Выбрать главу

Juta nie wiedziała nic o celach Armanowych wędrówek — za każdym razem wracał wycieńczony i zły, i nie wyjawiał jej prawdziwej przyczyny swoich lotów. Pozostawiona sama sobie, księżniczka zabrała się za badanie zamkniętych pomieszczeń. Kłódki były strasznie zardzewiałe, i klucze, jakkolwiek by Juta je szorowała kamyczkami i piaskiem, nie stawały się od tego bardziej użyteczne. Kluczy było dużo i każdy tak duży, jak niewielki pogrzebacz. Nasadzone na stalowe koło, i przez to podobne do niechlujnej żelaznej brody, były straszliwie ciężkie i niezręczne, a przecież trzeba było jeszcze się domyślić, jaki zamek którym kluczem się otwiera.

Wieczorami chowała przed Armanem ręce. Gargulce, wątpliwe, żeby to były ręce księżniczki — całe w zadrapaniach i niezmywalnych plamach, z obłamanymi paznokciami i obdartymi kostkami palców!

Trud się opłacił i pewnego pięknego dnia — z rana nijak nie wydawał się aż taki cudowny, gdyż było pochmurno i Juta ledwie nie pokłóciła się z Armanem o jakąś drobnostkę — tak więc tego pięknego dnia ciężki zamek, co setki lat ozdabiał sobą niezauważalne drzwiczki w jednym z bocznych przejść, szczęknął.

Juta nie uwierzyłaby własnym uszom, jakby od razu po pierwszym trzasku nie usłyszała drugiego i klucz w jej spracowanej ręce nie przekręciłby się na dwa obroty.

Dziesięć tysięcy gargulców! Zamek chwilę jeszcze stawiał opór, w końcu puścił, a masywne zdobienie odpadło od niego, jak odpada guzik od solidnej z wyglądu, ale starej kamizeli. Gruchnęło na kamienną podłogę i gdyby upadło Jucie na nogi, to księżniczka okulałaby do końca swoich dni.

Hurkot długo niósł się echem korytarzami, odbijając się od ściany do ściany; Juta nie miała czasu słuchać. Ileż razy przez te wszystkie dni, spędzone w siedlisku Armana, przychodziło jej otwierać drzwi i za każdym razem odczuwała przy tym nieporównywalną z niczym radość zwycięstwa. Teraz to odczucie było nawet ostrzejsze, niż wtedy, kiedy udało jej się wydostać z wieży.

Zamek został pokonany, ale drzwi nie spieszyły się z otwarciem. Juta pomyślała, czy nie wypowiedzieć zaklęcia, ale do tego nie doszło — poddawszy się pchnięciom, drzwi uchyliły się do wnętrza komnaty i na Jutę wionęła fala ciężkiego, stęchłego powietrza.

Księżniczka wystraszyła się — wcześniej nie przyszło jej jakoś do głowy, że znaleziska w takich dziwnych, zakazanych miejscach, mogą okazać się nie tyle zabawne ile przerażające. Jakiś czas zastanawiała się, czy nie odejść z godnością, póki jeszcze nie jest za późno, jednak im dłużej stała, tym natarczywiej jej wrodzona ciekawość domagała się daniny. I koniec końców, z trudem unosząc przed sobą ciężki pęk kluczy — swoją jedyną broń — Juta przecisnęła się przez szczelinę w uchylonych drzwiach.

Przeciąg, wyrwawszy się stąd po raz pierwszy od setek lat, rozwiewał pod sufitem płachty starodawnej pajęczyny, w jakich kołysały się wyschłe ciała starożytnych pająków, które musiały tutaj poumierać z głodu.

Delikatny powiew poruszał starożytne rupiecie, stertami zwalone wzdłuż ścian. Przyciskając do piersi wiązkę kluczy, Juta postąpiła naprzód i ostrożnie nachyliła się nad najbliższą kupą przedmiotów.

Na samym jej wierzchołku sterczało na wpół zetlałe drewniane naczynie. Długa jego szyjka nosiła ślady ognia, a niżej, ze szczeliny na boku, wyciekła i zastygła struga czarnej cieczy.

Księżniczce zrobiło się trochę nieswojo. Pokonując strach, na palcach penetrowała komnatę.

Pokryta zeschniętymi zaciekami, koło ściany leżała niewielka, z wyglądu dobrze zachowana skrzyneczka. Powierzchnię jej pokrywały rzeźbienia — trójkąciki, romby, koła.

