Pod wieczór Jutę bolały oczy i palce, rwały ścierpłe ramiona — musiała bardzo się starać, żeby odpowiadać na pieszczoty Ostina, które zawsze były jednakowe. Król męczył się jeszcze bardziej, przecież on także pracował cały dzień. Nie dziwne, że skończywszy z pospieszną miłością, od razu zapadał w głęboki sen…
W krótkim czasie królowa wręczyła ukochanemu mężowi własnoręcznie wyszytą chustę. Król Ostin przyjął podarunek z chłodną wdzięcznością, stosunki między małżonkami trochę się ociepliły.
Nadeszło Główne Święto Zimy. Juta miała nadzieję, że — jak kiedyś w rodzinnym domu — zostanie zbudowany lodowy pałac i urządzona śnieżna bitwa, że wyleją lodowisko, ulepią bałwany i wetkną im w ręce pochodnie — ale Ostin ogłosił, że znowu będzie wielkie polowanie. I Juta, choć do tej pory bez drżenia nie mogła wspomnieć szklanego wzroku martwego jelenia — udała, że jest rada.
Kiedy kawalkada myśliwych wyjechała w pole, spadł śnieg.
Walił i walił, płatki nie krążyły, jak zazwyczaj krążą w locie pierwsze śnieżynki — kiedy ziemia jest jeszcze goła i każdy płatek upada na uprzednio wybrane miejsce. Nie, to był śnieg środka zimy, kiedy wszystkie miejsca są już zajęte i płatki ciężko opadają, tworząc coraz większe zaspy…
I oto kiedy pierwsze płatki spadły Jucie na ramiona i na rzęsy, przypomniała sobie kalidoni puch.
Puch też leżał na ramionach, na włosach, na rzęsach, ale był ciepły i nie tajał… Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak na opuszczone i zniszczone przez jesień gniazdo kalidonów pada śnieg.
Konik jej zwolnił galop, a potem całkowicie przeszedł w stęp. Juta opuściła lejce, zachciało jej się zsiąść z konia i zapaść się w ten śnieg, trącić najbliższą gałąź, popatrzyć na migotliwe drobne śnieżynki. Ale wszyscy myśliwi pognali daleko do przodu. Bojąc się zostać w tyle i rozgniewać Ostina, Juta klepnęła konika po zadzie.
Zastrzelili ze dwa dziesiątki wielkich zajęcy.
W ogromnej sali z bali paliło się w czterech kominkach, podchmieleni myśliwi głośno klepali się po ramionach, wydzierali się i rechotali. Juta siedziała w milczeniu; Ostin dużo i z zadowoleniem pił — po raz pierwszy od wielu dni miał możliwość rozluźnić się i odpocząć.
Jakiś kniaź zaczął opowiadać, jak przyszło mu zetknąć się sam na sam ze wściekłym wieprzem. Energicznie gestykulując, odgrywał scenę walki i za siebie, i za dzika, przy czym za dzika umiejętniej. Juta spuściła oczy. Ostin wolno przeżuwał mięsiwo, uśmiechając się.
— Wieprz! — Głośno i przenikliwie krzyknęli z odległego kąta. — Kto ma ochotę słuchać o jakiejś tam świni, fujary, kiedy nasz władca walczył ze smokiem!
Rozmowy od razu ucichły. Jakiegoś pijanicę, cały czas ciągnącego swoje, pospiesznie przywołano do porządku; wszyscy myśliwi, jak jeden mąż, wyczekująco wpatrzyli się w króla. Niepewnie zerkali także na królową.
Wzdrygnąwszy się, Juta zahaczyła łokciem kielich z miodem i ten przewrócił się z głuchym dźwiękiem.
— Wasza wysokość — z uszanowaniem zwrócił się ktoś — uczyńcie nam łaskę, opowiadając o tej wielkiej bitwie.
Ostin chrząknął i ciężko, jakby od niechcenia, podniósł się.
Był wysoki, miał szerokie ramiona; pasma jasnych włosów, mokre od potu przylgnęły do czoła i skrętami opadły na skronie. Nawet podchmielony był piękny — osobliwą męską urodą.
— Wszyscy jesteśmy wojami — rzucił Ostin niedbale. — Wszyscy wiemy, co to takiego krwawy bój… Bo spotkać smoka, panowie — to już nie polowanie. To — wojna, panowie, i nie na życie, a…
Zachwiał się — i Juta dopiero teraz zobaczyła, jak bardzo jest pijany.
A Ostin nagle rozłożył ręce, boleśnie przy tym zaczepiwszy o ramię Juty. Ni to pokazując rozmach skrzydeł, pokazywał przerażające rozmiary swojego strasznego przeciwnika. W sali zahuczało.
— Smok! — Wykrzyknął Ostin. — Jaszczur! Skórą jego można wyścielić plac… Rzucił się znienacka, z nieba, dysząc ogniem… Wtedy ja ostro odchyliłem się w prawo, a z lewej strony — o tak — nastawiłem kopię… Drzewce opaliło się, jak węgiel, ale grot pozostał… Dobry grot mi wykuli! Smok znowu wzleciał i znowu się rzucił, ale ja…
Jucie nagle ścisnęło się serce. Przypomniała sobie potyczkę u podnóża Armanowego zamku.
