— Nie ma żadnego ryzyka — warknęła Wanda. — Co ja bym była warta, gdybym nie znała swoich ludzi? Masz notes?
— Mam.
— Daj mi go.
Wanda napisała krótki liścik, wyrwała kartkę i zwróciła notes Ałmazowi, który wzruszył ramionami i pomyślał, że każdy robi to, co uważa za stosowne. Po czym poszedł z Heleną do jej domu, a Wanda przed wejściem do parku zamknęła się w budce telefonicznej. Zadzwoniła do swojego gabinetu.
Telefon odebrała Waleria Lwowna.
— To ty, Lera? — zapytała Wanda.
— Ja.
— Poznajesz swoją dyrektorkę?
— Już nie wiem, kogo mam poznawać. Tu byli jacyś kanciarze. Chcieli francuskie pantofle, na ciebie się powoływali. Już pomyślałam, że masz kłopoty, rozumiesz?
— Niczego nie rozumiem — ucięła Wanda. — Jestem chora, leżę w domu. Zresztą nie o to chodzi. Wysłałam do ciebie siostrzenicę, a ty ją wygnałaś.
— Bo myślałam, że ona się podszywa.
— Rozumiem i wybaczam. Teraz ona wróci, a ty jej dasz parę pantofli, które są już załatwione. Pamiętasz, gdzie leżą?
— Jak mam nie pamiętać?
— No to świetnie. Co poza tym słychać?
— Nic specjalnego. Szurka Rodionowa z działu zabawek spóźniła się pół godziny i jeszcze chce się po obiedzie zwolnić.
— Zwolnij ją. Ma dziś egzaminy. Do zobaczenia.
— Nie choruj za długo.
Wanda Kazimirowna powiesiła słuchawkę i spokojnie wróciła do domu towarowego. Weszła na piętro do swojego gabinetu, gdzie siedziała Waleria Lwowna.
— Jeszcze raz dzień dobry — powiedziała głosem uprzejnym, ale nieco urażonym, jakim powinny mówić niesłusznie skrzywdzone krewne wielkiego człowieka.
Na biurku stało już przygotowane pudełko z pantoflami.
Człowiek niedoświadczony mógłby pomyśleć, że Waleria opętana magią telefonicznego rozkazu będzie rozpływać się w uprzejmości. Nic biedniejszego. Waleria udała, że jest pochłonięta studiowaniem faktur, na sekundę tylko oderwała od nich oczy, zakołysała koafiurą i powiedziała sucho:
— Kartkę!
Wanda uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdyż słusznie przypuszczała, że bez liściku żadnych pantofli nie dostanie.
Bez słowa podała kartkę.
Waleria przeczytała ją, przez dłuższą chwilę demonstracyjnie badała podpis zwierzchniczki, potem w milczeniu przesunęła pudełko w kierunku Wandy, i opuściła wzrok.
— Dziękuję ci, Walerio — powiedziała Wanda cofając się ku drzwiom, i nie potrafiąc oprzeć się chęci zakpienia dodała: — Jak twój chłop? Kiedy wczoraj przyszedł do domu?
Waleria popatrzyła na nią zdumionymi, a nawet nieco przerażonymi oczyma.
Wanda pożałowała swego żartu, bo Waleria znów mogła sięgnąć po swój gwizdek. Dlatego dodała pośpiesznie:
— Ciocia prosiła, abym się dowiedziała.
— Spotkamy się z nią, to pogadamy — powiedziała Waleria i długo patrzyła na wychodzącą siostrzenicę. Kiedy jej kroki umilkły na schodach, starannie schowała kartkę od Wandy: przyda się.
Helena omal nie zepsuła Wandzie jej triumfu, gdy kategorycznie odmówiła przymierzenia pantofli.
Ałmaz powiedział:
— Daj spokój, zakładaj, przecież nie będą leżały w szafie. A pieniądze oddasz później.
Wanda lekceważąco machnęła ręką.
Kiedy Sawicz zobaczył, że obie jego ukochane chodzą w jednakowych pantoflach, uznał to za igraszkę losu, a o prawdziwej przyczynie nigdy się nie dowiedział.
30
— Heleno Siergiejewno — powiedział Standol od drzwi, przepuszczając przodem Milicę i Stiepanowa — proszę powiedzieć z łaski swojej, kto poza panią głosował w ubiegłym roku za udzieleniem kredytów na konserwację cerkwi św. Serafina?
— Stiepanow — odpowiedziała Helena Siergiejewna.
— Poznałem — powiedział Stiepanow. — Nawet bez tego bym poznał. Pani w ogóle mało się zmieniła. Dzień dobry, Heleno Siergiejewno. Gratuluję reinkarnacji.
