Sądzę — ciągnął człowieczek rzeczowym tonem — że do poprzedniego stanu wrócili jedynie ci osobnicy, którym młodość była niepotrzebna. Pozostali podświadomie potrafili przeciwstawić się działaniu żółtego promienia.
— Dobra, dobra, pewnie się lepiej na tym znasz — rzucił pobłażliwie Ałmaz. — No i jak, Udałow, teraz jesteś zadowolony?
— Zadowolony — odpowiedziała za niego Ksenia i nie mogąc powstrzymać się od płaczu, zaczęła powtarzać: — Wrócił mój zajączek, wrócił. Niech cię dotknę.
— Daj spokój, daj spokój — mruknął Udałow zażenowany tym, iż żona używa słów zastrzeżonych dla sytuacji intymnych. — Przecież mówiłem, że wszystko się ułoży.
— Chyba dobrze się stało — powiedział Stiepan Stiepanowicz.
— Ale to przecież niesprawiedliwe — zaoponował Sawicz. — Za co właśnie mnie to spotkało? Przecież pragnąłem pozostać młody nie mniej niż Wanda lub Helena.
— Nie martw się, mój drogi — powiedziała mu Wanda i jej białe zęby błysnęły w ciemności. — Kocham cię. Taki nawet jeszcze bardziej mi się podobasz.
— Zrobiłem wszystko, co mogłem — powiedział raz jeszcze człowiek z kosmosu cofając się ku skrajowi lasu i rozsuwając gałęzie świerków. — Odlatuję, Ałmazie Fiedotowiczu, mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy. W bardziej sprzyjających okolicznościach.
— Dziękuję ci — powiedział Ałmaz.
— Nie ma za co — odparł człowiek.
— Proszę się nie gniewać za kłopot, który panu sprawiliśmy — powiedziała Szuroczka.
— Drobiazg.
— Dziękuję za Korneliusza — powiedziała Ksenia. — Bo co bym zrobiła z trzema dzieciakami bez męża?
Człowiek uśmiechnął się smutno i rozpłynął w ciemności.
36
W jakieś dwadzieścia minut później Grubin ponownie zaczął dorzucać do paleniska. Musiał się spieszyć, żeby zdążyć na moskiewski pociąg. Krzątał się przy kotle, a Milica trzymała świeczkę osłaniając jej płomyk przed wiatrem. Palce przeświecały różowo, a oświetlona od dołu twarz stała się zagadkowa. Grubin kręcił głową i Amaz zaczął gderać, żeby zajął się robotą zamiast gapić się na księżniczkę.
— Zaczekam tu na ciebie — powiedział Sawicz do żony. — Jedźcie sami. Muszę pomyśleć, przemyśleć bardzo wiele rzeczy.
— On ma kompleks niższości — poskarżyła się Wanda Helenie, bo niby komu miała się poskarżyć? — Różnica wieku między nami nie jest znów taka wielka. Mamy przed sobą co najmniej dwadzieścia lat szczęśliwego pożycia. Powiedz, Lena, czy jestem złą żoną?
— Nie namawiaj go — powiedziała Helena Siergiejewna. — Niech zostanie.
— A jak popełni samobójstwo?
— Nie popełni — powiedział Ałmaz.
— Nie lubię, kiedy się o mnie mówi jak o nieobecnym — powiedział Sawicz i odwrócił się, żeby odejść, ale Wanda go dopędziła.
Udałow obejmował Ksenię w talii i mówił do Grubina gorączkowym tonem, jakby stal na peronie u drzwi odchodzącego pociągu:
— Powiem naszym, sąsiadom z domu, żeby się nie denerwowali, i rybki będę karmił. Za światło zapłacę, nie bój się. I za mieszkanie. Oddasz po powrocie. Pisz listy, Sasza. Szkoda, że nie wypiliśmy na drogę.
— Ciągle tylko o jednym myślisz — powiedziała Ksenia czule. — Nic, tylko byś pił.
— Pewnie się bardzo bałeś, Saszeńka? — zapytała Milica zdmuchując świecę.
— Nie — odparł Grubin z udawaną beztroską. — Pamiętałem, że mamy w walizce próbki eliksiru. Powtarzałem w duchu tabliczkę mnożenia, żeby Przybysz z Kosmosu nie przeczytał moich myśli. W najgorszym razie odłożylibyśmy młodość na jakieś dwa lub trzy lata.
— Ja bym nie zdążyła — powiedziała Milica takim tonem, jakby chodziło o kogoś innego.
— Pisz, nie zapominaj — powtórzył Udałow gładząc się dłonią po brzuchu, rozkoszując się solidnością swego dorosłego ciała. Ubrany był w piżamę Sawicza, gdyż spodenki Maksymka rozleciały się na strzępy podczas powtórnego przeobrażenia.
