Wreszcie Misza Standal… Misza Standal poprawił okulary, upodobnił się do młodego Czechowa odjeżdżającego w bohaterską ekspedycję na wyspę Sachalin i powiedział:
— Pieniądze można zdobyć.
— Jak? — zapytał Grubin zmęczonym głosem. — Liczymy już od pół godziny i wciąż wychodzi, że wszystkie nasze kapitały nie wystarczą na bilety. Nawet jeśli znajdzie się jakiś dureń, który kupi mój mikroskop, album z wierszami Puszkina należący do Milicy Fiodorowny i naszą odzież. Jak na złość wypłata dopiero za trzy dni, żadnych oszczędności, a Wanda Kazimirowna nie chce dać pieniędzy…
— Przecież mówię, że nie mam ani grosza — wykrzyknęła rozpaczliwie Wanda Kazimirowna. — Wszystko rozpożyczyłam.
No i nie staliśmy się młodzi, pomyślała Helena. Wanda była kiedyś zawołaną rozrzutnicą, beztrosko i wesoło wydającą wszystko, co do grosza. Była, ale nie jest. Tamta Wanda nie łgałaby, nie wymyślałaby nie istniejących pożyczek, bo nie znała jeszcze smaku pieniędzy.
— Odłożymy wyjazd? — zapytał Sawicz.
— Nie można — odparł Grubin. — Przecież sam pan wie.
Wygramolił się już spod stołu z garścią trocin, zeskrobanych z podłogi w miejscach, gdzie rozlał się płyn z rozbitej butli. Zamierzał je zbadać, określić skład cieczy.
— Przecież pan wie — powtórzył — że z każdą chwilą ślady eliksiru coraz bardziej wchłaniane są przez naszą krew. Za dzień lub dwa nic nie zostanie. Na podstawie czego moskiewscy uczeni będą pracować? Każda chwila jest droga. Albo wyjedziemy nocnym pociągiem, albo nie ma sensu w ogóle ruszać się z miejsca.
— Właśnie mówię — powiedział Standal — że pieniądze można zdobyć i to zupełnie oficjalną drogą. Zacznijmy od tego, że tyczące nas bezpośrednio wydarzenia miały miejsce nie gdzie indziej, lecz właśnie w mieście Wielki Guslar. A kto słyszał o naszym mieście? Historycy? Statystycy? Geografowie? A dlaczego? A dlatego, że Moskwa zawsze przywłaszczała sobie sławę innych miast. Ja sam pochodzę z Leningradu, ale dzisiaj uważam się już za guslarczyka. I wiecie, jaka jest sytuacja? W Teatrze Kirowa nie ma już prawie baletnic, bo zabrała je Moskwa. Drużyna piłkarska „Zenit” nie może odnieść żadnego sukcesu, bo Moskwa skaperowała co lepszych graczy. A dlaczego metro zbudowano u nas później niż w Moskwie? Bo wszystkie środki zabrała Moskwa. A Guslar w ogóle nie może marzyć o współzawodnictwie. A niby dlaczego nie mielibyśmy porywalizować? Zwróćmy się do naszej gazety!
— Słusznie, Misza — powiedziała Szuroczka. — A dawniej, w szesnastym wieku, Guslar prawie nie ustępował Moskwie. Iwan Groźny o mało nie przeniósł tu stolicy.
— Pięknie mówisz — odezwał się Ałmaz. — Miasto porządne, ale trochę za małe. Nawet jeśli ktoś odkryje tu środek na nieśmiertelność, to i tak nie da rady konkurować z Moskwą.
— Gazeta da nam pieniądze — kontynuował Standal — opublikuje pilny materiał, i w ten sposób będziemy już mogli pojechać do Moskwy. To chyba oczywiste, i Guslar zapisze się złotymi zgłoskami na kartach historii.
— No cóż — powiedział Ałmaz. — Spróbuj.
Standal błysnął okularami, omiatając wzrokiem audytorium. Zatrzymał wzrok na Milicy i powiedział:
— Milico Fiodorowno, pójdzie pani ze mną? Wzięlibyśmy pani album.
— Och, z prawdziwą przyjemnością — odparła Milica. — A redaktor jest młody?
— W średnim wieku — powiedział Standal powściągliwie.
Grubin uruchomił kabriolet, zabrał Sawicza i ruszył do domu, gdzie zamierzali zanalizować przesycone eliksirem drzazgi z podłogi. Razem z nimi pojechała Milica ze Standałern do redakcji i Szuroczka do pracy, do domu towarowego — i tak już spóźniła się o pół godziny. Lękała się gniewu kierowniczki działu, groźnej Walerii Lwowny, chociaż Wanda obiecała ją usprawiedliwić.
