– Kiedy wrócę do domu, spróbuję się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło…
Spojrzała na mnie poważnie.
– Może to jeszcze nie koniec.
Miała nieprzyjemny zwyczaj werbalizowania moich najgłębszych obaw.
Kiedy piliśmy wyśmienite wino, opowiadała mi trochę o swoim aktywnym życiu.
– Lubię to – powiedziała z przekonaniem.
– Tak. To widzę.
Zamilkliśmy na chwilę. Przyjrzała się uważnie winu w swoim kieliszku.
– Pójdziesz ze mną do łóżka? – spytała.
Tak mnie zatkało, że przez chwilę chyba siedziałem z rozdziawionymi ustami, co trudno nazwać miną godną dżentelmena. Zamknąłem usta, uświadomiwszy sobie, jakie to niegrzeczne zachowanie.
Kiedy nieco ochłonąłem, podniosła wzrok. Jej twarz była spokojna i rzeczowa jak przedtem, ale teraz malowała się też na niej nieśmiałość i zakłopotanie. Na jej szyi pojawił się rumieniec i zaczął bezwzględnie rozprzestrzeniać się ku górze.
Oceniłem, że jest w przedziale wiekowym między czterdziestym drugim a czterdziestym szóstym rokiem życia. Miała falujące, ciemnobrązowe, ale już siwiejące włosy, przystrzyżone schludnie, ale bez specjalnego wyrafinowania, szerokie, znaczone zmarszczkami czoło, duży nos, opadające w kącikach usta i wąską brodę. Za okularami jej brązowe oczy robiły wrażenie małych, pewnie przez szkła. Zmarszczki były tam, gdzie zwykle bywają; i jej skóra była matowa. Była to twarz osoby z charakterem, ale nieatrakcyjna seksualnie, przynajmniej nie dla mnie.
– Dlaczego? – wydusiłem, co było raczej głupim pytaniem. Spłonęła jeszcze głębszym rumieńcem i potrząsnęła głową.
– Posłuchaj – powiedziałem. – To nie jest takie proste. Nie mogę… No, chodzi o to, że tego nie można tak po prostu podłączać i rozłączać, jak kranu z wodą.
Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy. Odstawiła swój kieliszek i rzekła:
– Przepraszam. Zachowałam się kretyńsko. Spróbuj o tym zapomnieć.
– Powiedziałaś to, bo chodziło ci to po głowie. Więc… cóż… musiałaś naprawdę tego chcieć.Uśmiechnęła się słabo i ze smutkiem.
– Przychodzi mi to do głowy, czasami, już od dłuższego czasu. Uznasz to za niesłychane, ale ja jeszcze nigdy… jakby to powiedzieć, nie spałam z mężczyzną.
– W tych liberalnych czasach? – spytałem.
– No właśnie, widzisz? Trudno ci w to uwierzyć. Aleja nigdy nie byłam ładna, nawet jako dziecko. I zawsze umiałam, cóż… umiałam robić różne rzeczy. Uczyć się. Uczyć innych. Organizować. Administrować. Same niekobiece rzeczy. Przez całe moje życie ludzie na mnie polegali, bo dobrze sobie ze wszystkim radziłam. Zawsze byłam zdrowa i pełna energii i zawsze cieszyły mnie awanse, to, że proponowano mi pracę na stanowiskach kierowniczych i to, że pięć lat temu zaproponowano mi stanowisko dyrektora. Pod wieloma względami miałam absorbujące i udane życie…
– A jednak? – wtrąciłem. Pokiwała głową.
– Jednak. Jakoś nie interesowałam się chłopcami, kiedy byłam nastolatką – uważałam ich za nieopierzonych. Na uniwersytecie pracowałam bez wytchnienia, żeby być prymuską, a potem zawsze uczyłam w szkołach dla dziewcząt, bo szczerze mówiąc stanowisko dyrektora w szkołach koedukacyjnych prawie zawsze powierza się mężczyźnie, a mnie nigdy nie odpowiadało bycie na drugim miejscu i pełnienie funkcji masażystki męskiego ego. W życiu jeszcze nie przeżyłam niczego, co można by określić mianem romansu.
– Więc dlaczego teraz?
– Mam nadzieję, że nie będziesz zły, ale przede wszystkim chodzi o ciekawość i pogoń za wiedzą.
Nie byłem zły. Po prostu zdumiony.
Rumieniec ustąpił równie szybko, jak się pojawił. Znów stąpała po pewniejszym gruncie.