— Stiepanie Stiepanowiczu, jakże się cieszę! — powiedziała Helena. — Przynajmniej jeden żywy człowiek. Bo znaleźliśmy się w jakiejś fałszywej sytuacji.
— Poza dobrem i złem — powiedział Ałmaz Bity z podłogi. Akurat razem z Wanią budował kolejkę linową z nici, pudełek po zapałkach i najrozmaitszych drobnych przedmiotów. Nogi Ałmaza opierały się o ścianę i w ogóle było mu niewygodnie, ale inaczej nie dałby sobie rady z budową.
Stiepanow wypełnił pokój swym ogromnym ciałem i położył album na stole.
— Proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy współczucia — powiedział. — Dopiero co byłem świadkiem kolejnego niepowodzenia naszych młodych przyjaciół w redakcji. Co innego marzyć o kanarku na dachu leżąc na tapczanie, co innego zaś domyślić się, że to właśnie on sfrunął na parapet i wyciągnąć po niego rękę.
— Bity — powiedział Ałmaz podnosząc się z podłogi jak młody lew, wolno prostując potężne członki. — Jeden z winowajców tego zamieszania. Ale wcale nie żałuję.
— Pewnie, pewnie — zgodził się Stiepanow. — To bardzo szlachetne z pańskiej strony, że zgodził się pan podzielić z innymi takim interesującym sekretem.
— Z początku nie chciałem — powiedział Ałmaz. — Myślałem, że z tego mogą wyniknąć tylko kłopoty.
— A teraz? — zapytała Helena.
— Teraz za późno żałować. Ale kto mi odpowie, czy ludziom potrzebna jest nowa młodość? Do niej też trzeba się przyzwyczaić.
— A pan się przyzwyczaił?
— Nie od razu — odparł Ałmaz. — Prawdziwa młodość bywa tylko raz, dopóki się nie wie, co po niej nastąpi.
— Racja — zgodziła się Helena.
— Ale ty się nie martw — powiedział Ałmaz. — Zabiorę cię na Syberię, a tam znajdzie się odpowiednie zajęcie., Proszę mi powiedzieć — zwrócił się do Stiepanowa. — , Skoro pan już wie wszystko o naszych przygodach, czy zgodziłby się pan, jeśli zostałoby jeszcze nieco eliksiru, przyłączyć się do nas?
— Nie wiem — powiedział z namysłem Stiepanow. — Chyba jednak nie. Jestem zupełnie zadowolony z mojego wieku. Może tylko chciałbym nieco schudnąć. Nadmierna waga przeszkadza.
— To żaden kłopot — wtrącił Standal. — W Moskwie umieścimy pana w Instytucie Żywienia. Stanie się pan smukły jak Apollo. Będziemy mieli znakomite kontakty w świecie lekarskim. W ogóle wszystkie wielkie odkrycia z początku spotykały się z niedowierzaniem i oporami, wywoływały dyskusje, spory i tak dalej. Może, kiedy zjawimy się w Moskwie z receptą na wieczną młodość, z niepełną receptą, nie wszyscy nam uwierzą. A nawet ci, którzy uwierzą, uwierzą nie od razu.
— Ale ja przecież uwierzyłem! — wykrzyknął Stiepanow. — Co więcej, znając wasze przejściowe trudności finansowe, jestem gotów wam pomóc. Mam trochę oszczędności. Oddacie mi później, kiedy sytuacja się polepszy.
— To lubię — powiedział Ałmaz.
— Stiepan Stiepanycz jest puszkinistą — wyjaśnił Standal. — Uwierzył nam, kiedy obejrzał album.
— Tak, interesuję się twórczością Puszkina.
— Milica go znała — zauważył Ałmaz.
— Wie pan, że jakoś trudno mi było w to uwierzyć — wyznał Stiepanow. — Ale uwierzyłem.
— A ja jakoś się z nim nie zetknąłem — powiedział Ałmaz. — Chociaż byłem w owym czasie w Petersburgu i mógłbym uratować Puszkina.
— Cooo?! — Stiepanow opadł ciężko na krzesło, a Wania odskoczył do kąta, obawiając się, że krzesło natychmiast się rozpadnie i jego szczątki zbombardują obecnych.
— Zwariować można — powiedział Stiepanow. — Nigdy by mi coś takiego nie przyszło do głowy.
— Szkoda, że nie spotkaliśmy się wczoraj — odparł Ałmaz. — Byłem wtedy o wiele starszy.
— Ale proszę mi opowiedzieć o Puszkinie — błagał Stiepanow. — Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Pan wspomniał o możliwości jego uratowania, prawda? Czy to był żart?