Kiedy w dwa lata później urodził się jego drugi syn, Tommy, „Życie, które warto przeżyć” miało już na koncie dwie nagrody krytyków i jedną Emmy. Wtedy właśnie kierownictwo sieci zaproponowało, by akcję serialu przenieść do Kalifornii, co by ułatwiło zarówno dalszy jej rozwój, jak i uprościło sprawy produkcyjne. Poza tym według nich serial „duchem tam należał”. Dla Billa była to dobra wiadomość, dla Leslie, jego żony, wręcz przeciwnie. Leslie zamierzała wrócić do pracy, i to nie jako jedna z wielu tancerek na Broadwayu. Przez dwa i pół roku patrzyła na Billa opanowanego obsesją na punkcie serialu i miała już dość. Podczas gdy on dzień i noc pisał o kazirodztwie, ciężarnych nastolatkach i romansach pozamałżeńskich, ona wróciła do swego zawodu i teraz miała zamiar uczyć baletu w szkole Juilliarda.
– Co takiego? – Znad niedzielnego śniadania Bill ze zdumieniem wpatrywał się w żonę. Przecież dobrze im się powodziło, mieli udane dzieci, zarabiał masę pieniędzy i o ile wiedział, wszystko szło dobrze. Aż do tego poranka.
– Nie mogę, Bill. Nie jadę. – Leslie patrzyła na niego spokojnie piwnymi oczami, równie łagodnymi i dziecięcymi jak wówczas, gdy się poznali. Po raz pierwszy zobaczył ją przed teatrem, w ręku trzymała torbę ze strojem do tańca. Miała dwadzieścia lat, pochodziła z północnej części stanu Nowy Jork. Zawsze była uczciwą, miłą i bezpretensjonalną, łagodną istotą o wyrazistych oczach i dyskretnym swoistym poczuciu humoru. W pierwszym okresie znajomości często się śmiali, do późnej nocy rozmawiali w ponurym i zimnym mieszkaniu, które wynajmowali, dopóki Bill nie kupił pięknego strychu w SoHo. Specjalnie dla niej urządził w nim pokój do tańca, by mogła ćwiczyć w domu i nie musiała chodzić do sali baletowej. A teraz Leslie nagle oświadcza, że wszystko się skończyło.
– Ale dlaczego? Co ty mówisz, Leslie? Nie chcesz wyjechać z Nowego Jorku?
Bill nic nie rozumiejąc patrzył, jak jej oczy wypełniają się łzami. Na ułamek sekundy odwróciła głowę, a gdy znów na niego spojrzała, serce ścisnęło mu się z bólu. W jej wzroku malowały się gniew, rozczarowanie i porażka. Po raz pierwszy zobaczył to, co powinien był dostrzec wiele miesięcy wcześniej, i z przerażeniem zadał sobie pytanie, czy Leslie jeszcze go kocha.
– O co chodzi? Co się stało?
Jak mógł tego nie widzieć? Jak mógł być aż tak głupi?
– Nie wiem… ty się zmieniłeś… – potrząsnęła głową. Długie czarne włosy zawirowały wokół jej twarzy niczym ciemne skrzydła upadłego anioła. – Nie, to nie tak… zmieniliśmy się oboje.
Leslie głęboko odetchnęła i spróbowała wytłumaczyć, o co jej chodzi. Przynajmniej tyle była mu winna po pięciu latach małżeństwa i dwójce dzieci.
– Zamieniliśmy się miejscami. To ja zawsze chciałam zostać gwiazdą na Broadwayu, tancerką, której się powiodło, a ty chciałeś tylko pisać mądre, wewnętrznie spójne awangardowe sztuki o życiu. A tu nagle zacząłeś… – Leslie przerwała na moment, smutno się uśmiechając. – Zająłeś się czymś bardziej komercyjnym, co w dodatku stało się twoją obsesją. Przez jakieś trzy ostatnie lata myślisz wyłącznie o serialu: czy Sheila wyjdzie za Jake’a? czy Larry rzeczywiście usiłował zabić matkę? czy Henry jest homoseksualistą? czy Martha jest lesbijką? czy opuści męża dla kobiety? czyim naprawdę dzieckiem jest Hilary? czy Mary ucieknie z domu? a jeśli tak, to czy wróci do narkotyków? czy Helen jest nieślubnym dzieckiem? czy wyjdzie za Johna? – Wymieniając bliskie Billowi imiona Leslie wstała i zaczęła chodzić po pokoju. – Prawda jest taka, że oni doprowadzają mnie do szaleństwa. Nie chcę więcej o nich słyszeć. Nie chcę z nimi mieszkać. Chcę wrócić do normalnej, prostej i zdrowej egzystencji, do dyscypliny, jaką narzuca taniec, do radości z uczenia innych. Chcę prowadzić zwykłe, spokojne życie bez wszystkich tych wymyślonych bzdur.
