Выбрать главу

Kiedy Peter wszedł do pokoju, wyglądał dumnie, jakby wrócił z jakiejś niebezpiecznej misji.

– Dowiedziałem się w więzieniu, że zwolniono go sześć tygodni temu, szesnastego lutego.

– Dzięki.

– Musiałem sporo się namęczyć, żeby się tam dodzwonić.

– Hm… dobra robota – odparłem. Cały czas wyglądał tak, jakby uważał, że należy mu się więcej pochwal, ale ich nie dostał.

Skoro Connaught Powys był na wolności od sześciu tygodni, to miał okrągły miesiąc na zorganizowanie mojej wycieczki. Usilnie próbowałem skoncentrować się na zaświadczeniach dla radców prawnych, ale wspomnienie forpiku nie dawało mi spokoju.

Rachunki pana Granta zgadzały mi się gdzieś za trzecim podejściem, ale cały czas się myliłem, pracując nad wyliczeniami Denby’ego Cresta. Uświadomiłem sobie, że wcześniej zawsze traktowałem jasność umysłu jako coś przyrodzonego, jak chodzenie: jako jedną z tych naturalnych rzeczy, których się nie ceni, dopóki się ich nie straci. Od wczesnego dzieciństwa cyfry były dla mnie drugim językiem, zrozumiałym bez najmniejszego wysiłku. Sprawdziłem wyliczenia Denby’ego Cresta pięciokrotnie i za każdym razem nie zgadzało mi się o pięćdziesiąt tysięcy funtów, a że go znałem, bo czasami dla nas pracował, wiedziałem, że to niemożliwe. Denby Crest nie jest żadnym kanciarzem, pomyślałem wyczerpany. To mój zamulony mózg nie jest w stanie poprawnie pracować. Pewnie gdzieś umieszczałem źle przecinek i przez to prawdopodobnie rozdymałem nic nie znaczącą rozbieżność pięciu funtów czy pięćdziesięciu pensów do znaczącej sumy pięćdziesięciu tysięcy.

W końcu zadzwoniłem do jego biura i poprosiłem, żeby mnie z nim połączono.

– Posłuchaj, Denby – powiedziałem. – Strasznie mi przykro, ale czy jesteś pewien, że dostarczyłeś nam wszystkie niezbędne dokumenty?

– Tak sądzę – odparł głosem zdradzającym zniecierpliwienie. – Dlaczego nie zostawisz mojej sprawy Trevorowi? Jutro wraca do Anglii, prawda?

Wyjaśniłem, że zepsuł mu się samochód.

– Zjawi się w biurze dopiero w środę albo w czwartek.

– Hm. – Był wyraźnie zbity z tropu i zamilkł na dłuższą chwilę. – Mimo wszystko – odezwał się potem. – Trevor jest przyzwyczajony do tego, jak się rozliczamy. Zostaw, proszę, nasze poświadczenie do jego powrotu…

– Ale jest już po terminie – odparłem.

W środku było ciasno, brudno i twardo.

– Spędziłeś tutaj prawie tydzień – rzekła Hilary głosem pełnym niedowierzania.

– Pięć nocy i cztery i pół dnia – odparłem. – Nie przesadzajmy.

– Niech ci będzie – odparła sucho.

Staliśmy przy furgonetce przez minutę czy dwie i martwa cisza oraz chłód panujący w magazynie zaczął przenikać nasze mózgi. Zatrząsłem się lekko i wyszedłem przez drzwi na świeże powietrze.

Hilary ruszyła za mną, a wychodząc kopnęła kamień. Pokryte odłażącą farbą drzwi zatrzasnęły się.

– Dobrze spałeś zeszłej nocy? – spytała.

– Nie.

– Miałeś koszmary?

Spojrzałem na szare niebo i z lubością wziąłem kilka głębokich oddechów.

– Hm… sny – odparłem. Przełknęła ślinę.

– Dlaczego chciałeś tu przyjechać?

– Żeby zobaczyć, które biuro nieruchomości oferuje ten budynek na sprzedaż. Nazwa biura jest na tablicy, na ścianie. Kiedy policja wczoraj mnie stąd wywoziła, byłem zbyt rozkojarzony, żeby rozglądać się po okolicy.

Skwitowała moją wypowiedź wybuchem śmiechu, rozładowującym napięcie.

– Jaki ty jesteś praktyczny!

– Ktoś, kto umieścił tu furgonetkę, wiedział o istnieniu tego miejsca – zauważyłem. – Ja nie wiedziałem, a mieszkam w Newbury od sześciu lat.

– Zostaw to policji – powiedziała poważnie. – W końcu przecież ciebie znaleźli.

Potrząsnąłem głową.