Skobel, który kiedyś zamykał skrzynkę, walał się tuż obok. Był to haczyk o wymyślnym kształcie, zupełnie nie zardzewiały — zapewne złoty. Juta zachęcona znaleziskiem odchyliła wieczko nogą, chcąc odrzucić pokrywkę.

Gest był prawdopodobnie za silny — pokrywka odleciała, ale w ślad za nią poszły wszystkie cztery ścianki skrzynki, tak że po prostu się rozpadła, niczym karciany domek, podnosząc tuman suchego i cuchnącego kurzu.

Juta schowała twarz w chlamidę. Pył osiadł i wśród starodawnych resztek skrzynki ukazały się bezładnie porozrzucane figurki.

Oczywiście, to była gra planszowa; figurki czterech rodzajów i zapewne różnych kolorów, jednakże stwierdzenie tego na pewno nie było obecnie możliwe. Wyrzeźbione w kości, z czarnymi, zamglonymi oczami, nijak nie przypominały ani smoków, ani ludzi — niektóre z nich miały skrzydło, ale tylko jedno; inne ściskały w wielką pięść jedyną rękę, a jeszcze inne za to były sporządzone w tak skomplikowany sposób, że Juta, jakkolwiek się starała, i tak nie potrafiła policzyć ich głów i ogonów.

Wstrzymawszy oddech, Juta nachyliła się i dwoma palcami złapała najbliższą kościaną figurkę. Ta okazała się nadspodziewanie ciężka, i w odpowiedzi na dotyk głucho zadźwięczała, jakby w jej tułowiu zakołysał się dzwonek.

Księżniczka ze strachem wypuściła znalezisko — upadło bez najmniejszego dźwięku. Zaprawdę, u smoków wszystko było nie tak, jak u ludzi…

Zaintrygowana, pokonała chęć ucieczki i kontynuowała przegląd. Skradając się wzdłuż ścian i badając zwalone na sterty przedmioty, niespodziewanie dla samej siebie nagle uświadomiła sobie, że trafiła do pokoju dziecinnego. Do dawnego pokoju dziecinnego.

Czerpaki i szklaneczki… A to, zdaje się, resztki kołyski… Ciekawe, czy Arman miał zabawki? Jakiegokolwiek szmacianego smoka, którego tulił w objęciach zasypiając, czy mieczyk albo klocki… Właściwie, po co smokowi klocki?

Juta przypomniała sobie różowe zasłonki w komnacie, którą użytkowała ona, potem Wertrana, a w końcu Maj. Jak by wyglądała zawalona lalkami ich komnata, gdyby przez kilka stuleci nikt do niej nie zaglądał?

W kąciku pod oknem była plama — jakby ktoś rozchlapał gorący lak, który zastygł w ciemną plamę. Juta wzdrygnęła się i zmrużyła oczy. Nie, nie zdawało się jej — na brzegu plamki wyraźnie odróżniał się przysypany pyłem odcisk. Odcisk dziecięcej ręki.

Głucho zaszumiały skrzydła w smoczym tunelu — Arman wrócił do zamku.

Wieczorem smok odkrył, że klucze zniknęły.

Juta siedziała przykucnięta przed kominkiem. Widział tylko połowę jej policzka i czubek nosa — resztę chowały rozczochrane włosy i fałdy grubej tkaniny. Cień kominkowych kratek oplótł komnatę wymyślną koronką, która drżała w takt migotania ognia.

Juta odwróciła głowę i Arman spotkał się spojrzeniem z obłudnie niewinnymi oczami księżniczki. Od razu przybrała obojętny wyraz twarzy i Arman musiał przyznać, że dziewczyna udaje bardzo umiejętnie. Nic nie powiedział, ale zanim usiadł na zwykłym miejscu, obrócił fotel Juty i przysunął bliżej swojego.

Księżniczka nie wiedziała, jak ocenić zrobione przez Armana przemeblowanie, więc na wszelki wypadek udała, że niczego nie zauważyła. Nie spoglądając na niego dalej, w zadumie podkładała drewna do kominka, który niebawem został zawalony w nadmiarze i ogień zaczął dusić się pod nieznośnym ciężarem.

Arman milczał. Księżniczka zdenerwowała się i zaczęła dmuchać w kominek, żeby naprawić swój błąd. Podniósł się popiół. Juta przerwała, żeby odkaszlnąć i przetrzeć zaprószone popiołem oczy.

— A ty, okazuje się, jesteś śmiałą dziewczyną — zauważył Arman.

Juta uważnie wpatrzyła się w niego jednym okiem — drugie właśnie tarła pięścią:

— Dlaczego tak uważasz?