Выбрать главу

— Nie… — Wyszeptała pobladłymi wargami. — Ja nie to chciałam powiedzieć…

Arman podniósł oczy do sufitu, pokrytego zaciekami:

— Graj. Jak grałaś? Tak? — Postukał palcem w najbliższą kryształową szklaneczkę.

Juta milczała zmartwiała. Arman głośno wciągnął powietrze w płuca.

Dwieście lat nie rozmawiał z osobami płci żeńskiej, w ogóle z nikim nie rozmawiał, oprócz siebie. Bardzo trudno było mu nadać swojemu ochrypłemu głosowi odcień, jaki z pewną przesadą można by nazwać miękkim:

— Posłuchaj, księżniczko, ja ciebie nie straszę, nie biję, nie krzyczę nawet… Grałaś dopóki mnie tu nie było? To zagraj teraz, a ja chcę na to popatrzeć.

Juta chlipnęła i doszła do wniosku, że wszystko jedno i tak nie ma nic do stracenia.

W domu lubiła grać na kryształowych kielichach, wodząc wilgotnym palcem po ich brzegach i słuchać melodyjnego dźwięku, który się przy tym rozlegał.

Zerknęła niepewnie na Armana, który odszedł, żeby jej nie straszyć.

Wtedy szybko niczym ulicznik wsadziła palec do ust, pośliniła, potem wystąpiła do przodu i powiodła po brzegu najbliższej czareczki.

Miękki, czysty, niezwykły dźwięk narodził się pod brudnym, poślinionym palcem, napełnił czarkę, rozbudził grona przeźroczystych kul, które odpowiedziały rezonansem. Rozrósłszy się i wzbogaciwszy, dźwięk wzmocnił się srebrnymi rurami, odbił się od kamiennych ścian i wdarł w samo serce swojego jedynego słuchacza — Armana.

Juta powiodła palcem po brzegach innej flaszeczki — dźwięk zmienił się. Teraz to był akord. Arman, zdezorientowany, ciasno nakręcał na palec kosmyk włosów.

Juta przestała grać i odwróciła się.

Patrzyła pytająco na niego — tyczkowata dziewuszka w łachmanach, a muzyczny olbrzym za jej plecami cały czas śpiewał, nie chcąc zamilknąć po tysiącleciach milczenia.

Arman z trudem przełknął ślinę. Spytał cicho:

— Czy kiedykolwiek widziałaś taki instrument, grałaś na nim? Gdzie?

Juta odzyskała oddech — niebezpieczeństwa, zdaje się, nie było. Odpowiedziała nieśmiało:

— Nigdzie nie widziałam… U nas takiego nie ma… Ja po prostu, no, domyśliłam się, jak wy na nim gracie…

— Jak ja na nim gram?!

Juta cofnęła się. Arman, zdaje się, mógł przestraszyć każdego, kogo chciał.

Wieczorem zasiadła w fotelu przed kominkiem. To był ten sam fotel, w którym oprzytomniała po porwaniu i ta sama komnata, w której po raz pierwszy zobaczyła Armana, którego wzięła za wyzwoliciela. Teraz to wspomnienie sprawiało, że się czerwieniła.

Łachmany księżniczki zostały zamienione na chlamidę[5], wyciągniętą z przepastnych skrzyń zalegających w komnatach zamku — Dragon słusznie doszedł do wniosku, że branka nie powinna wyglądać jak włóczęga, bo może to w ostatniej chwili zniechęcić wyzwoliciela. Juta umyła się i uczesała, szklanka wypitego wina zabarwiła jej zapadnięte policzki zdrowym rumieńcem i pomogła chociaż na krótko zapomnieć o ostatnich złych przygodach. Arman, siedząc po drugiej stronie stołu, zauważył z podziwem jasne i przytomne spojrzenie u branki — chociaż to, oczywiście, nie zasłaniało jawnych niedostatków jej urody.

— To wy nie wrzu…, nie wrzucicie mnie do studni ze żmijami? — Mamrotała Juta z lekka plączącym się językiem.

— Zobaczymy… — W zamyśleniu odpowiadał Arman. — Nie wrzucę, jeśli nie będziesz pchała nosa w nie swoje sprawy… Widzę, że nie ma sensu cię zamykać, ale chodzić będziesz tylko tam, dokąd ja ci pozwolę… Zapomnij o nieposłuszeństwie! Pamiętaj o szczurach, o żmijach… — Zawahał się, czy nie przeistoczyć się, dla postrachu, w smoka, jednak nie miał już ani ochoty, ani siły.

* * *

Ostin przyśnił się jej jeszcze raz — ale jakiś rozmyty, niewyraźny i nie mogła sobie tego snu przypomnieć. Za każdym razem, kładąc się wieczorem na słomiany materac, długo myślała o kontestarskim księciu i starała się przywołać go w sennych widzeniach.

