Moira w barze obdzielała wszystkich szczodrze szampanem i radosnym śmiechem. Do towarzystwa wybrała sobie Jossie.
– Ro, kochany – Moira zwróciła się do mnie – widziałeś gdzieś Binny’ego?
– Nie.
– Czy to nie dziwne, że uzda tak się zerwała? – Jej z pozoru niewinne oczy spojrzały w moje. – Rozmawiałam ze stajennym, rozumiesz…
– Takie rzeczy się zdarzają – odparłem.
– Chcesz powiedzieć, że niczego nie można udowodnić?
– Mniej więcej.
– I nie gniewa cię to ani trochę?
Uśmiechnąłem się, promieniejąc przepełniającą mnie radością.
– Wygraliśmy wyścig. Cóż innego się liczy? Potrząsnęła głową.
– Takich rzeczy się nie robi.
Pomyślałem, że desperacja potrafi skłonić człowieka do popełnienia takiego czynu, o którym w normalnym stanie nawet by nie pomyślał. Jak na przykład przecięcie uzdy. Jak porwanie wroga. Jak zrobienie wszystkiego, co stoi nam na przeszkodzie. Odgoniłem te nieprzyjemne myśli i wypiłem za pomyślność i Oasthouse Cup.
Jossie też później zaczęła mnie nagabywać, kiedy znaleźliśmy się już na parkingu.
– Czy Moira ma rację? – spytała. – Czy Binny zrobił to celowo, żeby wpędzić cię w tarapaty?
– Podejrzewam, że tak.
– Mówi, że powinieneś to zgłosić.
– Nie jest to konieczne.
– Czemu nie?
– On jest zaprogramowany na autodestrukcję przed końcem sezonu.
– Masz na myśli samobójstwo? - spytała.
– Odebrałaś to zbyt dosłownie. Zbankrutuje przez bukmacherów z wielkim hukiem.
– Jesteś pijany.
Potrząsnąłem głową, uśmiechając się.
– Mam fazę. To coś zupełnie innego. Chcesz się przyłączyć?
15
Jossie pojechała do Londynu na jakąś imprezę czy gdzieś tam, a ja, mając na uwadze wcześniej już zaplanowane wyprawy po wyścigach, ostrożnie skierowałem się ku najbliższej budce telefonicznej. Nie widziałem, żeby ktoś mnie śledził.
Hilary Margaret Pinlock odebrała przy dwudziestym sygnale, kiedy już prawie zrezygnowałem, i zdyszana powiedziała, że właśnie w tym momencie weszła do domu; wyszła zagrać w tenisa.
– Jesteś zajęta dziś wieczorem? – spytałem.
– Nie mam konkretnych planów.
– Mogę przyjechać cię odwiedzić?
– Tak. – Zawahała się ledwo dosłyszalnie. – Czego potrzebujesz? Jedzenia? Łóżka?
– Słuchacza – odparłem. – I może jajecznicy. Ale łóżka nie.
– Dobrze – odparła spokojnie. – Gdzie jesteś? Mam ci powiedzieć, jak do mnie dojechać?
Wyjaśniła mi, jak do niej trafić, i czterdzieści minut później zatrzymałem się przed dużym edwardiańskim domem stojącym przy zadrzewionej uliczce na obrzeżach miasteczka w Surrey. Okazało się, że Hilary mieszka na parterze. Jej mieszkanie składało się z dwóch przestronnych, wysokich pokojów, nowoczesnej kuchni, funkcjonalnej łazienki i przyjemnego, staroświeckiego przeszklonego tarasu, na którym były rośliny, fotele z wikliny i schody prowadzące do zaniedbanego ogrodu.
Wnętrze było urządzone bez fantazji, ale funkcjonalnie, i panował porządek. Solidne fotele ze stonowanymi narzutami, ciężkie zasłony z dobrego aksamitu, ale wypłowiałe, w kolorze pomiędzy brązem a zielenią, oliwkowo-beżowy wzorzysty dywan. Dom osoby obdarzonej żywym umysłem, ale nie przepadającej za światłem dziennym. Zacząłem się zastanawiać, jak często będzie nosić nieprzystającą do jej temperamentu szkarłatną pelerynę.
Promienie wieczornego słońca ciągle wpadały na oszklony taras, gdzie siedzieliśmy w wiklinowych fotelach, popijając sherry, otoczeni palmami i fikusami.