– Przez jakiś czas myślałam, że powinnam mieć takie doświadczenie. To znaczy odbyć stosunek. Jakoś nie przytrafiło mi się nic takiego, kiedy byłam młoda, ale, widzisz, nawet tego nie oczekiwałam. Teraz uważam, że należało sobie wtedy znaleźć mężczyznę, ale gdy byłam na uniwersytecie, trochę się tego bałam i nie czułam palącej potrzeby, a poza tym byłam pochłonięta pracą. Potem przez cale lata w ogóle mi to nie przychodziło do głowy, gdzieś tak do trzydziestki, a wtedy oczywiście już wszyscy znani mężczyźni są żonaci, a poza tym, ucząc wśród kobiet, rzadko spotyka się mężczyzn, poza urzędnikami, i tak to było. Oczywiście często chodzę na oficjalne spotkania, ale ludzie raczej nie zapraszają niezamężnych kobiet na spotkania towarzyskie.
– Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? – spytałem zafascynowany.
– Hm, konieczność radzenia sobie z rozbudzonymi seksualnie dziewczętami. Dzisiejsza młodzież jest taka uświadomiona. Tak obcesowa i szczera. Lubię ich. I muszę organizować im lekcje z wychowania seksualnego, a swego czasu nawet je prowadziłam, opierając się na podręcznikach. Czuję, że byłoby o wiele lepiej, gdybym wiedziała… jak to jest w trakcie aktu seksualnego. Wiele starszych dziewcząt ma tutaj nade mną przewagę, co szczególnie dobitnie uświadomiła mi konieczność doradzania w minionym semestrze pewnej czternastolatce w ciąży. Czternastolatce, która wie więcej, niż ja! Jak ja mogę jej doradzać?
– Księża katoliccy nie mają takich problemów – skomentowałem.
– Księży katolickich można cenić za ich czystość, ale to nie dotyczy dyrektorek szkół. – Zamilkła na chwilę, zawahała się, ale ciągnęła dalej. – Jeśli mam być szczera, to muszę przyznać, że czuję, iż zamężne nauczycielki też mają nade mną przewagę. Niektóre z nich mają tendencje do traktowania mnie protekcjonalnie, nawet podświadomie. Nie podoba mi się to. Ale myślę, że mogłabym sobie z tym świetnie radzić, gdybym wiedziała to, co one.
– Czy jestem – zacząłem powoli – pierwszym mężczyzną, którego o to zapytałaś?
– O tak. – Uśmiechnęła się nieznacznie i napiła się wina. – Praktycznie nie ma mężczyzn, których mogłabym o to spytać. Szczególnie, kiedy się jest dyrektorką i to w dodatku powszechnie znaną. Z pewnością nie ryzykowałabym straty posady.
– Widzę, że to rzeczywiście byłoby trudne – stwierdziłem, zastanawiając się nad tym.
– Więc wakacje są oczywiście jedyną możliwością – powiedziała. – Brałam udział w rejsach archeologicznych do Grecji i tym podobnych wyprawach i widziałam, jak inni ludzie łączą się w pary, ale mnie się to nigdy nie zdarzyło. Słyszałam też, że niektóre samotne kobiety rzucają się w ramiona instruktorów jazdy na nartach, kelnerów i tych, którzy robią to za pieniądze, ale mnie nie o to chodzi. To znaczy, ja nie chcę sobą gardzić. Chcę uzyskać wiedzę bez poczucia winy czy wstydu.
– Marzenie Edenu – zauważyłem.
– Co? O, tak.
– A co z twoim przyjacielem? – spytałem, wskazując na drugie łóżko.
Uśmiechnęła się wykrętnie.
– Nie mam żadnego przyjaciela. To był tylko pretekst mający wyjaśnić, dlaczego przyjechałam sama.
– Jako że przyjaciele oznaczaliby niemożność zaspokajania wiedzy?
– Właśnie.
Wypiliśmy jeszcze trochę wina.
– Jestem tutaj od zeszłej soboty – powiedziała. – Zawsze robię sobie przerwę od razu po końcu semestru, a potem wracam odświeżona do czekającej mnie pracy.
– Idealny system – zauważyłem pochłonięty myślami. – Dlaczego mnie nie… hm… nie wydałaś, kiedy przypłynęli ludzie w łódce i zaczęli mnie szukać?
– Jeśli pytasz się o to, czy od razu zaczęłam ciebie postrzegać jako… potencjalnego… to odpowiedź brzmi nie, oczywiście, że nie. Byłam w pewien sposób zafascynowana. Nigdy przedtem nie widziałam nikogo równie przerażonego. Obserwowałam ciebie całkiem długo. Jak płyniesz, oglądając się za siebie. Ale muszę przyznać, że dopiero kiedy dopłynąłeś do cementowego stopnia i wyraźnie zobaczyłam twoją twarz, uświadomiłam sobie, że na ciebie po prostu polują. Trzeba by być specyficznym typem człowieka, żeby wskazać psom wyczerpaną i ukrywającą się zwierzynę, a ja taka nie jestem.