— Nie — odparł Sawicz. — To są pistolety.
— Gdzie je znaleźliście? — zapytał Ałmaz.
— W samochodzie — odparł Grubin. — W skrytce na rękawiczki.
— To są pistolety mojego teścia — wyjaśniła Milica. — Staruszek lubił powtarzać, że lęka się rozbójników.
Na ganek wyszła Helena Siergiejewna i powiedziała:
— Milico! Panią tylko po śmierć posłać. Gdzie woda?
— Proszę mi wybaczyć — powiedziała Milica — ale dokonaliśmy ciekawego odkrycia. Saszeńka znalazł stare pistolety.
— To ja je znalazłem — powiedział Sawicz, gdyż było rzeczą niesłuszną przypisywanie znaleziska komuś innemu.
— Natychmiast je schowajcie — powiedziała Helena. — Przecież nie macie pozwolenia na broń.
— Lena, nie obawiaj się — odparł Ałmaz. — Taka broń może zainteresować jedynie zbieracza. Jak tam z waszymi przygotowaniami do podróży? Wkrótce musimy ruszać.
— Zaraz będziemy gotowe — powiedziała Helena Siergiejewna. — Nikita, oddaj pistolety Almazowi.
Helena patrzyła na Sawicza, który nie chciał rozstawać się z pistoletami, i dziwiła się sobie. Powinna widzieć tęgawego studenta o blond włosach i niebieskich oczach, poczciwego, obraźliwego, widziała zaś starszawego otyłego mężczyznę, jakby ów student dawno już umarł. Nawet poczuła rodzaj zawstydzenia, że poranne spotkanie przyprawiło ją o nieoczekiwane bicie serca.
Sawicz, jak gdyby odgadł myśli Heleny, cofnął się o krok od wyciągającego ku niemu rękę Ałmaza, nieprzyjaźnie powiódł wzrokiem po jego niedźwiedziej sylwetce i zapytał:
— Dlaczego?
— Trzeba — odpowiedział Almaz. — Oddamy je Stiepanowi Stiepanowiczowi, który umieści je w muzeum. A ty coś dzisiaj zaczynasz brykać. Młodość cię rozpiera?
— Ma pan całkowitą rację — wtrącił Stiepan Stiepanowicz. — Te pistolety mają wielką wartość historyczną.
Sawicz spojrzał na Helenę. Helena stała na ganku i niskie słońce oświetlało ją z boku, a łagodny wietrzyk przyciskał sukienkę do jej dziewczęcego ciała. Diana Łowczyni — pomyślał Sawicz. — Okrutna bogini…
— Siłą mam ci je odebrać czy co? — zapytał Ałmaz ironicznie.
Wielki czarny kruk sfrunął gdzieś z nieba, usiadł na gałęzi i krzyknął:
— Krrrew!
— Co tu robisz? — zapytał Grubin kruka. — Chcesz jechać z nami?
— Okropność! — wykrzyknęła Milica. — Ten ptak sprowadzi na nas nieszczęście!
— Brrrednie — powiedział kruk.
Sawicz cofał się przed nacierającym Ałmazem.
— Heleno, moje słonko, co mam z nim zrobić? — zapytał kpiąco Ałmaz. — Wybaczyć czy wyzwać na udeptaną ziemię?
— Nie żartujcie z bronią — powiedziała Helena surowym tonem. — Nikita, przestań się wygłupiać.
— Te pistolety mają co najmniej ze sto lat — powiedział Grubin. — Ląduje się je od przodu.
— Na udeptaną ziemię! — roześmiała się Milica. — Pamiętam, jak to bywało.
— Panowie, weźcie pod uwagę — powiedział Ałmaz — że ja trafiam na trzydzieści kroków w czerwiennego asa.
— W czerwiennego asa — powtórzył Sawicz jak zahipnotyzowany. — W samo serce.
Milica podbiegła, odebrała Sawiczowi szkatułkę i powiedziała:
— Będę waszym sekundantem. Bez sygnału nie strzelać. Dwanaście kroków. Walczycie o serce pięknej damy.
— Wcale nie potrzebuję walczyć — powiedział Ałmaz patrząc na Helenę — bo serce i tak zabiorę.
Całkiem możliwe, myślał Sawicz, że sto lat temu gdzieś niedaleko cofał się w kierunku zarośli inny mężczyzna, taki sam jak ja, ale inny. Narażono na szwank honor ukochanej kobiety. Kobiety, która nigdy nie będzie do ciebie należeć, lecz dla której gotów jesteś umrzeć. Zamiast automobilu stała kareta. Czarna kareta. Ale kobieta została utracona. Utracona dwukrotnie, gdyż jeśli nawet człowiek wróci na rozdroże, zdobędzie prawo wyboru innej drogi, droga ta mimo wszystko zaprowadzi go w to samo miejsce.
