Выбрать главу

„Ja wznoszę się do niebios, a mój cień leży na skałach, maleńki niczym źrenica myszki… Ja opuszczam się na ziemię i mój cień spotyka mnie, jak mój brat…”

Pochodnia zatrzeszczała, ale Juta nie zwróciła na to uwagi. Wodziła palcem po ostatnim napisie — ten był wyryty głęboko, wyraźnie i czytało się go znacznie lżej, niż inne… Może ten tekst nie jest tak bardzo stary?

Ustalić tego Jucie się nie udało. To znaczy, początkowo wszystko szło dobrze, przyglądała się znakom pisma, wodząc prawie po nich nosem, a pochodnia świeciła nawet jaśniej niż przedtem… Ale potem za jej plecami ktoś głośno westchnął i w tym momencie okazało się nagle, że pochodnia jest już nie jedna, a są dwie i dlatego tak jasno.

Juta krzyknęła — dwa kroki od niej stał Arman. Stał w milczeniu, bez ruchu, jak ucieleśnienie kary. W tańcującym świetle ognia jego wydłużone oblicze zdawało się złowieszcze jak nigdy.

— Ja nieumyślnie — szybko powiedziała Juta i głupotę tych słów uświadomiła sobie od razu po tym, jak je wymówiła.

Arman milczał. Milczenie to było wyrokiem.

— A co ja takiego zrobiłam? — Głos księżniczki zdradziecko zadrżał.

— A zaraz zobaczymy — z zabójczym spokojem obiecał Arman.

Ze zmartwiałej ręki Juty zabrał pochodnię. Postał przez krótką chwilę, patrząc brance w oczy, potem cisnął obydwie pochodnie na ziemię. Cisnął i nastąpił nogą — najpierw na jedną, potem na drugą.

Poszedł dym i zrobiło się ciemno — tak ciemno, że Juta od razu przestała odróżniać, gdzie podłoga, a gdzie sufit.

— Ja idę — powiedział Arman w ciemności i głos jego zaczął się oddalać. — A ty zostaniesz tu. I zastanów się, czy warto było pchać nos tam, gdzie zabronione!

Kroki jego ucichły wcześniej, niż Juta wzięła oddech.

Stała pośród całkowitej ciemności, a w jej głowie bezwiednie powtarzała się ostatnia przeczytana fraza: mój cień spotyka mnie, jak brat. Jak mój brat. Mój brat.

Juta nigdy nie miała brata, ale to nie miało teraz znaczenia. Żaden brat nie zjawi się w tym podziemiu, żeby wyprowadzić siostrę na powierzchnię. Ona oślepnie, umrze w mroku, nigdy więcej nie zobaczy słońca. Bezlitosny smok będzie się rozkoszował jej jękiem, jej łzami, jej rozpaczą…

Jest tu, czy już poszedł?

— Hej — głos Juty rozczuliłby i lodową bryłę. — Hej, jesteś tu!

Żadnej odpowiedzi.

— Posłuchajcie — starała się mówić spokojnie i mężnie, ale raz za razem głos jej się rwał — przecież nic takiego strasznego nie zrobiłam, jak się zdaje… To znaczy, jestem winna, oczywiście, ale pomyślcie… Co złego w tym, że poczytałam troszkę napisy? Tutaj nie ma ani złota — Juta chlipnęła — ani kosztowności… Ani diamentów, ani rubinów, ani tych… No… Szafirów… I niczego nie ukradłam… — Musiała zrobić przerwę, żeby wstrzymać szloch i potrzeć piąstką nos. Naokoło była ciemność — gęsta, jak atrament; Juta mocno zacisnęła oczy, żeby jej nie widzieć i ciągnęła dalej:

— Wam może podoba się tak mnie straszyć… Ale to nie jest w porządku, to… Okrutne, a ja i tak jestem waszą branką… Powiedzcie coś, proszę…

Cisza.

Trzęsącą się ręką Juta namacała szorstką powierzchnię kolumny i przylgnęła do niej całym ciałem.

— Możliwe, że to wszystko, co tutaj jest napisane — to tajemnica… Ale przecież nikomu nie powiem… Ani o tym, jak oni się bili, ani o tym potworze, co zwą go Jukka, który cały czas wyłazi z morza… Ja przecież nie wiem, może i nie było żadnego Jukki… Ja przecież niczego nie rozumiem! — Wykrzyknęła raptem rozpaczliwie i gniewnie. — Toż tu nie po ludzku napisano! Komu co się stanie, jak ja spróbuję to przeczytać?!

