Выбрать главу

Nie wiadomo dlaczego ujrzała starą, dobrą guwernantkę, która nauczyła czytać najpierw ją, a potem mniejsze siostry; guwernantka coś opowiadała, żywo gestykulując, wymachując ręką trzymającą gęsie pióro. Potem to widziadło zatarło się, a w zamian przyszło inne — pałacowy park, wczesny poranek, wilgotne od rosy liście, pachnie mokra trawa, a ona stoi na polanie i czeka na kogoś, kto powinien przyjść — ale nie nadchodzi… I kiedy oczekiwanie staje się nieznośne — poruszają się trącone czyjąś ręką gałązki w głębi parku, deszczem opada na ziemię rosa i ten, długo oczekiwany, zjawia się.

Juta widzi z początku tylko ciemną sylwetkę między pniami drzew, potem pnie rozstępują się — i zwycięsko uśmiechając się na polankę wychodzi Ostin.

Juta patrzy jak zaczarowana — i nie może oderwać wzroku. A Ostin podchodzi coraz bliżej, jego błękitne oczy jaśnieją, wyciąga ręce, jakby chciał wziąć Jutę w objęcia.

Sen urwał się.

Juta siedziała na stopniach kręconych schodów, na jej rozanielonej twarzy rysował się błogi uśmiech. Nogi jej zdrętwiały, posiniała z zimna skóra pokryła się gęsią skórką — ale to wszystko nie miało już znaczenia.

Sen był proroczy. Ostin przyjdzie.

Kulejąc, potykając się co krok, Juta ruszyła na oślep, znowu błąkając się po korytarzach zamku.

Arman oderwał brodę od stołu — zasnął siedząc i teraz, na wpół śpiąc, jeszcze nie rozumiał, co go obudziło.

Spróbował się podnieść — i zamarł w połowie ruchu. Daleki dźwięk, dosyć przyjemny i dlatego jeszcze bardziej niespodziewany w tych ścianach, wydobył się z niewiadomego źródła i Arman aż otworzył usta ze zdziwienia. Mara?

Przypomniał sobie ze zdziwieniem, że dźwięk ten słyszał już w swoim śnie, ale tam był zrozumiały i sensowny. Sen jednak minął. Dźwięk natomiast… Powtórzył się. Arman wyszarpnął włos z głowy.

Minuty ciągnęły się w ciszy, zanim dźwięk znów się pojawił. Wtedy Arman z niespodziewaną lekkością wyskoczył z fotela i rzucił się w labirynt przejść.

Ruszał się pewnie i bezszelestnie, zamierając, kiedy dźwięk cichł i znowu ruszając, kiedy rozbrzmiewający dźwięk wskazywał mu kierunek. U progu Sali Organowej uderzył go potężny, dziwnej urody akord.

Ostatni skok — i zasapany, trochę oszołomiony Arman wdarł się w osadę muzycznej kakofonii.

Jeszcze topniały w powietrzu ostatnie nuty. Z lękiem rozedrgały się kryształowe flaszeczki, trącając jedna drugą, ale dźwięki ich zetknięć w ogóle nie przypominały tych czarownych, dziwnych, które przywiodły Armana do Sali Organowej.

Zatrzymał się. Rozejrzał się uważnie. Muzyczny wielkolud milczał, jakby chciał zachować swoją tajemnicę; w komnacie na pierwszy rzut oka nikogo nie było.

Na pierwszy rzut oka.

Arman groźnie zmarszczył brwi. Warknął strasznym głosem:

— Wychodź.

Odpowiedzią była cisza i nawet flaszeczki, które bojaźliwie pobrzękiwały, zaczęły powoli cichnąć.

— Wychodź — powtórzył Arman złowieszczo. — Lepiej będzie, jak wyjdziesz.

Żadnej odpowiedzi. Armanowi wydało się, że srebrne rury muzycznego potwora zsuwają się szczelniej, żeby ukryć kogoś, kto się za nimi przyczaił.

Arman odwrócił się, jakby zbierając się do wyjścia, ale na progu komnaty, gwałtownie się obrócił:

— No?! Mam sam po ciebie iść, czy jak?

Zdawało mu się, że w głębi konstrukcji coś się poruszyło.

— Liczę do pięciu — oświadczył kategorycznie. — Potem wołam szczury i one zjedzą ciebie po prostu w twojej zacisznej kryjóweczce. Raz.

Cisza.

— Dwa — Arman skrzyżował ręce na piersiach. — Trzy.

Tak, tam za szeregiem srebrnych rur, ktoś się chował. Teraz spryciarz znowu się poruszył i od razu zachwiało się grono kryształowych kulek.

