Ciemność zgęstniała.
Juta podniosła głowę i zobaczyła na niebie nad sobą brązowy, pokryty łuską brzuch z przyciśniętymi do niego rozczapierzonymi haczykami pazurów. Ugięły się pod nią nogi.
— Uciekaj, Juto, ratuj się!
Zdawało jej się, że słyszy głos Ostina.
Cały czas przytrzymując kapelusz obiema rękami, Juta zerwała się z miejsca, przekonana, że nie zatrzyma się już nigdy.
Mknęła opustoszałym placem, mknęła na oślep, a za nią falami wzbierał ostry zapach. Juta potykała się o porzucone torebki, proporce i grzechotki, a nad nią krążył, zapełniając sobą całe niebo, potworny, skrzydlaty jaszczur — smok.
— Juto-o!
Zauważyła Ostina.
Biegł do niej wielkimi skokami, z szeroko otwartymi ustami, jednak jego krzyk od razu znosił wiatr.
Juta zawróciłaby mu na spotkanie, ale Ostin nagle znalazł się gdzieś niżej, na dole, pod nią. Księżniczka jakiś czas widziała jego zadartą głowę, twarz zniekształconą strachem, rozchełstany kołnierz koszuli i kamyczek talizman na złotym łańcuszku, ale potem plac znienacka obrócił się jak talerzyk, a Ostin stał się maleńki jak porcelanowy rybak na błękitnym kapelusiku.
Juta zobaczyła z góry pałac, park, plac, ulice, miotających się w panice ludzi…
Pazury ohydnego potwora mocno trzymały księżniczkę Jutę i niosły ją coraz dalej i dalej od domu, nie wiadomo — dokąd.
Wtedy krzyknęła — ale nikt jej nie usłyszał.
Rozdział drugi
W przestworzach lodowaty wiatr smagał twarz Juty, wdzierał się w gardło i zapierał dech; falbaniaste spódnice sukni trzaskały niczym osłabłe żagle i uderzały po nogach, którymi dziewczyna rozpaczliwie machała w powietrzu. Zgubiła na początku jeden trzewiczek, potem drugi. Smocze pazury ściskały ją mocno, niby stalowe obręcze, boleśnie cisnęły w żebra i nie pozwalały na najmniejszy ruch.
Stanęło dęba oślepiająco błękitne niebo, błysnęło i zgasło słońce. Powoli, jakby niechętnie, ukazała się w dole ziemia. Znowu niebo. Juta lamentowała rwącym się głosem i z całej siły starała się wyrwać z łap potwora.
Pola układały się mozaiką — żółty kwadracik do czarnego. „Patchwork” — przemknęło gdzieś w zakątku świadomości Juty. Modrą żmijką wiła się rzeczka, a tam, dalej, błękitnym łukiem połyskiwało morze.
Wiatr znosił w dal ostry smoczy zapach; odwracając z wysiłkiem głowę, widziała tuż nad sobą brązową łuskę i rytmicznie machające błoniaste skrzydła.
Znowu niebo, biała beztroska chmurka, horyzont i znowu niebo… Juta szarpnęła się, obcierając boki o mocne szpony, wygięła się i z całej siły uderzyła nogami w twardą muskularną łapę. Smok nie zwrócił na to żadnej uwagi.
Juta zacisnęła zęby, głęboko odetchnęła i postarała się rozluźnić. Udało się!
Zamknęła oczy i licząc w myślach: piętnaście, szesnaście… Bezwolnie obwisła w potwornych pazurach.
Pazury drgnęły.
Jaszczur widocznie doszedł do wniosku, że ofiara udusiła się i rozluźnił chwyt.
Ledwo, ledwo.
Tego „ledwo, ledwo” Jucie wystarczyło. Szarpnąwszy się z całej siły, desperacko odepchnęła się łokciami i kolanami i wypadła w puste niebo.
Zdawało się jej, że ogłuchła — wokół utworzyła się ściana ryczącego wiatru, spódnice nakryły Jutę aż po głowę, i kiedy znowu zobaczyła ziemię — kto wie, w górze, czy w dole — ziemia była już o wiele bliżej.
