— To przecież odkrycie — powiedział. — Sensacja na skalę światową. Trzeba napisać do Moskwy! Andronnikow jutro tu przyleci.
— Jakbyście się wszyscy zmówili! — oburzył się Malużkin. — Stiepanow, bądź człowiekiem! Skończymy wstępniak i będziemy dzwonić do Andronnikowa, Lwa Tołstoja, Puszkina, wypijemy po kuflu piwa, zrobimy wszystko, na co będziesz miał ochotę. A teraz posłuchaj: „Pełną parą idzie pielenie na kołchozowych polach naszego powiatu”. Czy to nie jest banalne?
Ale Stiepanow nie słyszał, podobnie jak kilka minut wcześniej Malużkin przestał widzieć i słyszeć Milicę Bakszt.
Stiepanow Stiepanowicz był zwariowany na punkcie Puszkina. Jego idee fixe była ambicja dowiedzenia się wszystkiego o wielkim poecie, poznania każdego słowa, odtworzenia każdego dnia jego życia. Gdy to już niemal osiągnął, cierpliwie czekał, aż los zlituje się nad nim i podaruje mu odkrycie w dziedzinie puszkinistyki, odkrycie przypadkowe, gdyż wszystkie pozostałe zostały już dokonane.
Minęło trzydzieści lat od chwili, gdy Stiepan Stiepanow znalazł na strychu starego domu pierwodruk „Eugeniusza Oniegina” i stał się żołnierzem maleńkiej międzynarodowej armii puszkinistów. Przez ten czas postarzał się, zdziadział, dorobił się dolegliwości wątroby i zadyszki, pochował żonę, sam wychował córkę Ludę i teraz zamierzał wydać ją za mąż, a odkrycia wciąż nie było. Ani sam Puszkin, ani jego krewni, ani przyjaciele dekabryści nie bywali w Wielkim Guslarze i nie zostawili tam pamiętników, dzienników i ustnych wspomnień. Ale Stiepanow wciąż szukał, odwiedzał zapomniane, zakurzone strychy, wydawał ostatnie grosze na bibliofilskie rarytasy, korespondował z Herakliuszem Andronnikowem i pastorem Gruenwaldem ze Szwajcarii, nauczył się dwóch języków zachodnioeuropejskich, nie zrobił kariery służbowej, a odkrycie wciąż nie przychodziło.
I oto teraz leżał przed nim nieznany wiersz Puszkina, który bez najmniejszych starań z jego strony wpadł mu w ręce.
Stiepanow ciężko podniósł się z krzesła i trzymając w wyciągniętym ręku album w safianowej okładce podszedł do okna, do światła, aby w słońcu przekonać się, że szczęście istotnie go nawiedziło, że jedno z największych odkryć w puszkinistyce w drugiej połowie wieku dwudziestego było właśnie jego udziałem.
— Siadaj — dopędził go głos Malużkina. — Posłuchaj: „Jednak w niektórych gospodarstwach tempo pielenia jest nie dość wysokie”… Albo może napisać po prostu:,niewysokie”? lub „niskie”?
— Kim jest ta dziewczyna? — zapytał Stiepanow.
— Jaka dziewczyna?
— Dziewczyna, która była u ciebie z Miszą Standalem.
— A skąd ja mogę wiedzieć? Sam ją zapytaj. Nie znam żadnej dziewczyny.
Malużkin też był człowiekiem pochłoniętym idee fixe. Jego ambicją życiową było uczynienie ze swej gazety najlepszego organu powiatowego w województwie.
— Tak — powiedział Stiepanow, strzepnął popiół i łupież z wygniecionych spodni, z trudem dopiął je na tłustym brzuchu i głośno śpiewając: „Uwolnij mnie, perska księżniczko”, wyszedł z gabinetu redaktora naczelnego, po czym, wciąż przyśpieszając kroku, słoniowym truchtem przebiegł korytarz i wypadł na ulicę.
Malużkin popatrzył za nim i śmiertelnie się obraził.
28
Milica ze Standalem dowlekli się do budki z piwem, przy której pod różnobarwnymi parasolami plażowymi stały chwiejne stoliki z błękitnymi plastykowymi blatami. Misza postał w kolejce i postawił na stoliku dwa kufle z wianuszkami cieplej piany. Był rozczarowany do życia i stracił ideały.
— Wygląda na to, że nasza misja nie zakończyła się sukcesem? — zapytała Milica.
— Popełniłem błąd taktyczny — powiedział Standal nie wiedząc jeszcze, na czym ów błąd polegał.
— Z początku bardzo mu się spodobałam — powiedziała Milica.
Standal, krzywiąc się niemiłosiernie, pił piwo.
— Trzeba będzie jechać wprost do Moskwy — powiedział. Wielki Guslar pozostanie nikomu nie znanym, zabitym deskami miasteczkiem. A oni będą sobie pluć w brody. Niech plują.