– Nie mam nic przeciwko podlewaniu – oznajmiła Hilary. – Ale nienawidzę grzebania w ogrodzie. Ci z góry mają zajmować się ogrodem, ale tego nie robią… – Machnęła zdegustowana w stronę zdziczałych krzewów i róż, porośniętych chwastami ścieżek i brudnobrązowych, wyschniętych badyli zeszłorocznej, niekoszonej trawy.
– Lepsze to niż cement – odparłem.
– Będę cię stawiać moim dzieciakom za wzór – powiedziała, uśmiechając się.
– Niby dlaczego?
– Kiedy sprawy źle się mają, wytrzymujesz to, co musisz, i dziękujesz Bogu, że nie jest jeszcze gorzej.
Zatkało mnie, aż zaniemówiłem z wrażenia.
– Hm – wydusiłem w końcu bezradnie. – A cóż innego można robić?
– Iść z awanturą do służb porządkowych…
– Żeby załatwili ogrodnika?
– Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi.
– Z wytrzymywaniem jest jak z podatkami – odparłem. – Głupotą jest płacenie więcej, niż trzeba, ale nie zawsze można ich unikać.
– Poza tym można jęczeć albo znosić cierpienia z honorem – dodała, kiwając głową.
Powoli dopiła sherry i zachęciła mnie, bym wyjawił jej, po co tak naprawdę przyjechałem.
– Poprosić, byś przechowała pewną kopertę – wyjaśniłem.
– Ależ oczywiście.
– I żebyś wysłuchała dość długiej historii, tak aby… – Zamilkłem na chwilę. – Chodzi mi o to, żeby ktoś wiedział… – Znowu urwałem.
– Na wypadek gdybyś znowu zniknął? – spytała rzeczowo. Byłem wdzięczny za jej opanowanie.
– Tak – odparłem. Powiedziałem jej o tym, że spotkałem Viviana Iversona na wyścigach i o naszej wymianie zdań na temat środków ostrożności, trampolin i głazów. – Więc widzisz – zakończyłem. – Ty będziesz tym głazem, jeśli się zgodzisz.
– Możesz się po mnie spodziewać zachowania podobnego do głazu – rzekła twardo.
– Cóż – ciągnąłem – przywiozłem ze sobą kopertę zawierającą skserowane dokumenty. Jest w samochodzie…
– Przynieś ją – powiedziała.
Wróciłem do auta i wziąłem grubą kopertę z bagażnika. Nawyk kazał mi spojrzeć na tylne siedzenie i rozejrzeć się po spokojnej ulicy. Nie widziałem nikogo chowającego się ani obserwującego. Byłem pewien, że nikt za mną nie jechał z toru wyścigowego.
Oglądać się za siebie do końca życia…
Zaniosłem kopertę do domu i dałem ją Hilary. Wręczyłem jej też negatywy zdjęć, tłumacząc, że zrobiłem już sobie odbitki. Położyła wszystko na stole obok siebie. Czekała bym usiadł i zaczął mówić.
– Najpierw opowiem ci trochę o mojej pracy. Wtedy lepiej zrozumiesz.
Byłem zmęczony, więc wyciągnąłem się wygodnie na wiklinowym fotelu. Dostrzegłem wyraz zainteresowania malujący się na jej silnej, opanowanej twarzy. Szkoda, że ma te okulary, pomyślałem.
– Księgowy długo pracujący w jakiejś okolicy, szczególnie w małym mieście na prowincji, z czasem dowiaduje się wielu rzeczy o lokalnym życiu…
– Rozumiem – powiedziała. – Mów dalej.
– Transakcje jednego klienta często figurują w rozliczeniach innych. Na przykład trener koni wyścigowych kupuje dla nich paszę od kupców. Sprawdzam fakturę w zeznaniu trenera, a potem, skoro kupiec również jest moim klientem, w jego rachunkach. Widzę, że kupiec sprzedający paszę zapłacił budowlańcowi za przybudówkę do domu, a później, w rozliczeniu budowlańca widzę, ile on zapłacił za cegły i cement. Widzę, że dżokej wydał x funtów na powietrzną taksówkę, a później, jako że podniebna firma taksówkowa jest również moim klientem, widzę kwit na x funtów od dżokeja. Widzę, jak pieniądze krążą po okolicy… zazębianie się interesów… strukturę handlu. Uczę się nazwisk dostawców, wielkości firm i z jakich usług ludzie korzystają. Moja wiedza staje się coraz pełniejsza, aż w końcu mam w głowie swego rodzaju mentalną mapę, gdzie wszystkie nazwiska są mi znane i przyporządkowane odpowiednim miejscom.