Juta rozpostarła ręce i zamarła jak zimowa żaba w masie jeziornego lodu, zapominając z przerażenia nawet zamknąć oczy. Leciała, opadała, zapadała się w powietrzną jamę. W ciągu następnych kilku sekund ziemia gwałtownie straciła podobieństwo do patchworkowej kołdry i rzuciła się jej do twarzy.
Na jakiś czas dziewczyna straciła świadomość. Poczuła wstrząs, gwałtowny ból i doszła do wniosku, że oto już rozbiła się na śmierć i leży zakrwawiona gdzieś w polu; jednak po chwili zorientowała się, że wiatr tak samo trzepocze jej ubraniami i targa jej włosy — otworzyła oczy i zobaczyła, jak ziemia oddala się od niej.
W ostatniej chwili smok pochwycił utraconą ofiarę i teraz jego pazury ściskały Jutę jeszcze mocniej, jeszcze boleśniej wpijały się w żebra i nie dawały odetchnąć.
Zresztą księżniczka nie miała już siły walczyć — opierała się tylko coraz słabiej, daremnie starając się rozewrzeć potworne pazury. To bardziej jeszcze szkodziło jej samej niż smokowi, jednak nie poddawała się, machała nogami i wygiąwszy się starała się ugryźć pokrytą drobną łuską łapę.
Poprzez mgłę, jaka zaczęła zasnuwać jej oczy, widziała, jak pola w dole zmieniły się w gęste lasy, gdzie nie było ani dróg, ani przesiek. Kilka razy zemdlała, a tymczasem lasy zastąpiła kamienista równina z szarymi skałami, które pokrywały zielone żyłkowania. O skały rozbijał się przybój — smok zaniósł księżniczkę nad morski brzeg.
Juta widziała wgryzający się w morze wąską mierzeją skalisty grzebień, który kończył się wielką górą o dziwnej formie; jaszczur ostro skręcił i dziewczyna z przerażeniem uświadomiła sobie, że tak naprawdę jest to zamek — na wpół zrujnowany zamek, jaki zagnieździł się wśród skał. Nierówne wieże sterczały jak zgniłe zęby; jaszczur kołując zniżył lot, jakby dając Jucie możliwość obejrzenia wykrzywionego zwodzonego mostu, ślepych otworów strzelniczych i okrągłej czarnej dziury — wejścia do tunelu, wrót dla smoka.
Kiedy Juta zobaczyła tunel, jej siły od razu się zwielokrotniły — zaczęła się wyrywać i szamotać jak dzika kotka; smok zasyczał i runął w czarną dziurę.
Usta i nos Juty w jednej chwili wypełniły się sadzą, pozbawiwszy ją możliwości wydobycia głosu. Gdyby smok chociaż na chwilkę zatrzymał się w tunelu, na pewno by się udusiła, jednak jaszczur, błyskawicznie przeleciał czarny jak noc korytarz i wdarł się w jaskrawo oświetlone pomieszczenie.
Tutaj straszne pazury nareszcie się rozluźniły i Juta poczuła bosymi stopami chłód kamiennych płyt.
Nie mogąc ustać na nogach, osunęła się na podłogę i objęła wszystko na wpółprzytomnym spojrzeniem. Okrągła sala rozmiarem i zdobieniami idealnie pasowała do jej wyobrażeń o siedzibie smoka; przez otwór w suficie o nieregularnym kształcie padał szeroki snop słonecznego światła.
W centrum sali przywidziała się Jucie masywna budowla — prostopadłościan, podobny równocześnie i do ołtarza i do stołu ofiarnego. Z jego środka sterczał zaostrzony żelazny kolec, a u podnóża — Jutę zmroziło — leżała góra niespotykanych ohydnych narzędzi, które wywoływały w przyćmionej świadomości branki obraz, ni to sklepu rzeźnika, ni to sali tortur. Zamglone spojrzenie Juty nie mogło rozróżnić, co tam jeszcze wrzucono na stos w oddalonym ciemnym końcu sali. Za jej plecami z zadowoleniem zasyczał jaszczur.
Koniec księżniczki Juty okazał się straszniejszy niż w najstraszniejszej bajce.
Z krótkim zdławionym krzykiem ofiara smoka zemdlała.