniałeś, jak ci przedwczoraj dałem w skórę?
Maksymek zdziwił się. Przedwczoraj od nikogo, poza ojcem, w skórę nie dostał.
Biała koszulka sięgała Maksymkowi tylko do pępka, wobec czego zasłonił się podniesionymi z ziemi, zwiniętymi spodniami od piżamy.
— Z tych spodni zrobimy ci trzy pary — powiedział łagodnie Udałow zakładając granatowe spodenki. — A teraz leć i powiedz Kseni, żeby się nie martwiła. Wrócę. Jasne?
— Jasne — odparł Maksymek, który niczego nie zrozumiał. Osłaniając się od przodu zwiniętą piżamą pobiegł ulicą, a jego bielutkie pośladeczki żałośnie podrygiwały przy każdym kroku wyzwalając w ojcu gorzkie uczucie osierocenia.
23
Dyżurny oficer komisariatu popatrzył na kobietę, która nieśmiało oparła się biustem o drewnianą, rozklekotaną barierkę. Łzy zostawiły na jej policzkach iskrzące się kryształki soli.
— Syna mi obrabowali — powiedziała interesantka. — Dopiero co. I mąż uciekł. Udałow. Z przedsiębiorstwa budowlanego. W jasny dzień, na skwerze.
— Zbadamy sprawę — powiedział oficer. — Tylko proszę po kolei.