Выбрать главу

– To wystarczy mi, Roland.

Binny stał dziesięć kroków od nas i nie potrafił nawet zdobyć się na zwyczajowy gest uprzejmości trenera wobec właściciela konia. Jego twarz była spięta, oczy bez wyrazu i nawet zazwyczaj kwaśna mina była jeszcze bardziej ponura. Pomyślałem, że pewnie myliłem się, uważając Binny’ego za głupca. W tej chwili jego wygląd wywoływał gęsią skórkę i przywodził na myśl żądzę mordu.

Rozległ się dzwonek wzywający dżokejów do dosiadania koni i stajenny, a nie Binny, pomógł mi dosiąść konia.

– Nie zamierzam już dłużej tego znosić – obwieściła Moira przyjemnym tonem, nie zwracając się do nikogo w szczególności.

Binny zignorował ją, jakby w ogóle jej nie słyszał; a może rzeczywiście nie słyszał. Nie dał mi żadnych wskazówek, jak mam jechać, czego zupełnie mu nie miałem za złe. Wyglądał na zamkniętego w sobie i nieobecnego, a gdy Moira zamachała przelotnie, kiedy odjeżdżałem na Tapestry, nie ruszył za nią po trybunie. Nawet jak na niego, zachowywał się dziwnie.

Tapestry był w wyśmienitym nastroju, podniecony rzucał głową i energicznie szedł krótkim galopem, jak gdyby wiosna pobudzała krew w jego żyłach. Przypomniałem sobie jego gwałtowny start na Gold Cup i uświadomiłem sobie, że tym razem będę miał szczęście, jeśli nie poniesie mnie już na linii startu. Jako że tym razem byłem zdecydowany nie oszczędzać sił konia na koniec wyścigu, mogło się okazać – również z powodu mego osłabienia – że już przy drugiej przeszkodzie mogę prowadzić o czterdzieści długości.

Tapestry przedefilował przed trybunami podskakując delikatnie, podczas gdy inne konie szły spokojnie. Potem ponownie ruszył krótkim galopem na linię startu, która dla wyścigów na dystansie trzech mil w Kempton Park znajdowała się na lewo od trybun i była dobrze widoczna przez większość widzów.

Kręciło się tam jedenastu pozostałych dżokejów, którzy po raz ostatni poprawiali popręgi i gogle i odpowiadali, kiedy startowy czytał listę obecności. Pomocnik startowego, napinający popręg konia stojącego obok mnie, obejrzał się przez ramię i spytał, czy moje są w porządku, czy też powinien je zacieśnić.

Gdyby nie moje ostatnie doświadczenia, odpowiedziałbym po prostu tak, a on by zapiął sprzączkę o jedną czy dwie dziurki ciaśniej i więcej bym o tym nie pomyślał. Ale że byłem jednak szczególnie ostrożny, nagle stanęła mi przed oczyma niebezpiecznie nieobecna twarz Binny’ego i przypomniałem sobie desperację, z jaką prosił mnie, żebym przegrał. Poczułem silne mrowienie na całym ciele.

Zsunąłem się z Tapestry i przerzuciłem lejce przez ramię.

– Może sam sprawdzę… – rzuciłem niewyraźnie w stronę pomocnika startowego.

Spojrzał na zegarek i skinął krótko. Minuta do rozpoczęcia wyścigu, obwieściła jego twarz, więc się pospiesz.

To było moje własne siodło. Znałem na wylot każdą jego klapkę, sprzączkę, każde zadrapanie i plamę. Sprawdziłem je dokładnie centymetr po centymetrze, palcami i wzrokiem, i nie zauważyłem, żeby coś było nie w porządku. Popręgi, strzemiona, rzemienie, sprzączki; wszystko było tak, jak powinno. Sam zacieśniłem popręgi i startujący powiedział, żebym już dosiadł konia.

Będę oglądać się za siebie przez resztę życia, pomyślałem. Widzieć demony w cieniach. Poczucie zagrożenia jednakże mnie nie opuszczało.

– Pospiesz się, Britten.

– Jeszcze chwilę.

Stałem na ziemi, patrząc na Tapestry, który szarpał łbem.

–  Britten!

Lejce, pomyślałem. Uzda. Wędzidło. Lejce. Jeśli uzda by pękła, nie byłbym w stanie zapanować nad koniem i nie wygrałbym wyścigu. Przegrano wiele wyścigów z powodu pęknięcia uzdy.

Nietrudno było to zobaczyć po naprawdę uważnym sprawdzeniu. Skórzane lejce były przyszyte do kółek po obu stronach wędzidła, a prawie wszystkie szwy na zewnętrznej lejcy były zerwane.