— Trochę jednak zasłynie — powiedziała Milica. — Przecież tu mieszkałam.
Uśmiechnęła się. Żartowała, bo chciała trochę Misze rozweselić. — Wszystko się ułoży — powiedziała.
— I nikt nie wierzy — ciągnął Standal. — Udałowowi nawet na milicji nie uwierzyli. A mnie w gazecie. Jakbyśmy byli jakimiś aferzystami. Na przykład Grubin popędził robić doświadczenia, żeby niczego nie zaniedbać, a i pani myśli nie tylko o sobie, prawda?
— O, tak! — powiedziała piękna Milica. — Proszę spojrzeć, tamten śmieszny pan do nas biegnie.
Przez plac, kręcąc na wszystkie strony głową, biegł bardzo tęgi mężczyzna, którego naga czaszka wyglądała z wianuszka szarych włosów, jak orle jajo z gniazdka. Miał mięsiste, aktorskie wargi i nos rzymskiego cesarza z okresu upadku imperium. Pod pachą ściskał wielki album. Cała jego postać, od brudnych butów poczynając, za co Malużkin wielokrotnie dawał mu reprymendy, a na obsypanej popiołem marynarce kończąc, stanowiła zdumiewającą mieszankę niepewności, nieśmiałości i nieposkromionej woli zwycięstwa.
— Niesie mój album — powiedziała Milica.
— To Stiepan Stiepanow! — wykrzyknął Misza Standal. — Nareszcie się zorientowali. Zrozumieli i teraz nas szukają. — Tutaj! — zawołał i zaczął machać ręką. — Tutaj jesteśmy, Stiepanie Stiepanyczu!
Ucieszony Stiepanow przytruchtał do stolika.
— A ja was szukam — powiedział opadając na krzesło. — Właściwie panią. Już bałem się, że nie znajdę, że to wszystko tylko mi się przyśniło.
— Jednak Malużkin pana przysłał — zapytał Standal twierdzącym tonem.
— Jaki znów Malużkin? Nic podobnego. On gwałtownie protestował. On sobie niczego nie uświadamia. Panienko, skąd pani ma ten album?
— To jest mój album — odparła Milica. Stiepanow drżącą ręką przysunął sobie kufel Standala i w zdenerwowaniu upił trochę piwa.
— A czy pani wie, co się w nim znajduje? — zapytał mrużąc swoje i tak już maleńkie oczka.
— Wiem, wpisywali się do niego przyjaciele i znajomi. Tiutczew, Fet, Dzierżawin, Sikomorski, Puszkin i jeszcze jeden taki, zapomniałam nazwiska.
— Puszkin, powiada pani? — Stiepanow był surowy i bezwzględny w dążeniu do prawdy. — A pani go czytała?
— Naturalnie. Miszeńka, czy w waszej redakcji wszyscy są tacy dziwni?
— Jeśli Stiepanycz nie zdoła przekonać naczelnego, to nikt tego nie potrafi zrobić — powiedział Misza, w którym obudziła się nadzieja.
— Nawet nie będę próbował — powiedział Stiepanow. — A czy panienka wie, że ten wiersz nie był nigdzie publikowany?
— Oczywiście! — wykrzyknęła Milica. — On przecież sam mi go napisał. Siedział, gryzł pióro, potrząsał czupryną. Nawet się z niego śmiałam. A wiersz pokazywałam tylko przyjaciołom.
— Tak — powiedział Stiepanow, sapiąc i dopijając piwo Standala. — A poważnie? Skąd panienka ma ten album?
— Proszę mu wytłumaczyć — powiedziała Milica. — Ja już nie mam siły do dzisiejszej młodzieży.
— Album to tylko mała cząstka tego, co usiłowaliśmy wbić do głowy Malużkinowi — powiedział Standal przysuwając sobie kufel Milicy. — Tu wcale nie chodzi o album.
— Misza, nie gadaj głupstw — powiedział Stiepanow.
— Chodzi właśnie o ten album. Nie może być rzeczy ważniejszej od niego.
— Stiepanie Stiepanyczu — powiedział Standal. — Przecież pan wie, jak bardzo pana szanuję. Nigdy z pana nie żartowałem. Proszę uważnie posłuchać i nie przerywać. Bardzo pana proszę, niech pan dosłucha, a potem dzwoni do domu wariatów albo po karetkę pogotowia…
Kiedy Standal zakończył opowieść o cudownych przemianach, na stoliku stała już cała bateria pustych kufli. Kupowała je i przynosiła Milica, która się nudziła, współczuła mężczyznom, była poczciwa i usłużna. Kioskarka już do niej przywykła i sprzedawała piwo bez kolejki, a żaden z mężczyzn stojących na słońcu nie oponował. Byłoby dziwne, gdyby ktoś zaoponował, bo przecież nikt przedtem nawet nie potrafił sobie wyobrazić takiej pięknej dziewczyny.