Teraz wkładała stare wiązane sandały — o wiele przyjemniej chodziło się w nich po kamieniach niż na bosaka. Do tego smok pozwolił Jucie wchodzić na szczyt zachodniej wieży — wieńczył ją otoczony kamiennymi zębami odkryty placyk i można było wystawiać twarz na słońce i wiatr, patrzyć na morze i na brzeg, po którym wiła się droga.

Przez pierwsze dni Juta nie schodziła z wieży — ciągle jej się wydawało, że na drodze pojawia się jeździec. W każdym kamieniu, krzaku, tumanie kurzu podniesionym przez wiatr widziała jeźdźca — i za każdym razem czekało ją gorzkie rozczarowanie. Potem znów nadaremno wpatrywała się i wpatrywała w pusty gościniec.

Od czasu do czasu udawało jej się dostrzec, jak ze Smoczych Wrót wyrywa się czarna chmura, a w ślad za nią, spowity dymem, niczym ciemnym płaszczem, wynurza się smok. Przyczajając się za kamiennym zębem, Juta obserwowała pałającą w słońcu łuskę, giętki kościany grzebień wzdłuż grzbietu, długi, pokryty łuską ogon, który wił się pętlami… Smok ciskał płomienie, rysował koła na niebie nad zamkiem i Juta, z otwartymi w zachwycie ustami, widziała, jak majestatycznie machają błoniaste skrzydła, z których jedno było naznaczone jasną trójkątną szramą. Potem jaszczur bez pośpiechu odlatywał w dal, malał w oczach, dopóki nie zamienił się w czarną kropkę, niknącą nad horyzontem.

Poleciał na łowy, myślała Juta. Już wiedziała, że jaszczur poluje w górach na dzikie kozy — smoczy organizm wymagał dużo surowego mięsa.

Życie na zamku było proste, wręcz monotonne. Czasami Arman suszył jedną, dwie kozy, żeby zjeść je potem przed kominkiem, będąc w ludzkiej postaci. Wodę brało się ze źródła, wino — z nieskończonych, wmurowanych w ściany beczek, które poiły, bez wątpienia, niejedno smocze pokolenie. A i nieśmiertelne suche placki, jak przypuszczała księżniczka, upieczone były ze sto lat temu, nie mniej.

Była też spiżarnia, lecz tam, co nie dziwne, Juta miała surowo zabronione zaglądać i, co zrozumiałe, bardzo bała się naruszyć zakaz.

Arman i w ludzkiej postaci zdawał się jej potworem; na początku chowała się w pierwszą lepszą szczelinę, ledwie usłyszała jego kroki na końcu korytarza. Kiedy surowy głos władczo nawoływał: „Hej, księżniczko!” — nie śmiała sprzeciwić się i stawała, drżąca, przed strasznymi Armanowymi oczami. I choć on jej ani trochę nie krzywdził, a tylko żywił, poił i pilnował, żeby nie łamała zakazów — znośnie spokojnie bywało tylko wtedy, kiedy opuszczał zamek.

Potem do niego przywykła i nawet kilka razy zwróciła się do Armana z pytaniami: a czy bywają tutaj sztormy? A dokąd prowadzą te drzwi? A co by było, gdyby podgrzać placek, wpychając go do kominka?

Arman odpowiadał sucho, ale cierpliwie. Podgrzany placek okazał się smaczny i strach Juty powoli topniał, ustępując miejsca, póki co, bojaźliwej ciekawości.

Ze wszystkich rozrywek, najważniejszą pozostała strażnicza wieża; drogi były puste i wkrótce księżniczka doszła do wniosku, że rycerz wyzwoliciel i bez jej pomocy odszuka zamek, a oczekiwanie można urozmaicić, wymyślając sobie jakieś zajęcie.

I mądra Juta je wymyśliła.

Najtrudniej było wyprosić u Armana pochodnię. Któregoś razu udało się księżniczce przyuważyć, gdzie są przechowywane, nie chcąc ich jednak wykradać, za właściwy powód potrzeby posiadania pochodni podała strach przed ciemnością.

Wyposażywszy się tym sposobem, księżniczka wreszcie się zdecydowała.

Odczekawszy na wieży póki Arman-smok nie wyleci z zamku — Juta dotychczas wzdrygała się, widząc skrzydlatego potwora — spryciara pędem pobiegła po pochodnię, zapaliła ją i zabrała się za badanie zamku. Zdawałoby się, że jeśli jesteś branką, to należy siedzieć cichutko i nie narażać się na nieprzyjemności — ale gdzie tam, to nie Juta!

вернуться

5

Męska odzież wierzchnia starożytnych Greków i Rzymian, krótki płaszcz z klamerką na ramieniu lub piersiach.