Выбрать главу

Arman zrobił wszystko, tak jak postanowił.

Świąteczny plac zdawał się z wysoka strojnym mrowiskiem. Widział, jak z początku zdrętwiali, ludzie rzucili się bezładnie do ucieczki i wystraszył się, że nie znajdzie w wirze barwnych kapeluszy tego jednego — jedynego; w chwilę potem opuściwszy się niżej, zobaczył go jednak na królewskim pomoście, zupełnie nieruchomy — księżniczkę prawdopodobnie sparaliżował strach.

Już rozpostarł szponiaste łapy, ale księżniczka oprzytomniała i zaczęła uciekać. Mknął nad nią, przymierzając się, aby schwytać księżniczkę tak ostrożnie, jak tylko się da. W ostatniej chwili nieomal mu uciekła, jednak ostro ruszył do przodu i poczuł w łapach drogocenną zdobycz.

Niósł ją bardzo ostrożnie. Zamiast owieczką, w jego pazurach okazała się dziką kotką, zaciekle walczącą i podstępną — nawet ją już upuścił i potem ledwie złowił. Uczciwie mówiąc, to nie oczekiwał takiego wściekłego oporu od młodego, delikatnego stworzenia.

Zaciągnął ją do zamku przez Smocze Wrota. W nienawistnej Rytualnej Sali słupem światła stał słoneczny promień.

Arman postawił ją delikatnie na podłogę. Możliwe, że zemdleje — to jest przecież właściwe księżniczkom.

Potem spojrzał na nią — i sam ledwie nie padł bez czucia.

* * *

— Skąd macie ten kapelusz?

Juta milczała, odsunąwszy się od niego w kąt koło kominka.

— Skąd macie ten kapelusz? Kim jesteście?

Juta głośno wciągnęła powietrze. Wypuściła powietrze ze ściśniętych płuc i z całą dumą, na jaką ją było w tej chwili stać, powiedziała:

— Jestem księżniczką!

Arman prychnął. Kiedy prychał w smoczej postaci z nozdrzy jego wydobywały się snopy iskier. Teraz był w ludzkiej postaci, ale Juta i tak nie mogła na niego patrzeć, nie Wzdrygając się przy tym.

Arman, patrząc na nią, wzdrygał się nie mniej.

Tak, rycerz musiałby być ślepy jak kret, żeby pragnąć tę dziewkę za żonę! A co dopiero mówić o pojedynku ze smokiem…

Przed oczami Armana znowu pojawiły się nieforemne grudki, turlające się po śliskiej powierzchni. Siłą woli odegnał przywidzenie.

— Jestem księżniczką — powiedziała Juta cicho, ale twardo.

To nic, pomyślał Arman. To nic… Możliwe, że jeszcze nie wszystko stracone i, powiedzmy, jutro uda się coś wymyślić. Czy pojutrze… Ale nie teraz, nie w tej chwili.

I wygnawszy z głowy wszystkie niedorzeczne myśli, przybrał surowe, właściwe w tym przypadku, oblicze i powiedział:

— Powiadamiam was, księżniczko, że od tej chwili jesteście moją branką. Zaraz osadzę was w wieży, gdzie będziecie uwięziona dopóki… — Przełknął stojącą mu w gardle gulę — dopóki nie znajdzie się śmiałek, który odważy się was wyzwolić… Jeśli w ogóle się znajdzie — dodał ciszej.

Juta spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Chlipnęła. Zaszeptała z rozpaczą:

— Ty… Ty… Ohydny, podły potworze…

Arman znowu prychnął.

W zachodniej wieży, najmniej zrujnowanej latami, tryskało spod kamienia źródło. Gliniana misa wypełniona była suchymi plackami, a obok słomianego materaca osierocone stały wielkie drewniane chodaki.

— Tutaj? — Zapytała Juta łamiącym się głosem.

Armanowi przez chwilę zrobiło się jej żal, jednak żałość od razu ustąpiła miejsca rozdrażnieniu — znowu sobie przypomniał, w jaką historię wdepnął.

Pchnąwszy księżniczkę, która odsunęła się z obrzydzeniem — trzasnął za nią kutymi drzwiami. Postał w nagłej ciszy i głośno wymówił zaklęcie strażnicze, zamykające lepiej niż tysiąc kłódek:

— Horra-harr!

Juta, stojąc z drugiej strony drzwi, usłyszała jego oddalające się kroki.

