Arman obserwował teraz jej ręce z połamanymi paznokciami, niełatwo było poradzić sobie z całym pękiem. Ale bezwstydnica! Patrzy na niego zaczerwienionymi od popiołu, jednak absolutnie niewinnymi oczami, a przecież cały dzień spędziła, naruszając jego zakazy!
Arman nie wytrzymał i chrząknął. Juta zdziwiła się:
— A ty z czego się śmiejesz?
Jakiś czas patrzyli na siebie i Juta się w końcu speszyła:
— Siadaj — Arman wskazał Jucie fotel.
Juta wytarła ręce o chlamidę, wstała, bokiem obeszła Armana i spróbowała przesunąć ciężki fotel na poprzednie miejsce, tam gdzie stał, zanim Arman nie poczynił przemeblowań. Niestety było to zadanie ponad jej siły.
Przez jakiś czas ciszę przerywało tylko sapanie księżniczki i potrzaskiwanie ognia, który ledwie się przebijał spomiędzy wzniesionej na nim piramidy z drew. Potem Juta się poddała.
— Zmęczyłaś się? — Spytał Arman, kiedy dziewczyna, znowu bokiem, wdrapała się na fotel i wcisnęła w najdalszy jego kąt.
Nie odpowiedziała.
Jej włosy, które urosły przez czas uwięzienia i były niedbale splecione na plecach w coś na podobieństwo warkocza, z przodu roztrzepały się zupełnie i przykrywały twarz, tak, że cała książęca fryzura przypominała jakiś dziwaczny rycerski hełm z przyłbicą i osłonami po bokach. Z otworu w hełmie patrzyło dwoje zmieszanych, ale hardych oczu.
— Nie nudno ci tutaj? — Zapytał Arman.
Juta, która nie spodziewała się takiego pytania, poruszyła się niespokojnie:
— Nudno?
— Zapewne nie nawykłaś do samotności, żyjąc w pałacu?
Juta wpatrywała się w niego pytająco — wie, czy nie? Arman umiejętnie udawał, że niczego nie podejrzewa i Juta uspokoiła się. Uśmiechnęła się, popatrzyła z ukosa. Hełm się zakołysał.
— O to pytasz ty? Ty, który calusieńkie życie przebywasz w samotności?
— Ja — to co innego…
Chciał kontynuować, ale dziewczyna bezceremonialnie mu przerwała:
— Dlaczego? — Teraz z kolei zmieszał się Arman.
— Dlaczego ty to co innego? — Ciągnęła dalej księżniczka. — Gdzie powiedziane, że smoki powinny żyć w samotności? Posłuchaj, odsuń fotel. Ja nie mogę tak rozmawiać — nos w nos.
— Dlaczego? — Zapytał Arman mściwie.
— Bo jestem księżniczką… Bo ty jesteś obcym mężczyzną… To znaczy, nie mężczyzną nawet, a…
Juta zaczerwieniła się jak rak i wyskoczyła z fotela. Jej fryzura zupełnie się rozsypała.
— Interesujące — kontynuował Arman. — A kimże?
Nie przyszła jej do głowy żadna cięta odpowiedź, gniewnie machnęła ręką i uciekła.
W nocy przyśnił jej się Ostin, zakrwawiony, nadziany na straszliwy, zagięty pazur. We śnie biegła, zalewając się łzami, a łzy obficie rosiły słomiany materacyk. Obudziła się drżąca i długo leżała w ciemnościach, nie ośmielając się zasnąć. W końcu znowu się zdrzemnęła i zobaczyła Armana, który spał na fotelu przed kominkiem. Widziała jego spokojne, opuszczone powieki, bezwładną rękę na podłokietniku, ufnie odchyloną głowę, obnażoną szyję… A obok, na stole, nóż. Ten sam, którym on zazwyczaj kroił suszone mięso… Juta zobaczyła nóż w swojej ręce i wyobraziła sobie smoka, który szybuje nad morzem. Zabicie smoka jest niemożliwością…
Arman spał. Suche wargi lekko się odchyliły, pierś oddychała głęboko i równo. Juta ściskała nóż…
Zdrętwiałą rękę złapał skurcz i Juta się obudziła. Nie było noża, nie było Armana. Przez okienne kraty przedostawał się świt.
Powiedział jej, że jest zmęczony i spędzi dzień w swojej komnacie.
Przypuszczenia, że Juta nie odważy się kontynuować zakazanych wypraw po zamku, nie potwierdziły się. Odczekawszy dla przyzwoitości całe pół godziny, księżniczka wyciągnęła z ukrycia swoje bogactwa — klucze — i ruszyła na poszukiwanie przygód.
Dzisiaj szczęście jej sprzyjało — pierwsze z zamkniętych drzwi pokonała niemal bez oporu. Przestąpiła próg — i zrozumiała, że natknęła się na coś naprawdę interesującego.
