Выбрать главу

A teraz wiatr stał ścianą, znosił Armana w tył, jakby odrzucał, chcąc ostrzec…

„Jukka przychodzi z morza i dzieci jego, i wnuki, i prawnuki zjawiają się z otchłani… Bierz swój ogień i niechaj ochroni on ciebie przed straszliwym Jukką, i przed dziećmi jego, i wnukami, i…”

Wnuk albo prawnuk wielkiego Jukki chciał pożreć księżniczkę Jutę. I oto Arman leciał, a skrzydła drętwiały, dlatego że powiedziano w proroctwie: „Dla dwieście pierwszego potomka radość i długie życie, jeśli będzie strzegł się tworów morza…”

Jeszcze miał nadzieję, że zdąży przechwycić księżniczkę w drodze — w drodze na kaźń. Ale wiosną noce stawały się coraz krótsze, a dzieci Jukki, jak nakazuje im prawo, zjawiają się po ofiarę o świcie…

Ostatnim razem, na drogę do królestwa Ostina Arman stracił noc i pół dnia. Teraz zostawała tylko noc, a do tego jeszcze wiatr i mdłe, paskudne uczucie strachu: nie zdąży. Nie zdąży wydrzeć Juty spod nosa potwora, nie przechwyci, nie uniesie daleko, daleko… Potomek Jukki zjawi się o świcie, a on, Arman, stanie twarzą w twarz z…

Skrzydła obwisły, jakby sparaliżowane. Ten strach tkwił we wszystkich jego przodkach, zaczynając od walecznego Sam-Ara, który rozegrał wielką bitwę i, umierając, błagał nielicznych pozostałych przy życiu potomków: strzeżcie się!

Tylko z wielkim trudem Armanowi udało się opanować i powstrzymać od haniebnego upadku. Jeszcze jest czas. Morskie stworzenia są powolne, wyrwie Jutę z rąk konwojentów… Tak naprawdę z rąk katów…

Znowu przypomniał sobie twarz Ostina i nienawiść, prawie tak samo silna, jak do tej pory strach, sprawiła, że z jeszcze większą zawziętością ciął powietrze skrzydłami.

Zdrajca… Kat, zabójca… Ale — potem. To — potem. Najpierw Juta.

Leciał, i przystępujący do niego strach wymieniał się z przystępującą rozpaczliwą nadzieją i gorączkowym zdecydowaniem. A wiatr strącał go i znosił, i wkrótce stało się jasne, że nie zdąży.

* * *

Czasem zapadała w odrętwienie i to było najlepsze ze wszystkiego — okrywana gęstymi, czarnymi falami półprzytomnie i bezmyślnie płynęła wodami ciemnej rzeki, całkowicie poddając się prądowi. To było dobre; w takich chwilach niczego nie czuła i nie rozumiała, co się dzieje; ale czasami niefortunny ruch, niespodziewane dotknięcie skały, czy po prostu nieszczęsny przypadek, wydzierały ją z zamroczenia i ogarniały niebywałym przerażeniem. Zaczynała wtedy szarpać się w łańcuchach i krzyczeć ze strachu.

Histeria zmieniała się w całkowitą obojętność; Juta patrzyła na morze, gładkie, jakby pokryte błoną, na niebo, gdzie wstawał świt i w tym męczącym oczekiwaniu śmierci nachodziły ją widzenia.

Nie wiadomo dlaczego pokazywały się jej fontanny z przezroczystymi strumieniami tryskającej wody i złote rybki w fontannie, kałuże, deszcz i jakaś kucharka w wymiętym fartuchu. A już zupełnie niejasne było, skąd wzięła się nieznajoma nastoletnia dziewczynka, przyszywająca do białej ślubnej sukni czarne guziki.

Wesele… Ostin… A właśnie, kto to? A oto otwierają się i zamykają piękne zmysłowe usta, ale głos dźwięczy cudzy i słowa niosą się nie z ust, a jakby z boku: w imię królestwa… Wielka ofiara, wielka strata… Potomkowie nie zapomną, Juto.

Potomkowie… Dwieście pierwszy potomek… Podziemna sala i pochodnia, wychwytuje z ciemności przysadziste kolumny, pokryte napisami… Dwieście pierwszemu potomkowi — długie lata życia… A tego rysunku wspominać nie warto… Głupi rysunek, jakby dziecinny — ktoś tam wynurza się z wody…

Juta zadrżała i popatrzyła na morze.

Jeszcze jest czas, pomyślała Juta gorączkowo. Jeszcze przynajmniej ze trzy minuty. Prawie cała wieczność… Trzeba pomyśleć o czymś… Takim…

Postawimy ci pomnik, Juto.

