Jej powiernica głośno wciągnęła powietrze i rzekła, ledwie powstrzymując śmiech:
— Tak.. I owinie się… Owinie się nią cała!
Maj tylko mrugała oczami, a Wertrana milczała, bojąc się zepsuć stosunki z akmalijską pięknością. Ostin, którego bardzo uraziło grubiaństwo Oliwii, chciał surowo upomnieć dwórkę, ale w tym momencie Jucie powrócił dar mowy.
— Niektórzy lubią tachać ze sobą swoje pokojowe pieski, swoje zaślinione mopsy — powiedziała z całą pogardą, na jaką mogła się zdobyć. — Winszuję ci Oliwio: twój mops we wszystkim do ciebie podobny!
— Ona jest moją dwórką — odkrzyknęła niewzruszona piękność. — A ty nigdy nie będziesz miała powiernicy. Dwórka powinna ustępować urodą swojej pani; co pokazuje, jak długo przyszłoby szukać powiernicy… Dla ciebie!
Ostin! On tu był i TO słyszał.
Dwoma susami Juta podskoczyła do Oliwii i wczepiła się w jej włosy. Maj krzyknęła przerażona, zakręciła się w miejscu Wertrana, zastygł jak słup soli Ostin — ale Juta już niczego nie widziała. Poleciały pióra złotego łabędzia, deszczem posypały się szklane gwiazdki, zatrzeszczała różowa suknia.
Powiernica Oliwii niespodziewanie sprytnie skoczyła na Jutę z tyłu.
— Zabierzcie ode mnie tę maszkarę! — Wrzeszczała Oliwia.
Ostinowi z trudem udało się odciągnąć wściekłą, rozczochraną Jutę od obu akmalijek. Kapelusz, który stracił podczas walki słońce, walał się po trawie jak zmięta ścierka.
Nie dbając już o dostojność, Juta odepchnęła ręce księcia i przeskoczywszy bukszpanowy żywopłot, rzuciła się pędem w stronę pałacu.
Rozpoczęcie karnawału trzeba było przesunąć o półtorej godziny.
Powstało pytanie, czy księżniczka Juta weźmie udział w święcie i tylko wstawiennictwo księcia Ostina spowodowało odłożenie kary.
Złota suknia Oliwii, na szczęście, nie bardzo ucierpiała — nadworni mistrzowie potrafili całkowicie ją odnowić. Bardziej ucierpiało czarujące liczko piękności — długie, głębokie zadrapania trzeba było rzetelnie umalować i zapudrować.
Jucie chłodno zaproponowano suknię jednej z frejlin i prosty, nie przystrojony niczym kapelusz. Księżniczce było jednak już wszystko jedno.
Przed samym początkiem święta do sypialni Juty zajrzała Maj z przebiegłym wyrazem twarzy; maleńka siostrzyczka trzymała pod pachą pudełko na kapelusz.
— Obiecaj, że weźmiesz!
— A co tam? — Zapytała Juta obojętnie.
— Obiecaj! — Maj kręciła się ze zniecierpliwienia.
— Obiecuję…
Księżniczka otworzyła pudełko, kiedy Maj już wybiegła z komnaty. W środku leżał, iskrząc się błyskami w aksamitnym morzu, kapelusz z wznoszącą się falą.
Wielkoduszna Maj oddała swój kapelusik nieszczęśliwej siostrze.
Karnawał od dawna stał się ulubionym świętem we wszystkich trzech królestwach.
Zalany słońcem plac był wypełniony kolorowym tłumem, chłopcy gromadnie czepiali się filarów latarń miejskich, a nad ciżbą niewiarygodnymi klombami kołysały się kapelusiki — różnych rozmiarów, fasonów i kolorów. Zmyślni mieszczanie przyozdobili kapelusze dzwoneczkami i kołatkami, wiatraczkami i kremowymi ciasteczkami, a jeden wesołek — białą myszką w klatce. Od rana, jak zwykle, dmuchał leciutki wietrzyk, i wszyscy, żeby nie utracić cennych ozdób, mocno poprzywiązywali kapelusiki barwnymi atłasowymi wstążkami pod brodą.
Ceremonię otworzyła parada cechu kapeluszników — na czele kolumny kroczył nadworny kapelusznik, ten sam, który przygotował kapelusze dla księżniczek. Nad jego głową powiewał cechowy sztandar z przedstawionym na nim kołpakiem[2].
Kapelusznicy ustawili się w czworobok naokoło obitego kilimami pomostu, na jakim uroczyście zasiadły trzy królewskie rodziny. Złota suknia Oliwii przyciągała wszystkie spojrzenia, wokół słyszało się tylko: „Och, jakaż ślicznotka!”.
Juta siedziała, nie podnosząc głowy, bojąc się spojrzeć w stronę Ostina, którego miłą i zarazem krępującą ją obecność odczuwała za plecami.