— Cztery — kontynuował Arman.

Powoli, niechętnie, ciągle za coś chwytając i o coś zaczepiając, na światło wyłaził ktoś oblepiony kurzem i pajęczynami od głowy do bosych stóp.

— Pięć — nieubłaganie zakończył Arman i przed nim stanęła Juta — księżniczka Werchniej Konty.

Łachmany, w jakie przeobraziła się balowa suknia, mogłyby przynieść ich właścicielce niemały majątek, gdyby przyszło jej na myśl prosić o miłosierdzie na miejskim rynku.

Włosy potargały się a wąska twarz wychudła, przez co długi nos zdawał się wprost olbrzymi.

Długo mi przyjdzie czekać na wyzwoliciela, pomyślał Arman.

Księżniczka patrzyła na niego spod oka, a w jej ciemnych oczach był strach, ale nie było paniki.

— I co teraz zrobimy? — Zainteresował się Arman z fałszywą dobrodusznością. — Co zazwyczaj robi się z brankami, które próbują ucieczki? Zdaje się, że wrzuca się je do studni ze żmijami? Hę?

Juta najeżyła się jeszcze bardziej. Powiedziała cicho i z godnością:

— Czy ja wam obiecywałam, że nie ucieknę? To moje niezbywalne prawo… Każdemu więźniowi dozwolone jest uciekać, jeśli go źle strzegą…

Arman nastroszył się:

— Źle strzegą? A jak tobie udało się uciec, księżniczko?

Odpowiedzią było dumne milczenie.

Arman obszedł brankę dookoła, zastanawiając się na głos:

— Drzwi były zamknięte zaklęciem. Czy możesz zrozumieć zaklęcia, księżniczko? Przecież o zaklęciach ty, księżniczko, nie możesz mieć żadnego pojęcia. Może wylazłaś przez szczurzą norę, albo przez jakąś inną dziurkę?

Juta prychnęła — oburzenie na jakiś czas zdławiło w niej strach:

— Moglibyście lepsze zaklęcie dobrać, drogi panie smoku! Ja te drzwi otwieram i zamykam jak u siebie w domu…

Oczywiście od razu pożałowała swoich słów, bo Arman nieprzyjemnie wyszczerzył zęby:

— Że co?

I wziąwszy Jutę za ramię, popchnął do otwartych drzwi Sali Organowej, zatrzasnął te drzwi przed jej nosem i wymamrotał przez zęby:

— Horra-harr…

Juta spoglądała za nim spod oka.

— No — uśmiechnął się Arman — teraz pokaż, księżniczko, jak ty to robisz. Otworzysz — ułaskawię.

Juta wzruszyła ramionami, kpiąco na niego spojrzała i przemówiła niby od niechcenia:

— Rraha-rroh…

Drzwi skrzypnęły i otworzyły się. Juta przekroczyła próg, jakby miała zamiar dumnie się oddalić.

— Ludzie nie posługują się tym zaklęciem — głucho odezwał się za jej plecami Arman. — Skąd je znasz?

Juta odwróciła się:

— Kluczyk na lewo — kluczyk na prawo… Jasne, że trzeba zaklęcie wypowiedzieć odwrotnie!

Jakiś czas Arman i Juta patrzyli uporczywie na siebie.

— Dobrze — odezwał się nareszcie Arman i Juta, nie wiedzieć czemu, poczuła pewną ulgę. — Dobrze. Obiecałem ułaskawić — i ułaskawię… Tylko… — Tutaj w jego głosie znowu zadźwięczały surowe nutki oskarżyciela — jak śmiałaś, księżniczko, zjawić się tutaj i co ty tu robiłaś?

Juta wciągnęła głowę w ramiona. Prawda, jaki gargulec ją podkusił, po co było trącać te kryształowe garnuszki? Przeklęta ciekawość… No i wpadła, tak głupio, co za niezręczna sytuacja. W najlepszym razie znowu ją zamkną, niczym owcę w zagrodzie.

— Co robiłam? — Wyburczała, starając się mówić jak mogła najbardziej naiwnie. — Co ja robiłam? Nic… Osobliwego. Ja… Grałam.

— Grałaś?

Arman wziął Jutę za ramiona — trochę szorstko — i poprowadził, aż do samego oczekującego, uciszonego muzycznego instrumentu.

— Graj teraz.

Księżniczka przestraszyła się nie na żarty. Widocznie zrobiła coś przerażającego, z głupoty się do tego przyznała i teraz czeka ją kara i zniszczenie.