— Ja nikomu nie powiem. Przysięgam, że nikomu nie powiem! — płakała Milica, — Saszeńka, powiedz mu, że ty też nikomu nie powiesz!
— Istotnie nikomu nie powiemy — potwierdził Misza Standal, który przeraził się, że znów zobaczy zgrzybiałą staruszkę Bakszt.
— Młody człowieku — powiedział Przybysz z Kosmosu i wyrzutem w głosie. — Doskonale rozumiem, że panu osobiście nic nie zagraża. Mogłoby się wydać, że z pańskiej strony nie będzie żadnych przykrych niespodzianek. Zapomniał pan jednak, że mogę czytać myśli. Ałmaz Fiedotowicz zapewne powiedział wam o tej mojej umiejętności. Pańskie myśli kryją w sobie podstęp i oszustwo. Ma pan nadzieję, że uwierzę, pozostawię was w spokoju, a potem będziecie mogli kontynuować podróż. — Obrócił się w stronę Grubina i powiedział szybko: — Proszę wyjąć rękę ze szkatułki. Pistolety i tak nie są nabite. Nie zdoła mnie pan zabić, a jeśli nawet, to na moje miejsce przyjdą inni i odbiorą wam młodość. To będzie sprawiedliwe.
— Babciu, nie słuchaj wujka — powiedział Wania. — Taka mi się bardziej podobasz.
— Moja decyzja jest nieodwołalna — powiedział człowiek. — Osobiście wam współczuję. Nie jestem okrutny i wierzę, że w swoim czasie, za kilkaset lat, wasi potomkowie…
— On blefuje! — powiedział nagle Grubin bardzo głośno. — Ałmaz, nie słuchaj go. On blefuje. Nigdy nie zmusi nas do przełknięcia swoich antytabletek i antykropli.
— Nie — odparł człowiek — nie oszukuję was. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie będziecie chcieli zażyć odtrutki. Mam inny sposób na przywrócenie sprawiedliwości.
W jego rączce pojawił się czarny aparat, przypominający rewolwer z obciętą lufą. Z aparatu wytrysnął zielony promień, rozpylił się w powietrzu, zalśnił miękkim seledynem w oparach mgły i ogromnym ciężarem zwalił się na ludzi. Grubin zatrzymał się w pół skoku, Ałmaz i Standal zwalili się na zimny asfalt, utonęli we mgle, a perska księżniczka urwała na wysokiej nucie rozpaczliwy krzyk…
Ale świadomość jeszcze nie zgasła. Myśli galopowały, skakały przez przeszkody, odliczały ostatnie sekundy.
Helena widziała własne ręce, przyciskające Wanię do piersi. Ręce były młode i silne, więc drętwiała z przerażenia, że zaraz osłabną, pokryją się zmarszczkami.
Milica szeroko otwartymi oczyma patrzyła na przednią szybę kabrioletu, która wyglądała jak czarne lustro. W tym zwierciadle widziała miękki owal twarzy i kruczoczarne włosy spływające na ramiona. Te włosy wypadną, wyblakną, podbródek uniesie się do góry i głębokie bruzdy przeorzą kąciki zapadniętych ust. Milica błagała zapomnianego Boga, aby zesłał jej szybką śmierć, żeby umarła, zanim nastąpi straszliwa przemiana.
Ałmaz zamknął oczy. Spowijająca go biała mgła była materialna i ciężka. Pomyślał z żalem o rzece. Wyobraził ją sobie: i brzegi obramowane brudną pianą, i pożółkłe krzewy na brzegach, i ryby pływające w zrudziałych falach białymi brzuchami do góry. Przyrzekł rzece, że ją uratuje. Nie dotrzymał słowa. Mimo wszystko wróci tam, bo do śmierci zostało mu jednak jakieś kilka dni.
Grubin z nienawiścią myślał o swoim pokoju zawalonym rupieciami, o życiu wśród tych rupieci, ale ziarenka z przerwaną w pól słowa „Pieśnią o Wieszczym Olegu”, które wyrzucił kurom, wcale nie żałował.
Wandę nawiedziła dziwna myśclass="underline" bolała nad tym, że nigdy nie przespaceruje się po Moskwie w modnej sukience i nie będą się za nią oglądać nieznajomi, przystojni mężczyźni.
