Выбрать главу

— Ona zupełnie nie jest do mnie podobna — powiedziała Juta — i to dobrze. Prawda?

Maj nad czymś się zamyśliła. Niedbale poruszała ręką zanurzoną w wodzie i płoszyła rybki, zdawało się, że nie widzi przy tym ani fontanny, ani siostry Wertrany, która właśnie podeszła.

— Jutro urządzają kąpiel — powiedziała Werta, siadając obok. — Pojedziesz?

Maj wyciągnęła rękę z wody. Po jej palcach ściekały przezroczyste kropelki.

— Długo będziesz pokazywała wszystkim swoją zgryzotę? — Zapytała Wertrana ściszając głos. — Czyżbyś myślała, że mnie nie smu…

Obraz zmącił się, zamglił i rozpłynął, a podczas chwilowego migotania, zmienił je inny wizerunek — czereda krów, które po kolana zabrnęły na mieliznę rzeczki i powoli poruszały szczękami i chlastały ogonami po bokach z wystającymi żebrami.

— Ta druga — to też twoja siostra? — Spytał Arman.

Juta powoli kiwnęła głową.

Krowy nie znikały ze zwierciadła kilka minut; Juta patrzyła zatopiona w swoich myślach.

Potem zwierciadło znowu się zamgliło i przez tę mgłę pomału pojawiały się kontury ptasiej klatki. W klatce kręciła się wielka, zielono-czerwona, papuga, która nieustannie paplała tylko sobie zrozumiałym językiem, ze strachem odsuwając się od przystrojonej pierścieniami ręki, która próbowała wsunąć między pręty klatki cienki, wypielęgnowany palec.

— …Nad wiek — dał się słyszeć ze zwierciadła męski głos, chociaż ręka bez wątpienia należała do młodej kobiety. Melodyjnie zaśmiał się inny, och, jak dobrze znany Jucie głos. Juta zastygła:

— Każcie zwierciadłu pokazać coś innego.

— Już mówiłaś do mnie „ty” — uśmiechnął się Arman. Juta oblała się rumieńcem:

— Nakaż zwierciadłu… Arman wzruszył ramionami:

— Przecież wiesz, że niekiedy jemu absolutnie nie można rozkazywać.

— Titi — piękny — delikatnie powiedział głos księżniczki Oliwii. — No powiedz: „Titi… Titi dobry…”

Papuga wybuchła ptasim wymyślaniem. Wypielęgnowany palec szarpnął się.

— Tato, jakbyś chciał znać moje zdanie… Uspokój się, Titi… Jakbyś chciał znać moje zdanie, to cała ta historia ze smokiem jest, no, jak by ci to powiedzieć… Trochę fałszywa. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że porwanie Juty wymyślono po to, żeby wydać ją, biedaczkę, za mąż. Wiesz przecież, jak jej rodzice przeżywali to, że Juta skazana jest na wieczne dziewictwo?

Klatka zakołysała się. Papuga, nachyliwszy uwieńczoną czubkiem głowę, wykrzyknęła ostrym, metalicznym głosem:

— Mistrzcerrrrrremoni!

Przystrojona pierścieniami ręka natychmiast próbowała pogładzić papugę między prętami. Ptak panicznie zabił skrzydłami.

— Może jestem troszkę cyniczna — westchnął dźwięczny głosik Oliwii — smok zaprawdę straszliwy… Ale, tato, czegóż nie zrobisz gwoli szczęśliwego zamążpójścia swojej latorośli? Juta jest, niestety, potworna i pomóc jej mogła tylko aureola ofiary. Przewidywali, że ktokolwiek spróbuje ją „wyzwolić”, jeśli to słowo jest tu na miejscu. Niestety… Teraz, jak przypuszczam, Juta przyjdzie do domu sama, w łachmanach i wyjaśni, że udało jej się uciec… Biedaczka.

— Ostrożnie — z troską powiedział mężczyzna. — Titi dziobnie cię w palec.

Oliwia dźwięcznie się roześmiała. Potem kontynuowała poważnie:

— Ależ nie, naprawdę, jak ci się podoba ta wersja — swatanie przy pomocy smoka?

— Trudno powiedzieć — niepewnie ciągnął męski głos — czy ten smok nie jest udawany?

— Nie wiem, nie wiem… Może wynajęty?

Ogłuszająco zawrzeszczał Titi.