Nie wspominała jej dawno — mówiąc prawdę, nie pamiętała jej wcześniej, wydarzenia tego niebywałego dnia zaciągnęły się w jej świadomości jakby dymem… Ale teraz, wysłuchując pijackie samochwalstwo Ostina, wyraźnie przypomniała sobie i zamek, i drogę, i Armana, i księcia na koniu…
Ze skały, na której postawił ją Arman, wszystko było widoczne jak na dłoni. Była tam cały czas i bardzo dobrze widziała, że smok uniósł się w powietrze tylko na sekundę — i zupełnie nie dyszał ogniem!
Ten dawno zagubiony w zakamarkach pamięci szczegół, nagle poraził ją jak niespodziewane odkrycie. Utkwiwszy oczy w zalanym winem obrusie, słuchała Ostina i gorączkowo starała się zrozumieć; dlaczego przypomniała sobie o tym dopiero teraz? Dlaczego to nie uderzyło jej od razu?
— Moja siekiera rozleciała się od jednego uderzenia w pancerz potwora… Łuski u niego mocniejsze od najmocniejszej stali i już myślałem, że będzie ze mną krucho… Na moje szczęście, to jedyne uderzenie wyszło mi na dobre, potwór stracił równowagę i gruchnął na ziemię! Schwyciłem maczugę…
Juta zakryła oczy.
Wcale nie, to Ostin klapnął na ziemię. Arman zaczepił go pazurami i zdjął z siodła, jak gospodarz zdejmuje z krzaka dojrzały pomidor… A ona, głupia, zamknęła oczy i zatkała uszy! Przestraszyła się, że smok zabije Ostina, po tym, jak on już ze dwadzieścia razy mógł go zabić… Wystarczyłby jeden oddech, przecież już nie raz widziała, jak Arman dyszy ogniem…
A Ostin rzeczywiście schwycił maczugę i kiedy wreszcie zdecydowała się spojrzeć, książę opuszczał tę kolczastą stal na głowę… Ale na pokornie podstawioną głowę…
Gargulce, jakże ona wcześniej… Ostin, powrót, wesele i Arman przepadł gdzieś daleko, daleko, został legendą, prawie baśnią…
— Ostatnimi siłami schwyciłem maczugę, panowie! — Ostin rozochocił się zupełnie, jego oczy gorączkowo błyszczały — i uniosłem ją nad głową… Nad głową jaszczura, oczywiście! Ale on miotał się i turlał po piasku, sycząc i plując jadowitą śliną…
— Nie tak było — niespodziewanie dla siebie powiedziała Juta. I sama się wystraszyła — taki efekt przyniosły jej słowa.
Ostin chrapnął i zamilkł. Ci w sali, którzy siedzieli bliżej i słyszeli jej słowa, oniemieli z otwartymi ustami; ci, którzy siedzieli dalej, głośno dopytywali się jeden od drugiego, co takiego powiedziała królowa i dlaczego nagle król zamilkł.
Powoli, bardzo powoli, król Ostin odwrócił głowę i popatrzył na żonę. Pod tym wzrokiem Juta, konwulsyjnie przyciskając ręce do piersi, wstała i bez słowa, na nikogo nie patrząc, poszła na górę.
Mijał piąty dzień lotu nad morzem. Skrzydła Armana machały konwulsyjnie i nierówno, leciał już prawie nad samą powierzchnią wody — i opuszczał się coraz niżej. Nie widząc ani nieba, ani horyzontu, patrzył w dół i w topieli wód jawiły mu się obrazy, w których on sam nie mógł odróżnić mar od jawy.
Widziały mu się okręty — dumne, morskie piękności z rzędami wysokich i mocnych masztów; rozłożywszy żagle, mknęły gdzieś strzałą, ale dziwne było to, że nie powierzchnia wody je niosła — płynęły pod powierzchnią, pogrążone, wessane przez morze. Morze ukazało przed oczami zmęczonego smoka paradę swoich ofiar-niewolników. Arman widział ludzkie postacie na czystych pokładach — najczęściej byli to mężczyźni — marynarze i rybacy, ale na jednym statku, największym, było też wiele kobiet i dzieci. Świątecznie, bogato ubrani, wszyscy stali na wysokim pokładzie, po bokach którego łopotały obszarpane skrawki jaskrawych tentów[13]. Wszyscy jak jeden mąż podnieśli w stronę Armana blade oblicza, patrzyli prosto na niego, patrzyli martwo i obojętnie, i gdyby rozpaczliwym wysiłkiem nie szarpnął się w bok — te spojrzenia doprowadziłyby go do szaleństwa i ściągnęły w odmęt.
13
Płótno rozpinane nad pokładem statku, stanowiące dach chroniący przed słońcem lub deszczem.