Выбрать главу

— Ależ nie, on ma po prostu pecha — zaoponował Grubin.

— On oderwał się od własnego życia, a nie odnalazł się w nowym. Zupełnie jak ja. I co teraz? Rzucić się pod pociąg?

— Za daleko do kolei — powiedział Grubin. — Zdążysz się rozmyślić.

— To nie moja wina — powiedział Korneliusz nie mogąc powstrzymać się od płaczu. — Mnie wbrew mojej woli… Przyprowadzę świadków…

— Popatrz, jaki ten dzieciak podobny jest do twojego Maksymka — powiedział jeden z graczy w domino. — Jak dwie krople wody.

— Rzeczywiście — powiedziała kobieta wyglądająca przez okno na przeciwległym końcu podwórza.

— Przecież jestem twoim mężem! Korneliuszem! — płakał chłopczyk. — Wyglądam tak nie z własnej woli…

Korneliusz ruszył w stronę domu, aby wejść na górę i przyjąć karę pod własnymi drzwiami, lecz ironiczne okrzyki rozlegające się z tylu i śmiech dobiegający z otwartych okien skłoniły go do zatrzymania się. Stanął więc i wykrzyknął błagalnie:

— Nie śmiejcie się ze mnie! Przeżywam prawdziwą tragedię. Moje dzieci są starsze ode mnie. To nieważne, że zmieniłem się zewnętrznie. Ja z tobą, Matwieicz, przedwczoraj grałem w domino. Wygrałeś wtedy trzy partie z rzędu. Tak było?

— Wygrałem — powiedział wąsaty gracz. — A ty skąd wiesz o tym?

— Jak mam nie wiedzieć? — powiedział Udałow. — Przecież grałem z tobą w parze przeciwko Wasi i Kacowi. Nie ma go dzisiaj. To wszystko sprawa medycyny. Dokonano na mnie eksperymentu, zresztą za moją zgodą… Może to było bardzo cenne dla nauki, ale ja mam rodzinę…

— Głos wołającego na puszczy — powiedział Sawicz. — Wypędzą go.

Ksenia tymczasem zeszła na podwórko. W ręku trzymała wiklinową trzepaczkę. Maksymek szedł za nią z siatką na motyle.

— Chodź no tutaj — powiedziała. — Bliżej. Korneliusz opuścił głowę, uniósł do góry wąskie ramionka i podszedł. Ksenia chwyciła go za kołnierz koszuli i szybkim, sprawnym ruchem rozpiąwszy szeleczki ściągnęła spodenki, uniosła dzieciaka w powietrze i zamaszyście uderzyła trzepaczką.

— Aj! — powiedział Korneliusz. — Za co?

— Poczekałabyś z tym — poradził Matwieicz. — Może to rzeczywiście nauka.

— To ten! — cieszył się Maksymek. — Przylej mu jeszcze!

Nieoczekiwanie ręka Kseni, uniesiona do następnego klapsa, znieruchomiała w pół drogi. Zdumienie Udałowej było tak oczywiste, że całe podwórko zamarło. Ksenia wypuściła trzepaczkę i uwolnioną w ten sposób ręką ostrożnie dotknęła pupy chłopczyka. Na pośladku widniał duży brązowy pieprzyk w kształcie ludzkiego serca.

— Co to? — zapytała cicho Ksenia.

Korneliusz spróbował, wisząc w powietrzu, wykręcić głowę w ten sposób, aby zobaczyć własne plecy.

— Ludzie kochani! — powiedziała Ksenia. — Przysięgam na zdrowie własnych dzieci, że Korneliusz w tym samym miejscu miał identyczne znamię.

— Przecież mówiłem — rozległ się w martwej ciszy glos Matwieicza — że zanim zabierzesz się do bicia, powinnaś najpierw sprawdzić. Czego to nie bywa w epoce atomu!

— Ksenia, przypatrz się — powiedziała kobieta z przeciwka. — Człowiek rozpacza, a wiesz, że on ma pecha.

Korneliusz, który zaznał wstydu i bólu, sflaczał na rękach Kseni i zaczął gorzko szlochać. Ksenia objęła go, przycisnęła do obfitej piersi i szybko poszła do domu…

— Nie mogę już — powiedział nagle Sawicz.

— Co ci się stało? — zdziwił się Grubin.

— Idę.

— Dokąd?

— Zmęczyło mnie to wszystko, śmiertelnie zmęczyło.

