Выбрать главу

— Ach! — wykrzyknął tłum.

Ale Wani nic złego się nie stało. Właśnie w tym momencie wędrowało do góry krzesło. Wania spotkał się z nim w pół drogi, miękko wylądował i po paru sekundach powrócił na powierzchnię.

Jednak upadek Wani stał się przyczyną innych wydarzeń.

Ku zapadlisku rzucili się prowizor Sawicz, starzec pachnący wodą kolońską, Misza Standal i Udałow, który zrozumiał, że jego koszmarne przeczucia zaczynają się sprawdzać. Ta czwórka zderzyła się nad dziurą, przeszkadzając sobie nawzajem w chwyceniu dziecka. Udałow, najbardziej pechowy, wpadł na starca, stracił równowagę i jak worek kartofli zwalił się w dół.

W bałaganie, wywołanym powrotem Wani i zniknięciem Udałowa, wonny starzec nieoczekiwanie chwycił jedną z butli, odrzucił bukszpanową laskę, która boleśnie uderzyła prowizora, i podrzucając wysoko kolana zaczął biec ulicą. Helena Siergiejewna przyciskała do piersi wcale nie przestraszonego Wanię i nie widziała tej sceny.

Prowizor Sawicz chciał krzyknąć: „Stój!”, ale pomyślał, że to nie wypada. Tylko Misza Standal zorientował się w sytuacji i rzucił się w pogoń. Starzec już zniknął w bramie domu.

Podwórko było otoczone wysokim płotem. Starzec zna — j lazł ślą w pułapce. Na widok Standala, nie wypuszczając butli z rąk, przycisnął się do ściany. Ciężko oddychał, wciągając powietrze jak herbatę — z siorbaniem.

— Proszę to wziąć — powiedział. — Zażartowałem. Tylko niech pan nie rozbije. Standal zwlekał.

— Proszę mnie nie dotykać — powiedział starzec surowo. — Niech pan weźmie butlę i wraca.

W jego oczach zapłonął taki wściekły gniew, że Standal nie odważył się oponować. Wziął butlę, ciężką i ciepłą od słońca, odwrócił się na pięcie i wyszedł na ulicę. Zaraz też napotkał resztę pogoni. Kroczył szybko, zdecydowanie, i ludzie posłusznie ruszyli za butlą. W takim samym porządku powrócili nad zapadlisko. Tymczasem Grubin z operatorem koparki wyciągnęli Udałowa, który złamał rękę. Pierwszej pomocy udzielono mu w aptece.

Zdobycz zaniesiono do muzeum, jako że znajdowało się niedaleko i chętnych do pomocy było pod dostatkiem. Przodem szła Helena Siergiejewna. Prowadziła za rękę Wanię i niosła jedną z książek, cieńszą od pozostałych i bardziej postrzępioną. Za nią sunął Misza Standal z dwiema butlami. Ciemny płyn pluskał w nich i rozkołysywał Misze. Aparat fotograficzny podskakiwał między Butlami i bił go w pierś. Potem szli pionierzy z Szuroczka na czele. Każdemu z nich dostał się do niesienia jakiś przedmiot. Pochód zamykał Edik z krzesłem. Właściwie powinien przystąpić do pracy, ale zwierzchnik ze złamaną ręką został odniesiony do apteki, a piwnica była tak wielka, że najpierw należało rozebrać strop i dopiero później zasypać ziemią, którą zresztą należało dopiero przywieźć.

Muzeum było zamknięte, bo personel miał akurat wolny dzień. Dozorczyni jednak wyszła z kluczami, gdyż pozostała wierna starej dyrektorce — zbyt wymagającej, ale za to wykształconej.

Helena Siergiejewna poszła wprost do gabinetu dyrektora. Tam też złożono znaleziska, częściowo na podłodze, częściowo zaś na skórzanej kanapie dla gości. Kiedy wszyscy wyszli, Helena Siergiejewna jeszcze z godzinę siedziała w gabinecie, przeglądając książki i odcyfrowując napisy na etykietach przyklejonych do butli. Potem dwie małe butelki zamknęła w kasie pancernej, a ze sobą zabrała postrzępiony brulion. Wonią wciąż marudził, domagał się lodów. Helena Siergiejewna była zamyślona i ze zdumieniem kręciła głową, wspominając dopiero co przeczytane teksty.