Cisza.

Juta osunęła się po kolumnie na kamienną podłogę.

— „Gardziele młodzieńców… Pełne były ognia” — powiedziała szeptem, nie uświadamiając sobie, co mówi. — „Ja unoszę się do niebios, a mój cień leży na skałach, maleńki, niczym źrenica myszki… Ja opuszczam się na ziemię i mój cień spotyka mnie, jak mój brat”.

Twarda ręka legła na jej ramieniu — krzyknęła z przerażenia.

— Chodźmy — głucho powiedział Arman.

Juta ledwo nadążała drobnymi kroczkami; kiedy minęli labirynt i wchodzili po schodach, odważyła się zapytać:

— Widzicie w ciemnościach?

— Nie — odezwał się Arman obco.

Zmierzchało.

— Czego tam szukałaś? — Zaciekawił się Arman. Juta spuściła głowę. Skuliła ramiona:

— Niczego… Ja chciałam… Popatrzeć…

Arman milczał, w związku z czym odważyła się zapytać:

— A wszyscy ci… Ludzie, znaczy się smoki… Oni naprawdę istnieli?

Arman podszedł do okna. Nad morzem wschodził czerwony księżyc.

— To latopis mojego rodu — powiedział, nie odwracając się.

Gargulce, pomyślała Juta.

— A Jukka? On też z waszego rodu?

Arman popatrzył na nią przez ramię. Ot, dziewczątko i tyle. Udaje? Czy naprawdę aż taka ciekawa? Zresztą, co to za nieszczęście… Dziwne, czy myślał, że będzie, mhmm… Omawiać… No, słowem, że znajdzie współrozmówcę, który ot tak naiwnie zapyta: „A Jukka?”

Uśmiechnął się i Juta, biorąc to za dobry znak, też się uśmiechnęła.

— Jukka — powiedział Arman pouczająco — to morski potwór… Od dawna on i jego rodzina byli zagorzałymi wrogami smoczego rodu… A zjawiał się z morza i jedyną zbroją przeciwko niemu był ogień. Czy to jasne dla ciebie, księżniczko?

— A kto to taki Din-Ar? — Od razu zapytała Juta.

Arman zdziwił się: widział to kto, jaka ciekawska. Spróbuj teraz wiedzieć, co robić — złościć się czy śmiać…

— Din-Ar — powiedział z westchnieniem — to mój sławny przodek, sto szesnasty w rodzie…

Oczy Juty stały się okrągłe jak spodki:

— Sto szesnasty? A ile było wszystkich pokoleń waszych przodków?

Arman bezsilnie zamknął oczy. Głupiutka księżniczko, nie pytaj o to, czego nie jesteś w stanie zrozumieć.

— Jestem dwieście pierwszym potomkiem — powiedział ze zmęczeniem.

— Dwieście pierwszym? A ile macie lat?

Uśmiechnął się:

— Dwieście trzydzieści dwa.

Księżniczka zamilkła, zastanawiając się, czy może to być prawda. Zapytała ostrożnie:

— Tak? A ile żyją smoki?

— Dopóki nie umrą.

— Tak?

Arman odwrócił się.

Był wtedy taki mały, że śmierć ojca nie zachowała się mu nawet we wspomnieniu, ale, w istocie, tak, zachował pamięć o dziecięcym wspomnieniu. Hurkot, błysk — ojciec, porażony uderzeniem błyskawicy, kamieniem wpadł w morze. Miał wtedy, zdaje się, ledwie dwieście lat… Dwadzieścia lat później umarł dziad.

Juta wyrwała go z zadumy, cytując strasznym szeptem:

— „Akk-Ar stał się twardszy, nabrał siły i zmężniał, i dożył późnej…” Ależ on rodzonego brata zabił, tak?

„Cóż — pomyślał Arman — sam sobie jestem winien, wdałem się z ofiarą w wyjaśnienia, pozwoliłem zastanawiać się nad sprawami rodu…”

Przypomniał sobie, jak w ciemnościach podziemia drżał śmiertelnie przestraszony głos księżniczki: „…Mój cień spotyka mnie, jak mój brat”. I co dziwne — do tego momentu był strasznie zły na nią i siedziałoby dziewczątko bez światła nie godzinę czy dwie… Ale jakże niezwykłe było usłyszeć te wersy z jej ust. Niezwykłe i… Przyjemne, czy jak? Rozczulił się i wyprowadził ją na powierzchnię…

— A… — Zaczęła Juta i zacięła się.