— Zawsze było mi Juty żal — powiedziała Oliwia. — Ale dopóki nie otwierała ust. Jak jesteś szpetna, wypada chociaż nauczyć się grzeczności! Dziewczynę zdobi…

Zwierciadło zamrugało, zapłonęło i od razu, bez zapowiedzi, pokazało prosię z ogonkiem sprężynką, które wyłaziło na górę odpadków.

Arman milczał. Juta uśmiechała się, jednak od tego uśmiechu bolały ją wargi:

— No jak?

— Kto to? — Cicho spytał Arman.

— Księżniczka z sąsiedniego królestwa… Oto kogo powinieneś porwać — od rycerzy nie mógłbyś się opędzić.

Prosię z zakłopotaniem ryło w kupie pomyj.

— A jej idea jest przecież niezła — powiedziała Juta jak mogła najbardziej swobodnie. — Chciałbyś pracować jako swat?

Arman popatrzył na nią niewidzącym spojrzeniem. Juta starała się z całej siły zachować dobry nastrój:

— Jakby tak dwie księżniczki na miesiąc, a można i trzy… Dobrze, jeśli dwie, to już dwadzieścia cztery wesela na rok! A jeśli porywać od razu kilka…

Przerwała, nie spuszczając oczu z lustra. W zwierciadle ukazał się książę Ostin.

Powoli jechał na koniu ciemnej maści, a koń smętnie chylił głowę, bo książę raz po raz popuszczał wodze.

Droga — nieznana Jucie, ciągnąca się wśród lasu ścieżka — była pusta. Książę jechał sam, pochmurny i smutny, z pionowymi zmarszczkami u nasady nosa. Oto Ostin głęboko westchnął i podniósł głowę, Jucie zdało się, że ich oczy się spotkały i ledwie się powstrzymała, żeby go nie zawołać. W tej sekundzie zwierciadło zamgliło się na chwilę, żeby od razu pokazać koguta, przygniatającego pod sobą kurkę.

— Kolega? — Szybko zapytał Arman. Juta milczała.

— Kim on jest dla ciebie? Ha, Juto?

— Nikim — burknęła. — To książę krainy Kontestarii o imieniu Ostin.

— Książę? — Arman wstał. — Jak on się do ciebie odnosi? Juta podniosła na niego smutne spojrzenie:

— Co za różnica, Armanie?

Chodził po komnacie:

— Książę… Nie jest tchórzem, mam nadzieję? Wtedy Juta też się podniosła:

— Przestań. Ostin nie będzie wyzwolicielem. Ja nie pozwolę tobie zionąć na niego ogniem! Zanim zdążysz zrobić Ostinowi jakąś krzywdę, ja rzucę się z wieży, zrozumiałeś?!

Prawie nie podnosiła głosu, jednak Arman, uderzony takim niespodziewanym i śmiałym naciskiem, zmieszał się:

— Jaka głupiutka… Przecież nie zamierzam krzywdzić twojego chłopca, no co ty!

— On taki mój, jak i twój — twardo powiedziała Juta.

* * *

Starożytny muzyczny instrument dźwięczał majestatycznie i surowo. Juta szukała coraz to nowych akordów, a Arman nie ważył się dotykać kryształowych brzegów, przez zabobonny strach, że jemu nic nie wyjdzie.

— Może choć umiesz śpiewać? — Kpiąco zapytała księżniczka.

Arman swoim zwyczajem wyszarpnął włos z głowy: — Tylko nad morzem. Pod wycie wiatru.

* * *

Czując się już trochę pewniej na zamku, Juta najpierw wykradła Armanowi pęk kluczy.

Gdyby jej zapytali, po co — ona prawdopodobnie nie potrafiłaby odpowiedzieć. Klucze przechowywane były w zarosłym pajęczynami kącie Armanowej komnaty, na prawo od wejścia do niej. Co nimi można otworzyć i po co — było dalej niepojęte, ale możliwe, że właśnie ta okoliczność skusiła spryciarę Jutę. Arman z kluczy nie korzystał, i że zniknęły, zauważył z początku tylko pająk, który nie miał na czym mocować pajęczyny.

Juta, jak i wcześniej, miała dużo wolnego czasu — Arman zaczął regularnie latać nad ludzkie osiedla, gdzie starał się, by o nim nie zapomniano — podpalał drzewa, ryczał, krążył nad oszalałymi ze strachu wioskami. Takim sposobem spodziewał się wstrząsnąć miejscowymi śmiałkami i zachęcić ich do chwalebnej wyprawy, choć póki co jednak, wychodziło na odwrót — przestraszeni wojowie bali się nawet pomyśleć o potyczce z ziejącym ogniem smokiem.