Król — ojciec wygłosił krótką przemowę o dobrobycie i rozkwicie sąsiadujących ze sobą trzech królestw, po czym zlecił kierowanie świętem mistrzowi ceremonii, którego głowę wieńczył wielki biały cylinder.
Ten z kolei okrasił swoją przemowę kaskadą żartów, na co tłum zakołysał się falą śmiechu. Potem, na znak jego długiego, powleczonego pluszem berła, wszyscy wypuścili z portfeli złowione rankiem i uwięzione tam osy, ponieważ, według wierzeń, w ślad za osą w portfel powinny posypać się pieniążki. Niektórym dusigroszom nie poszczęściło się i tacy wytrząsali na ziemię przedwcześnie zdechłe owady, a to, jak wiadomo, wróżyło przyszłą stratę.
Potem ogłoszono potyczki bojowych jeży. Pojedynki odbywały się na wielkim okrągłym bębnie, tłum naokoło śmiał się i klaskał, a mistrz ceremonii przyjmował stawki. Jeże, jaskrawo ozdobione przez właścicieli, sapały i fukały, tupotały po grubej skórze bębna, co rusz zwijając się w kłębek, żeby szybko rozwinąwszy się, złapać przeciwnika za długi czarny nos. Bęben dudnił, uderzany łapkami zwierzątek. Ostatecznym zwycięzcą okazała się maleńka, pomalowana cynobrem jeżyca, która wyróżniała się nader walecznym usposobieniem.
Nastał w końcu czas demonstracji kapeluszy. Aksamitna fala z czółnem i rybakiem miała przynieść nagrodę swojej właścicielce, dlatego Juta odmówiła udziału w konkursie. Pierwsze miejsce uzyskał, co zrozumiałe, złoty łabędź Oliwii — chociaż był trochę oskubany.
Słońce stało już wysoko, pierwsza połowa karnawału dobiegała końca. Wszystkich czekały jeszcze nocne zabawy — korowody z pochodniami, wspólne tańce i ucztowanie, darmowe wino na koszt cechu kapeluszników i fajerwerki, za które zapłacono z królewskiego skarbca gospodarzy.
Królewskie rodziny podniosły się, żeby po oddaniu wzajemnych ceremonialnych ukłonów powrócić do pałacu i odpocząć do zmierzchu.
Pałacowa orkiestra zagrzmiała — trochę bez ładu; spowinowacony tłum zamachał chusteczkami, pozdrawiając swych władców, a mistrz ceremonii opuścił swoje berło i z ulgą otarł czoło koronkowym mankietem.
Powiał wietrzyk i orzeźwił rozpalone czoło Juty — niczego dziwnego by w tym nie było, gdyby nie to, że po chwili wietrzyk zmienił się w silny poryw potężnego gorącego wiatru.
Mieszkańcy zaczęli sarkać niezadowoleni — komuś zniosło kapelusz.
Juta obiema rękami chwyciła aksamitne brzegi ronda i spojrzała w kierunku słońca.
Słońca nie było. Na plac padł gęsty czarny cień, chociaż pałacowy astrolog z pewnością prorokował słoneczną, bezchmurną pogodę.
Znowu nadleciał raptowny, okrutny wiatr. Przez plac przeszła fala ostrego, nienaturalnego zapachu, od jakiego łzawiły oczy i schły gardła.
Na chwilę stało się cicho — tak cicho, że wyraźnie dał się słyszeć z góry świst, rozcinający powietrze. Słońce zjawiło się i ponownie znikło, jakby zakryła je chmura, która przyleciała z szaloną szybkością.
— A-a-a!!
Przenikliwy kobiecy krzyk przerwał ogólne odrętwienie. Ogarnięci przerażeniem ludzie rzucili się, gdzie kto mógł — depcząc się wzajemnie i przewracając świąteczne bryczki i kolaski.
Potem ogłoszono potyczki bojowych jeży. Pojedynki odbywały się na wielkim okrągłym bębnie, tłum naokoło śmiał się i klaskał, a mistrz ceremonii przyjmował stawki.
Juta stała na okrytym kilimami pomoście i z całej siły starała się utrzymać na głowie kapelusik Maj — niczego ważniejszego, póki co, nie była w stanie wymyślić.
Widziała, jak ojciec, obejmując jedną ręką Wertranę, a drugą królową małżonkę, starał się przecisnąć przez tłum do stojącej w oddaleniu karety, jak Ostin wpycha Maj pod pomost, jak — nie tracąc panowania nad sobą — Oliwia też tam wchodzi, jak krąży pośród placu trąba powietrzna kurzu, a w niej szalonymi motylkami tańczą zerwane kolorowe proporce…
2
Nakrycie głowy pochodzenia tureckiego — czapka, obrzeżona futrem, z aksamitną główką, niekiedy przybierała kształt cylindryczny, zakończony spiczasto.