26
Zdjęcia, które fotoreporter przyniósł z fermy drobiarskiej, były do niczego. Należało je właściwie wrzucić do kosza, żeby redakcyjne myszy mogły zgadywać, gdzie jest rekordowa nioska, a gdzie tablica honorowa. Malużkin tak mu właśnie powiedział. Fotoreporter obraził się. Maszynistka zrobiła osiem skandalicznych literówek w pisemku, które trafi na biurko pierwszego sekretarza Komitetu Powiatowego. Malużkin porozmawiał z nią, maszynistka obraziła się, i teraz jej łkania dobiegające zza cienkiego przepierzenia bardzo go rozpraszały. Stiepan Stiepanow z wydziału rolnictwa, konsultant do spraw kultury, sprawdzał artykuł o malarzach-krajanach. Przepuścił straszliwego knota: artykuł informował, że Roerich był batalistą. Malużkin porozmawiał ze Stiepanowem i Stiepanow się obraził. Tuż przed przerwą obiadową połowa redakcji była śmiertelnie obrażona na naczelnego, co wypełniło serce Malużkina dojmującą goryczą. Sytuacja człowieka, mającego prawo słusznie obrażać podwładnych, wywyższa go i pozbawia prawa do ludzkich słabości. Malużkin sam zapragnął się na kogoś obrazić, aby zrozumieli, jak mu jest trudno.
Dzień był potwornie upalny. Zepsuł się wentylator, niedawno pomalowany parapet iskrzył się w słońcu i oślepiał, woda w karafce nagrzała się i nie gasiła pragnienia. Przed domem zahamował jakiś samochód. Kto to mógł przyjechać?…
Malużkin był patriotą gazety. Przez całe swe świadome życie był patriotą gazety. W szkole ciągle łapał dwójki, gdyż wieczorami przepisywał kaligraficznie listy do redakcji gazetki ściennej, w których zachęcał kolegów do dobrej nauki. Na wyższej uczelni często opuszczał randki j wykłady, bo właśnie w tym czasie dokarmiał pierożkami z marmoladą niedbałych grafików. Każdy nowy numer gazetki wywieszał osobiście, łamał w zdenerwowaniu pineski i długo wystawał w kącie, patrząc, czym i jak interesują się koledzy. Nowa płachta gazety wisząca w korytarzu była dla Malużkina najlepszą, najbardziej upragnioną nagrodą, która co prawda miała tę dziwną właściwość, że po jakimś czasie przestawała cieszyć, traciła swą wartość, wymagała zamiany. Malużkina można było porównać z mężczyzną, który stale i wiernie kochał kobiety w ogóle, ale nie potrafił zadowolić się jedną z nich, chociażby najlepszą.
Czasami wieczorem, kiedy uczelnia tajemniczo milkła i tylko na korytarzach gdzieniegdzie paliły się słabe żarówki, Malużkin zakradał się do pokoju rady zakładowej, gdzie za kasą pancerną starzały się zakurzone zwoje zeszłorocznych gazetek, wydobywał je, zdmuchiwał kurz, rozwijał na długim stole, przyciskał rogi ciężkimi przedmiotami, przyklejał odlepione brzegi notatek i przypominał wtedy donżuana, przeglądającego kolekcję ofiarowanych mu kiedyś fotografii z dedykacjami: „ukochanemu” i „jedynemu”.
Już wówczas, w młodości, Malużkin nauczył się obrażać na ludzi za to, że nie podzielają jego pasji, i obrażając się, obrażał podporządkowane mu na mocy decyzji rady uczelnianej dziewczyny, obrażał za niedostateczną miłość do gazety. Kiedy zaś przez fabryczną wielonakładówkę przebił się do prawdziwej prasy, nie utracił miłości do gazety i dlatego jeszcze częściej obrażał innych.
Z ludzi pokroju Malużkina wyrastają albo święci, luminarze nauki i dobroczyńcy ludzkości, albo drobni tyrani, drewniane piły, inkwizytorzy — wielkimi tyranami nie stają się nigdy, bowiem wielki tyran nie może mieć własnych pasji, gdyż tylko w takim wypadku możliwa jest prawdziwa, wielkość.
Przed obliczem redaktora stanął publicysta Standal.
— To ty przyjechałeś samochodem? — zapytał Malużkin. — Jakoś nie widziałem cię od rana.