8

…Sawicz nałożył Udałowowi łupki i zapytał, czy zdoła sam dojść do szpitala na prześwietlenie. Udałow czuł się bardzo źle. Leżał w pokoju, gdzie przygotowywano lekarstwa. Obie młodziutkie farmaceutki współczuły mu i jedna z nich przyniosła wody, a druga strzykawkę, żeby zrobić zastrzyk przeciwbólowy. Ale Udałowa ta troskliwość wcale nie wzruszała. Mdliło go od zapachu lekarstw, którego ani prowizor, ani dziewczęta nie zauważali, bo przywykli. Grubin wciąż rozglądał się, przypatrywał się chemikaliom stojącym na półkach i na wszelki wypadek notował w pamięci. Sawicz zadzwonił po pogotowie. Karetka przyjechała z opóźnieniem, bo musiała kluczyć zaułkami — zapadlisko zagradzało przejazd. Udałow wciąż usiłował wydawać dyspozycje, ale głos odmawiał mu posłuszeństwa. Wydawało mu się, że mówi, ale wszyscy słyszeli tylko niewyraźne jęki i posłusznie kiwali głowami, żeby uspokoić chorego. Korneliusz, otumaniony zastrzykiem i mdłościami, był pewny, że nie zasypane w porę zapadlisko zaczyna się osuwać i pochłaniać okoliczne domy. Oto do wnętrza ziemi spełzł dom towarowy i ekspedientki z Wandą Kazimirowną na czele wyskakują tylnym wyjściem, usiłując ratować niektóre towary z działu jubilerskiego. Za domem towarowym — Korneliusz zobaczył to jak na jawie — zapada się pod ziemię cerkiew Paraskewy Płatnicy. Chwała Bogu, że przynajmniej nie zdążył jej pomalować i Materiały archiwalne, zmiecione przez kataklizm, wytryskują z wąskich okien i niczym białe łabędzie ulatują w guslarskie niebo. Naprzeciw archiwum zjeżdża w przepaść Technikum Rzeczne. Solidne budynki klasztorne opierają się przyciąganiu ziemskiemu, gną się, zawisają nad przepaścią. Barczyści uczniowie chwyciwszy za liny starają się pomóc swym pokojom internatowym i klasom, lecz na próżno — liny pękają jak nitki, chłopcy padają pokotem na ziemię i klasztor wraz ze złotymi kopułami zapada się w otchłań. A później okoliczne domy z wyraźną ochotą skaczą w dół, nikną z dziwnym bulgocącym dźwiękiem… Korneliusza najbardziej przeraża moment, kiedy zapadlisko dotrze do rzeki. Oto pękła tama, fale rzeki burzą się i pienią zalewając głębie. Już gdzieniegdzie obnażyło się dno, stare omszałe sumy wysuwają miękkie wąsy z płytkich kałuż. Nie ma jui miasta — na jego miejscu rozlewa się jezioro, po którym w płaskodennej łódce (skąd się ta łódka wzięła?) płynie Korneliusz wraz z przewodniczącym Powiatowego Komitetu Wykonawczego. Obaj płaczą, a fale kołyszą łódkę… kołyszą… kołyszą… Korneliusz Udałow stracił przytomność. Grubin odprowadził Udałowa do karetki pogotowia, uścisnął dłonie prowizora i dziewcząt farmaceutek, przykazał lekarzom aktywnie walczyć o życie i zdrowie sąsiada, po czym ruszył do domu.

Pierwsza sprawa była najtrudniejsza. Należało zawiadomić żonę Udałowa o nieszczęściu. Grubin zapukał do jej drzwi.

— No i jak? — zapytała Ksenia Udałowa nie odwracając się od płyty kuchennej, bo akurat robiła obiad. — Wymieniliście?

— Korneliusz trafił do szpitala — powiedział Grubin bez żadnych wstępów.

— Ach!

Żona Korneliusza upuściła kawałek mięsa, który przeleciał obok garnka i trafił wprost do wiadra na odpadki. Sąsiedzki kot złapał mięso i uciekł z nim na podwórze, ale Ksenia nawet tego nie zauważyła.

— Co z nim, ja tego nie przeżyję — powiedziała.

— Nic strasznego — Grubin postarał się złagodzić cios. — Zwichnął rękę, no, może co najwyżej jakieś tam lekkie pęknięcie kości.

Ksenia patrzyła na Grubina okrągłymi, rozwścieczonymi oczyma i nie wierzyła mu.

— A dlaczego nie przyszedł do domu? — zapytała.

— Musiał pójść do szpitala, bo kość mogłaby się źle zrosnąć. Ale lekarze mówią, że nie będzie żadnych komplikacji.

Ksenia wciąż nie wierzyła. Ściągnęła fartuch, rzuciła go na podłogę i fartuch miękko opadł w dół, zachowując kształt jej potężnego brzucha. Ruszyła na Grubina niczym puma, której chcą zabrać małe. Miała zamęt w głowie. Z jednej strony nie wierzyła Grubinowi i była przekonana, że chce ją uspokoić, a w rzeczywistości z Udałowem jest źle, bardzo źle. Jednocześnie, znając męża, podejrzewała spisek, pobyt Udałowa w piwiarni, a może nawet, co gorsza, w izbie wytrzeźwieli. Do tej pory Udałowowi nic podobnego się nie przytrafiło, ale przy jego pechu powinno się obowiązkowo przytrafić.