Zacisnęła ręce, aż pobielały jej kostki palców. Dreptając w miejscu, prawie nie odczuwała zimna kamiennej podłogi zdrętwiałymi bosymi stopami. Cała okropność położenia docierała do niej stopniowo, falami, i za każdym razem boleśniej zagryzała palce, spodziewając się nareszcie obudzić i powiedzieć z ulgą: jaki dziwaczny sen!

Melodyjnie szemrała woda w ciemności, spływając po omszałym kamieniu.

Juta trafiła do ciemnicy — głuchej ciemnicy smoka.

Rozdział trzeci

Полуденный воздух дрожит, И море зевает в скaлах. Здравствуй, тоскa.[4]
Арм-Анн

Spędzał godziny przed zamglonym, popękanym zwierciadłem, a w zakurzonej ramie bezładnie zmieniały się obrazy z życia trzech królestw.

W Werchniej Koncie panowała niepewność i ogłoszono żałobę. Pocierając podbródek, Arman patrzył, jak blada i postarzała królowa przykłada chusteczkę do oczu, jak król wydaje jakieś rozporządzenia, które podkreśla stanowczymi gestami, jak gorzko płacze maleńka Maj i jak stara się ją pocieszyć, sama załamując ręce, inna księżniczka — Wertrana. Potem, nachyliwszy się ku tafli, starał się usłyszeć, o czym powiadamiają na placach heroldowie, jednak z oszukańczego zwierciadła dobiegały tylko urywki rozmów: „Odważyć się… Prawo… Jego wysokość… Za koronę…”

Heroldowie powtarzali jedno i to samo na wszystkich placach, wczoraj i przedwczoraj, i tak już przez wiele dni. Jednak książęta i szlachetnego urodzenia rycerze odwracali się i przechodzili obok. Tylko raz w zwierciadle zjawił się człowiek gotowy na bohaterski wyczyn — jakiś umorusany węglarz, który nie miał ani zbroi, ani bojowego konia, a tylko nadmierne roszczenia i durne marzenie o małżeństwie z księżniczką.

Arman pomyślał o brance niemal z nienawiścią. W tej chwili gotowy był uwierzyć, że dziewczynisko specjalnie nasadziło cudzy kapelusz i podle czekało na niego na środku placu, żeby zniweczyć tak rzetelnie obmyślony w gorzkich rozmyślaniach plan. Jeszcze trochę — i uwierzyłby, że ona sama wlezie mu w paszczę, żeby zrobić mu przykrość.

Jęknął. Niechaj posiedzi w wieży, tego jej trzeba.

* * *

Z początku wszystko szło dosyć dobrze.

Była w stanie przecisnąć przez szczelinę głowę, ramiona i połowę tułowia. Pod oknem wieży ciągnął się kamienny gzyms, wystarczająco szeroki, ale w wielu miejscach ukraszony. Przed oczami Juty pojawił się krzaczek burej trawy, która przeżyła na nadgryzionym czasem kamieniu, daleko w dole leniwie przetaczało swoje fale morze.

Stopień nad otchłanią. Jaki z niego pożytek dla człowieka, który nie umie latać? Ale Juta uparcie przeciskała się, spodziewając się coś wymyślić, kiedy wygrzebie się już z ciemnicy.

Jednak nie było jej dane coś wymyślić, bo akurat szczęście opuściło jaśnie oświeconą brankę. Czy szczelina pod kratami była zbyt wąska, czy też księżniczka okazała się nie taka znowu chuda — ale Juta ugrzęzła, przy czym jej głowa została na wolności, a nogi — w niewoli.

Z kępki zwiędłej trawy przed twarzą Juty wylazł zakurzony szary żuczek. Prawdopodobnie dziwnie mu było oglądać księżniczkę, która stara się wejść pod kraty wąskiego okna wieży. Juta szarpnęła się — żuczek rozłożył ciemne skrzydła i poleciał w dal. Na wolność.

Utraciwszy nadzieję, że przesunie się do przodu, odważna dziewczyna wypuściła całe powietrze z płuc i spróbowała przesunąć się do tyłu. Niestety! Kraty nie pozwalały jej ruszyć się nawet o włos i Juta, ochłonąwszy, wyobraziła sobie zetlały szkielet, który utknął pod żelaznym prętem… Obraz ten był tak przerażający, że szarpnąwszy się ostatkiem sił, obdzierając boki i rozdrapując plecy dziewczyna zwaliła się w końcu na kamienną podłogę swojego więzienia.

вернуться

4

Południowe powietrze drży. Morze wśród skał ziewa. Witaj, tęsknoto.