Oczy miał znużone i puste. Studenci nie miewają takich

32

Około siódmej wieczorem wszyscy ponownie zebrali się w domu Kastielskiej. Przynieśli ciepłą odzież i rzeczy niezbędne w podróży. Grubin po zakończeniu doświadczeń przyprowadził samochód i zajął się przygotowaniem go do drogi na dworzec, który znajdował się w Biełojarze, o czterdzieści kilometrów od Guslaru. Automobil stał w ogródku za domem Heleny Siergiejewny i wolno pykał miedzianym kominem. Kółka niebieskiego dymu unosiły się ponad drzewami i można było pomyśleć, że w ogródku pyka fajkę jakiś leniwy palacz.

Sawicz postawił na ławce w sieni walizkę, wypchaną przeważnie rzeczami Wandy, i z niezrozumiałą dla siebie samego irytacją popatrzył, jak Helena z Wandą z zapałem zwężają sukienki i spódnice, jakby zapomniały o zastarzałej rywalizacji o jego serce. Westchnął i poszedł do ogródka, gdzie krzątał się Grubin.

— Co tam z Udałowem? — zapytał.

Grubin wygramolił się spod wozu, wytarł ręce szmatą i powiedział:

— Obawiam się, że nie starczy drewna. Trzeba będzie załadować je do bagażnika. Pytałeś o Korneliusza?

Koszula Grubina była pokryta plamami kurzu i smaru, we włosach sterczały strużyny drewna. Przypominał małego chłopca, który dostał na urodziny prawdziwy rower.

— Tak. Co słychać u Korneliusza?

— Przed wyjściem z domu wywołałem go na korytarz. Korneliusz jest w dobrym nastroju. Żona dała mu klapsa i przebaczyła. Wybierała się do nas, bo natchnąłem ją nadzieją, iż moskiewscy lekarze pomogą mężowi. Podaj mi klucz francuski.

— Gdzie on jest?

— Otwórz skrytkę na rękawiczki. Z przodu.

Sawicz zajrzał do wnętrza kabrioletu, znalazł mahoniową szufladę ze złoconą rączką i wysunął ją. W szufladzie leżał nastawny klucz do nakrętek i niewielka szkatułka oklejona czarnym aksamitem.

— A co tu jeszcze jest? — zapytał.

— Gdzie?

— Obok francuza.

— Nie wiem — powiedział Grubin. — Jeszcze nie badałem. Za mało czasu. Samochód zostawię u ciotki, która mieszka w Biełojarze. A jak wrócimy z Moskwy, rozbiorę go na części i z powrotem złożę. Wieczna maszyna. Ręczna robota. Teraz takich już nie robią.

Sawicz z trzaskiem odpiął zameczki w kształcie lwich pysków. Wewnątrz czarnej szkatułki leżała para pistoletów pojedynkowych. Oksydowane lufy płynnie przechodziły w rękojeści wygięte jak ogony przerażonych psów.

— Trzeba Milicę zapytać — powiedział Grubin nie interesując się szczególnie bronią.

Z takiego zabili Puszkina, pomyślał Sawicz podnosząc pistolet na dłoni, jak Hamlet czaszkę Yoryka. Lermontowa też. Odliczało się dziesięć kroków i opuszczało rękę dopóty, dopóki lufa nie znalazła się na jednej linii z piersią przeciwnika. Potem naciskało się spust…

— Ostrożnie — powiedział Grubin postukując czubkiem buta po przedniej oponie. — Bo jeszcze wystrzeli.

— Ciekawe, czy go się nabijało od przodu? — zapytał Sawicz.

— Młodzi ludzie, co tam znaleźliście? — powiedziała Milica, która wyfrunęła do ogródka z wiadrem w ręku. — Gdzie tu jest pompa?

Na widok perskiej księżniczki Grubin zapiął koszulę i zaczerwienił się.

— To są pistolety mojego teścia — powiedziała Milica. — Jak dziś pamiętam. Sawicz, błagam, proszę nie celować. Może pan trafić w Saszeńkę.

Sawicz odłożył pistolet na miejsce. Milica wcale nie bała się, że pistolet może rozerwać się w ręku Sawicza. I w ogóle Sawicz nikogo nie obchodził.

— Mila, nie denerwuj się — powiedział Grubin. — On nie trafi. A poza tym pistolety nie są nabite.

— Saszeńka, bardzo ci do twarzy z tym samochodem — powiedziała Milica. — Chciałabym cię zobaczyć w skórzanej kurtce i lotniczych okularach.

Z domu wyszli Ałmaz i Stiepan Stiepanowicz, pogrążeni w przyjaznej rozmowie.

— A ja mu wtedy powiedziałem — rozległ się bas Almaza — wasza wysokość może powiesić tych nieszczęsnych ludzi, których jedyna zbrodnia polega na tym, że są głodni, ale wówczas wasza wysokość nie zdoła ujść przed zemstą…

— Jeszcze jeden album? — wykrzyknął Stiepan Stiepanowicz na widok atłasowej szkatułki w rękach Sawicza.