Trzy mile i dwadzieścia przeszkód na pełnej prędkości z zaledwie dwoma nitkami przytrzymującymi moją prawą lejce.

–  Britten!

Szarpnąłem i pozostałe nitki pękły. Ściągnąłem lejce z kółka i pomachałem nimi w powietrzu.

– Przykro mi – powiedziałem. – Potrzebuję nowej uzdy.

– Co? A, no tak… – Zadzwonił do sali ważeń, żeby szybko dostarczyli nową.

Zjawił się wyglądający na zmartwionego stajenny Tapestry i pomógł mi. Kiedy wręczyłem mu uzdę Binny’ego, pokazałem przerwane nitki.

– Nie wiem, jak to się mogło stać – rzekł z niepokojem. – Nie wiedziałem, że to tak było, naprawdę. Wczoraj ją czyściłem, i w ogóle.

– Nie martw się – odparłem. – To nie twoja wina.

– Tak, ale…

– Pomóż mi wsiąść i się nie martw – przerwałem mu.

Mimo to cały czas wyglądał na przygnębionego. Dobrzy stajenni bardzo brali sobie do serca sytuacje, kiedy okazywało się, że coś jest nie w porządku z koniem, którym się zajmują, a stajenny Tapestry był równie dobry, jak sam koń. Już nie po raz pierwszy pomyślałem, że Binny szedł na całość i miał zgubny wpływ na siebie i wszystkich wokół.

– Przygotować się! – krzyknął startowy, kładąc rękę na dźwigni. – Jesteśmy pięć minut spóźnieni.

Dwie sekundy później Tapestry zrobił co w jego mocy, żeby nadrobić stracony czas – wyskoczył do przodu o mało nie wyrywając mi rąk ze stawów. Jednakże dzięki jednemu czy dwóm równie impulsywnym rywalom szczęśliwie udało mi się po chwili nad nim zapanować; i tak już zostało przez całe pierwsze okrążenie. Po gwałtownym początku, kiedy już trochę zwolnił, prędkość zupełnie nie dorównywała tej, z którą jechaliśmy na Gold Cup, więc miałem czas, żeby zastanawiać się nad bardziej prozaicznymi czynnościami, jak właściwym podchodzeniem do skoków i mogłem skupiać się na tym, żeby w ogóle nie odpaść, co w Kempton było dodatkowym niebezpieczeństwem, jako że oznakowania przeszkód były mniejsze i niższe niż na innych torach, co często działało myląco na niektóre konie.

Na drugim okrążeniu zacząłem wyraźnie odczuwać zmęczenie organizmu i nikt by nie skłamał, mówiąc, że dżokej Tapestry właściwie tylko trzymał się konia. Jednakże Tapestry był naprawdę świetnym koniem, a konsekwencją licznych okrzyków radości i uznania w zagrodzie, gdzie zdejmowano siodła po zwycięskim Gold Cup, wydawało się to, że – podobnie do wielu innych hołubionych koni – zaczął być świadomy swojej pozycji gwiazdy. To właśnie temu poczuciu dumy zawdzięczaliśmy, że ostatnie trzy plotki i prostą pokonaliśmy bezbłędnie, a fakt, że sam Tapestry bardzo chciał wygrać, sprawiał, że wyciągał szyję przed siebie i zwiększał tempo na ostatniej prostej.

To, że Tapestry wygrał Oasthouse Cup o cztery długości, było wyłącznie jego zasługą.

Kiedy Moira ucałowała swojego konia, łzy spływały jej po policzkach; pocałowała również mnie i, nie przebierając, wszystkich innych w zasięgu jej ust. Radość Longerman była w pełni spontaniczna i czysta, a najbardziej rzucała się w oczy nieobecność trenera konia. Nigdzie nie było widać Binny’ego Tomkinsa.

– Opijemy to! – wrzasnęła do mnie Moira. – W barze dla właścicieli i trenerów.

W odpowiedzi pokiwałem głową, bo brakowało mi tchu z wysiłku i od klepania mnie po plecach, po czym zacząłem przeciskać się przez tłum z moim siodłem, żeby się zważyć. To było wspaniałe, myślałem oszołomiony; fantastyczne – wygrałem kolejny ważny wyścig. Stało się coś, co uważałem za niemożliwe. Czułem rozpierającą mnie radość, najwspanialsze uczucie na świecie. Nawet świadomość tego, w jakim małym stopniu przyczyniłem się do wygranej, nie była w stanie zagłuszyć radości. Nigdy nie będę mógł z tego zrezygnować, pomyślałem. Nawet w wieku lat pięćdziesięciu będę jeździł w kółko w błocie i deszczu, uganiając się za tym wspaniałym uczuciem. Uzależnienie nie jest jednoznaczne z wbijaniem igły w ramię.