Leslie smutno patrzyła na Billa, który walczył ze łzami. Był głupcem. Poświęcając czas swym wyimaginowanym przyjaciołom, tracił ukochane osoby i nawet o tym nie wiedział. Mimo to nie mógł obiecać, że zrezygnuje, sprzeda pomysł serialu i wróci do pisania sztuk, o których wystawienie musiał błagać. Jak mógłby teraz to zrobić? Kochał swój serial, dzięki niemu czuł się dobrze, miał poczucie własnej wartości i siły. Chyba jakaś ironia losu sprawiła, że żona chce go opuścić. Dzięki serialowi Bill zrobił wielką karierę, Leslie zaś tęskniła do lat, kiedy przymierali głodem.
– Przykro mi. – Bill usiłował zachować spokój i rozsądek. – Wiem, że przez ostatnie trzy lata praca pochłaniała mnie bez reszty, ale czułem, że muszę mieć na wszystko oko. Gdybym pozwolił, żeby ktoś inny zajął moje miejsce, serial mógłby stracić na wartości i zamienić się w jedno z tych głupawych sentymentalnych widowisk, od których skóra cierpnie. Nie mogłem na to przystać i pewnie dlatego serial jest wewnętrznie spójny. Czy zgodzisz się ze mną, czy nie, Les, ludziom właśnie to odpowiada. Co oczywiście nie znaczy, że muszę pracy poświęcać cały czas. Sądzę, że w Kalifornii sprawy ułożą się inaczej… bardziej profesjonalnie, metodycznie. Chyba będę mógł częściej przebywać w domu. – Już teraz Bill tylko czasami pisywał scenariusze, choć o wszystkim decydował.
Leslie z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Za dobrze go znała. Tak samo było, gdy pisał sztuki. Zwykle przez dwa miesiące pracował bez wytchnienia, nie myśląc o niczym innym, ledwo jedząc i śpiąc, lecz wówczas jego zaangażowanie uważała jeszcze za czarujące, a poza tym trwało tylko kilka tygodni. Teraz zmieniła zdanie. Miała już powyżej uszu jego obsesji i maniackiego dążenia do doskonałości. Wiedziała, że Bill kocha ją i chłopców, lecz nie tak, jak by pragnęła. Leslie chciała męża, który szedłby do pracy na dziewiątą i wracał o szóstej, a potem miał czas, by z nią porozmawiać, pobawić się z dziećmi, pomóc w przygotowaniu obiadu i zabrać ją do kina. Nie chciała męża, który pracuje całą noc, a o dziesiątej rano wyczerpany i zły wybiega pośpiesznie z domu ze stosem notatek, pisemnych poleceń i zmian w scenariuszu pod pachą, by zdążyć na próbę o wpół do jedenastej. Takie życie było zanadto męczące i po trzech latach miała już go dość. Jej cierpliwość się wyczerpała. Leslie czuła, że jeśli kiedykolwiek jeszcze usłyszy słowa „Życie, które warto przeżyć” lub imiona bohaterów bezustannie przez Billa obracane, wpadnie w histerię.
– Leslie, kochanie, proszę, daj nam szansę… daj mnie szansę. W Los Angeles będzie nam wspaniale. Pomyśl tylko, nigdy więcej śniegu ani złej pogody. Chłopcom to się spodoba. Możemy chodzić z nimi na plażę, możemy mieć własny basen, możemy zabierać ich do Disneylandu…
Leslie jednak wciąż przecząco potrząsała głową. Za dobrze go znała.
– Nie, to ja będę mogła zabierać ich na plażę i do Disneylandu, a ty będziesz pracował, całą noc wymyślając sposób na usunięcie jakiejś postaci z serialu, uczestnicząc w próbach i emisji albo gorączkowo pisząc od nowa jakiś odcinek. Kiedy po raz ostatni byłeś z chłopcami w zoo czy jeśli już o tym mowa, gdziekolwiek indziej?
– Dobrze… w porządku… za dużo pracuję. Jestem okropnym ojcem, draniem, fatalnym mężem, ale na miłość boską, Les, przez lata byliśmy biedni jak mysz kościelna, a teraz możesz mieć wszystko, na co ci przyjdzie ochota, tak samo jak chłopcy. Stać nas na wysłanie ich do dobrych szkół, możemy dać im to, co zawsze pragnęliśmy im dać, mogą pójść na studia. Czy to takie straszne? W porządku, mamy za sobą ciężki okres, teraz powodzi nam się lepiej, a ty chcesz odejść, zanim będzie bardzo dobrze? Co za świetne wyczucie czasu. – Patrzył na nią oczyma pełnymi łez. Wyciągnął ku niej rękę i dodał: – Kocham cię, dziecinko… proszę, nie rób tego…