Grubinowi przyszła do głowy jeszcze jedna myśl. Nie odważył się dotąd dotknąć perskiej księżniczki, a teraz było za późno, i nie było sił, żeby odwrócić głowę, żeby na zawsze zapamiętać…
Łzy toczyły się po policzkach Szuroczki. Twarz miała mokrą i gorącą, ale nie mogła jej obetrzeć. Tak bardzo chciała pocieszyć Helenę Siergiejewnę…
A Helena wyobraziła sobie rzekę, nad którą mogłaby mieszkać z Almazem. Teraz, kiedy miała pewność, że „to się nie spełni, mogła się. do tego przyznać…
Zielony promień ustąpił miejsca żółtemu i myśli zgasły.
35
Człowieczek odrzucił na bok, w mgłę, niepotrzebny już aparat, który unicestwił działanie eliksiru. Sprawiedliwości stało się zadość… Ruszył w stronę samochodu i po drodze przestąpił przez nieruchome ciało Ałmaza.
Człowieczek był smutny. Odebrał myśli tych ludzi i przeklinał chwilę, w której podarował Ałmazowi sekret młodości. Gdyby wówczas wiedział, że nie tylko on sam zapłaci najwyższą cenę za chwilę słabości…
Dorosły, gruby Udałow zsunął się z kolan tęgiej kobiety, swojej żony, a jego głowa oparła się na krawędzi karoserii. Człowieczek ostrożnie uniósł tę głowę za rzadkie, jasne włoski i wpatrzył się w zadartonosą, zamyśloną twarz. No cóż, Udałow szybko pogodzi się z powtórnym przeobrażeniem, bo przywykł do dziwnych historii. Myślałby kto! Był dziś ośmioletnim chłopczykiem i znowu stał się kierownikiem komunalnego przedsiębiorstwa budowlanego.
Człowieczek zajrzał na tylne siedzenie. Sawicz, który siedział na walizkach oparty plecami o Stiepana Stiepanowicza, przypominał teraz swego sąsiada. Na twarzy prowizora zastygł wyraz skrzywdzonego dziecka, jakby do ostatniej chwili nie mógł się zdecydować, czy zajście na drodze jest dobre dla niego, czy też nie.
— No cóż — powiedział głośno człowieczek. — Spełniłem swój obowiązek.
Już niemal zupełnie się ściemniło, a mgła zaczęła przelewać się przez wierzch samochodu. Gwiazdy mrugały na granatowym niebie w szczelinach między szarymi chmurami. Wiatr wyginał wierzchołki świerków, co sprawiało wrażenie, jakby drzewa wzdychały i szeptały tajemniczo pochylając się ku sobie.
Człowiek przeniósł wzrok na Milicę, chociaż nie chciał tego robić, gdyż obawiał się, że nie zniosła swego nieszczęścia i umarła.
Milica siedziała z głową odrzuconą na oparcie skórzanej kanapy, a jej piękna twarz była spokojna, jakby w ostatniej sekundzie pogodziła się z losem. Krucze włosy spływały po policzkach i zwijały się w pukle na stromej piersi. Długie rzęsy czarnymi półkolami podkreślały bladość policzków.
— To niemożliwe! — wykrzyknął człowieczek.
Obok Milicy, niezręcznie pochylona ku Sawiczowi, siedziała młoda Wanda.
Człowiek bezceremonialnie odsunął Udałowa i zajrzał w twarz Heleny Siergiejewny. Kastielska była młoda, tak samo młoda, jak pięć minut temu.
— Co, nie udało się? — zapytał kruk podrywając ślą t maski.
Człowiek machnął ręką na ptaka, odbiegł od samochodu, pochylił się, zniknął we mgle i zaczął na oślep szukać Ałmaza. Wreszcie go wymacał i uniósł za ramiona. Ramiona były ciężkie, pełne, skóra zaś gładka i jędrna.
— To niemożliwe — powtórzył człowiek prostując się.
W tej samej chwili skończyło się działanie promienia i ludzie odzyskali przytomność.
Milica przede wszystkim dostrzegła dorosłego Udałowa, który usiłował wstać z podłogi u stóp swojej żony. Zobaczyła go i rozpłakała się, lękając się przenieść wzrok na Saszeńkę i nie śmiejąc nawet poruszyć ręką. Wanda zaś zobaczyła męża i gorzko krzyknęła.
Z mgły, niczym bajkowy rycerz z morskiej fali, wyłonił się Ałmaz Bity. Poklepał się po ramionach, przeciągnął i zapytał:
— No cóż, wędrowcze, nie udało ci się?
Człowiek pobiegł wzrokiem za jego spojrzeniem, dostrzegł smukłą sylwetkę Heleny, usłyszał glos Wani: „Wszystko w porządku, babciu, nie martw się. Jesteś tak samo ładna”. Wtedy powiedział:
— Zrobiłem wszystko tak, jak powinienem zrobić.
— Nie udało się! — wrzasnął kruk.