— Dawno już tak nie stałem z pistoletem. Odzwyczaiłem się — powiedział Ałmaz odbierając broń z rąk Milicy, poczym sprawnie odciągnął twardy kurek. — Przygotuj się, kornecie.
— A czy pojedynkował się pan kiedyś? — zapytała Szuroczka, która biegała po bilety do miejskiej kasy i wróciła w najgorętszym momencie.
— Dwukrotnie, kochanie — odparł Almaz. — Dwukrotnie.
— I oba razy o kobietę?
— Nie, oba razy o poważne sprawy. O kobietę walczę po raz pierwszy — powiedział Ałmaz, obrócił się ponownie do Heleny i poprosił: — Ofiarowałabyś mi chusteczkę na pamiątkę…
— Ałmazie Fiedotowiczu! — powiedziała surowo Helena.
– Żartuję.
Sawicz ścisnął ciepły, poręczny uchwyt pistoletu i poczuł, jak zrasta mu się z dłonią, a ręka zaczyna się wolno unosić, bowiem trzeba, aby pierś przeciwnika i lufa broni znalazły się na jednej linii.
Ałmaz nie spieszył się. Podrapał się pistoletem za uchem i powiedział obojętnie:
— Sawicz, zapomniałeś odwieść kurek. W ten sposób broń ci nie wystrzeli.
Sawicz usłuchał.
— Mocniej ciągnij — powiedział Ałmaz. — Na razie go zabezpieczyłeś. Tak, teraz jest w porządku. Celuj. Wiesz jak?
— Wiem — powiedział Sawicz.
W głowie przewalały mu się skłębione myśli. Upadnę, to znaczy on upadł brocząc krwią, upadł na trawę, a krew splamiła mu koszulę, zobaczę, to znaczy on zobaczy zrozpaczone oczy Heleny, rozkochane oczy Heleny, utracone na zawsze oczy Heleny…
— Pali — krzyknęła Milica.
Almaz, któremu ta zabawa już się nieco znudziła, wprawnym ruchem przesunął lufę w górę i w bok, żeby przypadkiem kogoś nie postrzelić, i szczęknął kurkiem. Opuścił rękę i chciał już odejść, kiedy Sawicz krzyknął:
— Stój! Mój strzał!
Sawicz dostrzegł uśmiech przeciwnika, ale nie potrafił się zatrzymać. To był pojedynek i jeden z nich musiał zginąć.
Grzmotnęło, pistolet szarpnął się w ręku. Pocisk, który spokojnie przeleżał w lufie ponad sto lat, gwizdnął nad uchem Ałmaza i zniknął, strąciwszy po drodze gałązkę z drzewa. Helena rzuciła się ku Ałmazowi, stojąca na ganku Wanda wyrzuciła w przerażeniu ręce do góry. W oddali rozległ się czyjś wrzask, i zaległa cisza.
Zamilkły nawet ptaki i pszczoły.
— Nie sądziłem — powiedział Sawicz upuszczając pistolet na trawę — że on wystrzeli. Przecież jest taki stary.
— Bałwan — powiedział Ałmaz.
— Prawdziwy pojedynek — powiedziała lekkomyślna Milica. — Ałmaz ma prawo do strzału. Heleno Siergiejewno, proszę nie płakać. On i tak by nie trafił z tej odległości.
— Przepraszam — powiedział Sawicz.
Rozpaczliwy wrzask, który rozległ się w chwili wystrzału za furtką, zbliżał się coraz bardziej. W ogródku zjawił się Udałow. To właśnie on był źródłem owego wrzasku.
— Zostałem zabity! — oświadczył.
— Do czego to podobne? — zapytała Ksenia Udałowa wchodząc za mężem do ogródka.
Udałow był bez spodenek. Spodenki niosła za nim żona. Na biodrze Udałowa widniał siniak. Ksenia pokazała wszystkim kulę.
— Wyjęłam ją ze spodni — powiedziała. — Złożę skargę.
Sawicz odwrócił się na pięcie i uciekł do sieni, odepchnąwszy stojącą w drzwiach Wandę. Zapragnął, żeby zrobiło się ciemno.
— Oddaj spodnie — powiedział Udałow do żony biorąc się. w garść. — Nie jestem smarkaczem.
33
Wieczór był wietrzny i zapowiadał zmianę pogody. W samochodzie ulokowano najpierw kobiety i dzieci. Ksenia z Udałowem na kolanach usiadła obok kierowcy. Grubin chciał tam umieścić również Milicę, ale Wania, którego trzeba było wziąć do Moskwy, żeby oddać mamie, stanął okoniem. On również chciał być przy kierownicy i Helena Siergiejewna musiała się z nim przenieść na przednie siedzenie. Wania natychmiast zaczął dokazywać i zaczepiać Udałowa, a Ksenia, współczując mężowi, zerkała z irytacją na cudzego dzieciaka.