Okazując swój zachwyt radosnymi okrzykami, Juta nawet nie mogła przypuszczać, że pojawił się widz jej poczynań. Widzem był Arman, który wygodnie umościł się przed czarodziejskim zwierciadłem.
Widział, jak Juta z lękiem weszła do sali, która okazała się pierwszą w długiej amfiladzie komnat. Drzwi między komnatami nie było i znalazłszy się na środku pierwszej z nich, uradowana Juta mogła zobaczyć — daleko i niewyraźnie — ostatnią.
Pęk kluczy, przyczepiony do pasa ze sznura, włóczył się za dziewczyną niczym zbyt lekka kotwica za nazbyt ciężkim statkiem. Arman ciągle miał ochotę zawołać księżniczkę i sprawniej przyczepić klucze.
Pierwsza komnata była pusta. Druga okazała się maleńka i ciasna, za to trzecia nagle rozszerzyła się w ogromną salę.
— Gargulce — powiedziała Juta na głos. Arman usłyszał to i uśmiechnął się.
W dalekim końcu sali majaczył ledwie zauważalny w półmroku pomost, czy może olbrzymi fotel; Juta podeszła bliżej — kamienne nóżki fotela, podobne do średniej grubości kolumn, były ozdobione płaskorzeźbami.
Juta spojrzała w dół i ledwie powstrzymała okrzyk. Prosto w oczy patrzyła na nią rozdziawiona biała paszcza, na szczęście też kamienna. Głowa fantastycznego zwierza okazała się podstawą nóżki-kolumny.
— Cóż to takiego? — Zapytała Juta ochrypłym głosem. — Pokryty łuską i ze skrzydłami… Oni siadali… O tak?
Arman uśmiechnął się ponuro. Nieubłagany stary smok, czarny z miedzianym połyskiem, lubił, usadziwszy się w fotelu, przez długi czas słuchać chłopczyka, który stał przed nim — drobny, podobny do karzełka przy potworze, pokrytym pobrzękującą łuską… Stary bardzo cenił starannie i na czas wyuczone lekcje.
On we wszystkim miał rację, pomyślał Arman. Widział dalej. Na jego oczach potężny, rozkwitający ród usechł, a on nic nie mógł na to poradzić. Możliwe, że gdyby ojciec w odpowiednim czasie go posłuchał…
Jego myśli przerwał krzyk Juty.
Księżniczka przecisnęła się przez ukryte za fotelem maleńkie drzwi i teraz stała pośrodku niewielkiej jasnej komnatki, zawalonej błyszczącymi, iskrzącymi się drobiazgami.
Juta po kostki grzęzła w rozsypanych perłach. Między perłami pobłyskiwały diamenty, gdzieniegdzie także złotym blaskiem wabiły starożytne monety. Wzdłuż ścian wznosiły się skrzynie, ustawione jedna na drugiej, przy czym niższe miejscami pękły od ciężaru, i z tych szczelin patrzyły na Jutę kosztowne kamienie.
Aha, pomyślał Arman.
Zrobiło mu się jakoś smutno. Smoczy skarbiec — granica marzeń nawet dla księżniczki. Wiedział, co teraz będzie — człowiek, który trafił na górę złota, od razu traci rozum i w zachwycie zaczyna turlać się po drogocennych zaspach.
Księżniczka nachyliła się i zaczerpnęła garść pereł. No, pomyślał Arman, teraz przyglądanie się, głupawy uśmiech, przesypywanie w dłoniach i szczęśliwy śmiech…
Juta głupio się uśmiechnęła… I wysypała perły z ręki. Nawet nie wysypała, a niedbale wypuściła. Rozejrzała się. Wytarła nos rękawem chlamidy.
Arman nachylił się ku tafli.
Ale księżniczka — o dziwo! — Nie śpieszyła się radować kupą złota. Prychnąwszy — i Armanowe ucho usłyszało w tym prychnięciu zniewagę — Juta wzięła się za badanie skarbca, tak samo rzeczowo, jak dotąd badała Salę Klinopisów i komnatę ze szklanymi organami.
Bezkształtne złote samorodki nie miały artystycznej wartości i dlatego odlatywały w daleki kąt; w monetach interesujące były tylko herby i profile władców. Trafiały się wśród nich i takie, których nie widywał nawet pałacowy astrolog, a już on to był znawcą starożytnej historii i swego czasu dawał księżniczkom lekcje… Oczy Juty pałały tą samą niepowstrzymaną ciekawością, jaką Arman zobaczył na dole, w podziemiach, kiedy księżniczka po raz pierwszy starała się odczytać starożytne teksty. Oto dobrała się do skrzyni, która stała osobno z boku, wzięła za wieko…