— Pisz, Nikitka — powiedziała Wanda wsiadając do samochodu. — Na poste restante. Jak tylko przyjadę, natychmiast wyślę do ciebie telegram.
Samochód sapnął i ruszył.
Wanda uniosła się z kanapy i obejrzała się za Sawiczem. Sawicz nie odwracając głowy odchodził we mgłę.
Udałow i Ksenia objęci stali po pas we mgle i machali rękoma na pożegnanie.
Oni też rozpłynęli się we mgle i w łoskocie tłoków.
Samochód płynął rzeką mglistych oparów.
Przez nieboskłon przemknął odlatujący statek kosmiczny, nie wyróżniając się niczym spośród innych sputników i rakiet.
37
Około trzeciej nad ranem pociąg zbliżał się do Wołogdy. Za oknami rozpościerał się nieśmiały letni brzask, a drzewa odsuwały czarne listowie od rozpędzonych wagonów. Za uchylonymi, żeby nie było tak duszno, drzwiami przedziału wzdychali, przewracali się z boku na bok, pojękiwali przez sen pasażerowie z Wielkiego Guslaru.
— Chodźmy zapalić na pomost — powiedział Ałmaz.
— Ja nie palę — odparła Helena.
— No to po prostu postoisz ze mną.
Drzwi na pomost otwarły się zamaszyście, w uszy uderzył stukot kół wagonu. Na pomoście było znacznie chłodniej.
— Zdumiewająca historia — powiedziała Helena. — Nigdy bym w nią nie uwierzyła, gdyby ktoś mi opowiedział. Dlaczego właśnie ja? Przecież na świecie żyje trzy miliardy ludzi i wielu oddałoby wszystko, żeby znaleźć się na moim miejscu.
— Zwyczajna loteria — odparł Ałmaz zaciągając się z przyjemnością tanim papierosem. — Szczęśliwy los.
— Ten los nie dla wszystkich okazał się szczęśliwy.
— Milionową wygraną też można przepić albo przegrać w karty, a potem powiesić się z rozpaczy.
Zamigotały żółte gwiazdki latarń i pojawiła się rozległa, ciepła, jasna plama stacyjki. Pociąg nieco zwolnił.
— Co będzie dalej? — zapytała Helena. — Co będzie z nami?
— Chcesz zajrzeć w przyszłość? Mogę ci w tym pomóc.
— Jesteś również jasnowidzem?
— Jeśli człowiek żyje tak długo, jak ja, wszystkiego może się nauczyć.
— Wobec tego opowiedz, co będzie ze mną.
— Twoją przyszłość jest najłatwiej przewidzieć. Wyjdziesz za mnie. Nie teraz jeszcze, ale za rok. Pojedziesz na Syberię. Będziesz uczyć dzieciarnię w szkole. Urodzisz mi syna.
— Nie jesteś jasnowidzem — oburzyła się Helena — tylko wstrętnym uwodzicielem, wykorzystujesz ufność naiwnej panienki.
— Chciałaś słuchać, więc się nie oburzaj — odparł Ałmaz. — Ja się nie zmienię. Taki już mam charakter, że nadal będę urządzał awantury, narażał się na kłopoty, dyskutował, gdy nie trzeba, nie słuchał, kiedy należy słuchać, Słowem, najbliższe sto lat będę miał wypełnione po brzegi.
— To brzmi przekonywająco — uśmiechnęła się Helena. — Ten wariant mi się podoba. A teraz opowiedz o innych.
— O innych? Nasz przyjaciel Sasza Grubin zajmie się nauką. Stanie się w końcu członkiem korespondentem Akademii Nauk. I dziwakiem. Im będzie starszy, tym bardziej będzie dziwaczał. Stanie się typowym roztargnionym profesorem, co to kalosze zakłada nie na tę nogę i wychodzi na deszcz bez kapelusza. A jego małżonka będzie wybiegać za nim na ulicę i wykrzykiwać: „Sasza, co ja mam z tobą zrobić?”
— Milica?
— Co tu ma do rzeczy Milica? Milica za niego nie wyjdzie. Odfrunie i utonie w wirze moskiewskiego życia. Kupi sobie nowy sztambuch, a jakiś poeta napisze w nim wiersz o czarnych oczach perskiej księżniczki.
— O Sawiczach nie mów, sama wiem — powiedziała szybko Helena.
— Nie wiesz. Niedługo z sobą pożyją. Uciekną od siebie. Sawicz będzie za tobą wzdychał, przysyłał okolicznościowe życzenia. On chyba najgorzej na tym wszystkim wyszedł: i ciebie nie zdołał odzyskać, i Wandę straci.