– Ktoś zadzwonił do Scotland Yardu i podał im, gdzie jestem.

– Zostaw to im – nie dawała za wygraną. – Teraz już po wszystkim.

– Nie wiem. Mówiąc wyświechtanym językiem, ta furgonetka to jest tylko czubek góry lodowej.

Wsiedliśmy do mojego samochodu i zawiozłem ją do miasta na parking, gdzie zostawiła swój. Stanęła koło niego, wysoka w szkarłatnej pelerynie, i zaczęła szukać w torebce długopisu i notatnika.

– Proszę – powiedziała, pisząc. – To mój adres i numer telefonu. Możesz się zjawić w każdej chwili. Możesz potrzebować… – Zamilkła na chwilkę -…bezpiecznego miejsca.

– A mogę przyjechać po radę? – zapytałem.

– Po cokolwiek. Uśmiechnąłem się.

– Nie – powiedziała. – Po to nie. Chcę mieć wspomnienie, a nie rutynę.

– Zdejmij okulary – poprosiłem.

– Żeby cię lepiej widzieć? – Zdjęła je, spoglądając na mnie badawczo rozbawionym wzrokiem.

– Dlaczego nie nosisz szkieł kontaktowych? – zapytałem. – Masz wspaniałe oczy bez okularów.

W drodze powrotnej do biura wstąpiłem do sklepu spożywczego, zakładając, że jeśli nie zacznę jeść rzeczy, które lubię, nie wrócę do normalnego odżywiania się. Oddałem też negatywy Hilary do wywołania, więc kiedy wszedłem do biura, była już prawie piąta.

Debbie i Petera już nie było, jak zwykle w piątki, a dentysta i kursy były tylko po części prawdziwą przyczyną ich nieobecności. Rozmaitość powodów wymyślanych przez nich w ciągu kilku lat byłaby godna pozazdroszczenia, gdyby dotyczyła pracy: ale z doświadczenia wiedziałem, że jeśli zmuszałem ich do pozostania w pracy do piątej i tak od piętnaście po czwartej pracowali bardzo niewydajnie. Bess, idąc za ich przykładem, już przykryła maszynę do pisania i była zajęta nakładaniem nowego, grubego makijażu na stary. Osiemnastoletnia i zgrabna Bess traktowała pracę jako nudną przerwę W jej życiu seksualnym. Obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, przejechała językiem po świeżej, błyszczącej szmince i prowokacyjnie kołysząc biodrami wyszła cieszyć się weekendem.

Z pokoju Trevora dobiegały głosy. Jego donośny, formułujący krótkie zdania, i spokojniejszy klienta, wypowiadającego się znacznie dłużej.

Uprzątnąłem swoje biurko i wychodząc, zaniosłem dokumenty dotyczące Glitberga, Ownslowa i Connaughta Powysa do pokoju sekretarki.

Nagle otworzyły się drzwi od biura Trevora i oczom moim ukazali się Trevor i jego klient ciepło ściskający sobie dłonie.

Klientem tym był Denby Crest, radca prawny, niski, pulchny człowiek ze sztywnymi wąsami i ustami nieprzerwanie wykrzywionymi grymasem poirytowania. Nawet kiedy się do kogoś uśmiechał, miało się wrażenie,- Powiedz Trevorowi, żeby do mnie zadzwonił – dodał szybko. – Przepraszam cię, ale mam tutaj klienta, więc wybacz, ale…

Rozłączył się. Z uczuciem ulgi złożyłem porządnie jego papiery i pomyślałem, że jeśli chce ryzykować i czekać na powrót Trevora, to ja nie mam zupełnie nic przeciwko temu.

O wpół do pierwszej Peter i Debbie wyszli na lunch, aleja nie byłem głodny. Siedziałem bez marynarki, mając przed sobą morze przygnębiających dokumentów pana Wellsa, do studiowania których właśnie się zabrałem: oparłem łokcie o stół, zwiesiłem głowę na prawej dłoni i zamknąłem oczy. Miałem mnóstwo niedobrych myśli i rozważałem kupno biletu w jedną stronę na Antarktydę.

– Hm; chory, śpi czy pozuje Rodinowi? – odezwał się jakiś głos. Wzdrygnąłem się i podniosłem wzrok.

Stała w drzwiach. Młoda, jasna, szczupła i ładna.

– Szukam Trevora – powiedziała.

Nie można mieć wszystkiego, pomyślałem.

8

Czy my się przypadkiem nie znamy? – spytałem z zakłopotaniem, wstając.

– Pewnie. – Wyglądała na zrezygnowaną, jakby takie sytuacje zdarzały się nierzadko. – Wyobraź mnie sobie w długich włosach, bez szminki, ubraną w wytarte dżinsy. I kucyki.