Gargulce, nie o tym!

„— Zapaliłam ci latarnię na wieży, ale byłeś daleko i nie widziałeś.

— Nie widziałem…”

W jej krótkim, pechowym życiu była latarnia zapalona dla ocalenia smoka… Ciało staje się lekkie, wzlatują nad głowę nieważkie długie włosy… Ostatni promień — zielony, jak pęd wiosennej trawy… Pięć gwiazdek wzeszło, a trzy na razie za horyzontem… Wszystko to teraz nie ma znaczenia… Dobrze, że starzec Kontestar umarł i nie widzi, jak Ostin…

Ile razy była na granicy śmierci, ale pazurzaste łapy wydzierały ją kostusze sprzed nosa. Morze, póki co, jest spokojne i jakiś śmiałek może… Mógłby…

Wzrok jej w nieświadomej nadziei zaczął błądzić po nieboskłonie nad morzem, zatrzymując się na każdym obłoczku. Szeroko otworzyła oczy na widok sennej mewy… Na jakąś chwilę wiara w ocalenie całkowicie wypełniła Jutę i rozczarowanie, które napłynęło od razu za nią, odebrało królowej resztki sił. Zacisnąwszy zęby, przywołała w pamięci obraz podniebnego lotu, ale zamiast tego, przywidział jej się martwy smok.

Rozpostarty na kamiennym kruszcu, leżał, niezdarnie podniósłszy głowę z szeroko otwartymi zamglonymi oczami. Szklany, nieruchomy wzrok skierowany był na Jutę, poprzez rozerwane, błoniaste skrzydło rosła trawa, na pokrytym łuską ciele siedział ścierwnik.

Juta potrząsnęła głową, uderzając o skały, pragnąc odegnać marę zrodzoną z panicznego strachu… Żeby usłyszeć jeszcze raz jego głos, gotowa była oddać życie, ale życie już do niej nie należało — jak nie może zachrypnięty ludzki głos przynależeć do martwego smoka.

I wtedy, utraciwszy nadzieję, popatrzyła na morze. Gładka, lśniąca powierzchnia była nad wyraz spokojna i pośród tej ciemnej równiny zrodził się nagle ruch.

Powoli, jakby w niespiesznym korowodzie, ruszyły po kole fale. Na powierzchni morza rysował się krąg, potem jego środek zapadł się do środka — spieniły się grzebienie na brzegach okręgów, a czasza wód znienacka wywróciła się i chlupnęła białą pianą — jakby kipiące mleko, nie mogąc utrzymać się w garnuszku, uciekło na nieszczęście nieuważnej gospodyni…

Juta patrzyła, nie mając siły oderwać wzroku.

A krąg stawał się coraz szerszy, rozchodziły się fale od niego, pierwsze z nich już dosięgły brzegu, i, rozbiegając się, zawróciły u samych stóp Juty, a kilka kropel padło jej na twarz.

Z głębin dobył się dźwięk — cichy, niski, jakby ryk mnóstwa gardeł, słyszany przez watę… Kiedy sięgnął uszu królowej, zaczęła wyrywać się ze zdziesięciokrotnioną siłą, niemal wyrywając z kamienia żelazne skoble.

Ponad morze wzbiła się biała, błyskająca w pierwszych słonecznych promieniach, fontanna. Strumienie jej, rozbłyskując kolorowymi ogniami wystrzeliły prosto w niebo i opadły podnosząc nowe kaskady wody W świetlistych potokach tego wodospadu pokazała się czarna głowa.

Juta nie od razu pojęła, że jest to głowa. Patrzyła z przerażeniem, aż do bólu oczu przez kilka sekund, po czym, zacisnąwszy je ze wszystkich sił, zaczęła przywoływać zapomnienie jak ocalenie, jak szczęście, jak ostatnią łaskę.

Zapomnienie nie przychodziło.

Fale, wylewające się na brzeg, stały się wyższe i cieplejsze; to, co zjawiło się z głębin po swoją ofiarę, niecierpliwie dążyło ku brzegowi.

Omdlenie, proszę, modliła się Juta.

I uderzyła głową o skałę, i w jej oczach zaczęła gęstnieć zbawienna ciemność, ale ostry ból potylicy ją przegnał.

Całkowicie przytomnymi oczami królowa patrzyła, jak w ślad za głową wynurzyły się z wody człony szyi, płyty ramion, jakieś pętlami zaciskające się sploty…

Woda rozstępowała się przed płynącym, nie idącym już po dnie, potworem. Rozstępowała się dwiema długimi, uchodzącymi w stronę horyzontu, falami. Juta zobaczyła skierowany na nią wzrok i zawisła w łańcuchach skamieniała przerażeniem.